Banki znakomicie radzą sobie z uzupełnianiem frankowej skarbonki o kolejne środki. Z najnowszych ustaleń mediów wynika, że rezerwy utworzone przez sektor mogą wynosić już blisko 87 mld zł, z czego 62 mld zł miało odłożyć 8 giełdowych banków. Liderem w dowiązywaniu rezerw jest oczywiście PKO Bank Polski, który przez 5 lat odłożył na ten cel 18,1 mld zł. Na przeciwnym biegunie jest obciążony frankami w minimalnym stopniu ING Bank Śląski, którego frankowe odpisy kosztowały do tej pory ok. 800 mln zł. Ile jeszcze potrwa dowiązywanie rezerw w sektorze, jakiej kwoty brakuje bankom do zamknięcia frankowej sagi i jaką strategię obierają poszczególne podmioty w starciu z kredytobiorcami?
- W 2025 roku rezerwy frankowe sektora mogą przekroczyć 100 mld zł. Nie oznacza to, że temat franków zostanie raz na zawsze zamknięty: problemem bankowców wciąż pozostaną roszczenia ex-kredytobiorców oraz… epizodyczne przypadki przedawnienia roszczeń o zwrot kapitału
- Banki reagują na wyroki TSUE dotyczące biegu przedawnienia roszczeń i robią, co w ich mocy, by nie przegapić ważnych terminów. W tym celu masowo wzywają frankowiczów do zwrotu kapitału. Nie tylko tych, którzy złożyli pozew, reklamację lub w inny sposób kwestionowali umowę
- Ministerstwo Sprawiedliwości ma ambitny plan rozwiązania frankowego problemu, jednak metody, przy pomocy których chce realizować ten cel, mogą przynieść skutek odwrotny do zamierzonego
- Niektóre banki dochodzą do wniosku, że nie ma na co czekać: lepiej tu i teraz zaakceptować negatywne wyroki sądów I instancji niż liczyć, że losy postępowania odmienią się w apelacji. Paradoksalnie takie podejście może się okazać dla przedstawicieli sektora najbardziej bezpieczne – wyjaśniamy, czemu.
Rezerwy frankowe sektora bankowego przekroczą niedługo 90 mld zł
Gdy KNF próbowała 5 lat temu oszacować, ile może wynieść łączny koszt przegranej przez banki frankowej wojny, wyszło jej, że prawdopodobnie zamknie się on w kwocie 101,5 mld zł. Jeszcze w 2022 roku prognozą tą straszono i samych kredytobiorców, i sędziów TSUE. W opinii szefa KNF masowe unieważnienia frankowych umów bez przyznania bankom prawa do korzystania z kapitału miały doprowadzić do poważnego kryzysu w polskim systemie bankowości, z jedną bądź kilkoma upadłościami w tle.
Tak się jednak nie stało. Rok 2024 sektor bankowy zamknął z rekordowym zyskiem netto, wynoszącym blisko 40,6 mld zł. Dla porównania w 2023 roku wynik netto w sektorze wyniósł „tylko” 25,9 mld zł. Zabawne, że dziś piszemy „tylko” – rok temu wynik ten uchodził przecież za fenomenalny. Banki w Polsce dokonały jednak niemożliwego i znacząco poprawiły swoje osiągi, mimo wciąż niesprzyjającego otoczenia prawnego oraz obciążeń nałożonych na nie przez rządzących (podatek bankowy, wakacje kredytowe).
Portal Business Insider postanowił policzyć, ile sumarycznie banki odłożyły na ryzyka prawne kredytów frankowych. Z szacunków wynika, że łącznie w sektorze zawiązano już rezerwy w wysokości 87 mld zł. Osiem giełdowych banków miało zaksięgować na poczet frankowego ryzyka blisko 62 mld zł. W samym tylko 2024 roku rezerwy utworzone przez banki działające na GPW wyniosły ponad 15 mld zł.
Biorąc pod uwagę dynamikę, z jaką przybywa rezerw w sektorze, należy przypuszczać, że po I kwartale 2025 roku wyniosą one już ponad 90 mld zł. A pod koniec roku mogą zbliżyć się do 100 mld zł, czyli KNF-owskiej prognozy.
Najwięcej PKO Bank Polski, najmniej ING Bank Śląski – tak kredytodawcy odkładają na spory z frankowiczami
Niekwestionowanym liderem w tworzeniu rezerw frankowych jest oczywiście największy bank giełdowy w Polsce, który na starcie miał najbardziej zasobny portfel tego rodzaju hipotek (ich wartość 5 lat temu przekraczała 22 mld zł). Sumarycznie PKO Bank Polski zawiązał rezerwy w wysokości 18,1 mld zł – w samym IV kwartale wyniosły one 1,6 mld zł. Liderowi zestawienia depcze po piętach mBank, który do frankowej skarbonki włożył już łącznie 16,4 mld zł. Podium zamyka Millennium Bank z rezerwami na poziomie 10,1 mld zł. W IV kwartale 2024 roku mBank i Millennium dokonały frankowych odpisów o wartości kolejno 930 i 483 mln zł.
Pewnym zaskoczeniem okazał się Santander Bank Polska, który w minionym kwartale odłożył na frankowe spory kwotę 1,17 mld zł. Podmiot ten dość długo pozostawał w tyle pod względem pokrycia zagrożonych hipotek stosownymi odpisami. Najwyraźniej władze banku postanowiły, że końcówka 2024 roku będzie dobrym momentem na nadgonienie konkurencji.
Nie wszystkie banki giełdowe muszą dotwarzać tak wysokie frankowe rezerwy. Część podmiotów udzielała takich kredytów w stopniu minimalnym. Dziś ich frankowe portfele są warte niewiele, w związku z czym odpisy z nimi związane mają marginalny wpływ na kondycję finansową tych instytucji. Takimi podmiotami są BOŚ Bank, Pekao S.A. i ING Bank Śląski. Rezerwy Pekao sumarycznie wynoszą ok. 2,8 mld zł, BOŚ Banku 1 mld zł, a ING Banku Śląskiego 800 mln zł.
Po 2025 roku rezerwy frankowe w końcu będą dużo niższe? To zależy…
Media głównego nurtu przekonują, że 2024 rok był ostatnim, w którym rezerwy frankowe odcisnęły tak duże piętro na wynikach banków. W 2025 roku banki zaksięgują kolejne odpisy, ale nie będą one już tak wysokie, jak w latach ubiegłych. Niewykluczone, że to właśnie 2025 rok będzie ostatnim, w którym banki przepalą miliardy na frankową wojnę.
Istotnie, tak może się stać. Ale nie musi. Należy bowiem zwrócić uwagę na aspekty, które wpłyną na roczne koszty ryzyka prawnego w latach następnych. Chodzi przede wszystkim o to, jak duża będzie skłonność ex-kredytobiorców do pozywania banków o zapłatę. Ale nie tylko. Istotne będzie również to, czy sądy nadal będą rozliczać strony nieważnych umów zgodnie z teorią dwóch kondykcji (co pociąga za sobą wysoką korzyść odsetkową po stronie wygrywających kredytobiorców).
Ministerstwo Sprawiedliwości zakończyło już prace nad projektem ustawy frankowej, którego jednym z założeń jest łączenie postępowań z powództwa kredytobiorcy i z powództwa banku. Efektem tego miałby być powrót sądów do teorii salda, czyli takich rozliczeń, które gwarantują kredytobiorcy jedynie zwrot nadpłaty dokonanej ponad kapitał kredytu (i odsetek ustawowych od tej właśnie kwoty).
Przeforsowanie teorii salda dałoby bankom wielomiliardową oszczędność na odsetkach.
Ostatnią kwestią, która może wpłynąć na to, ile w następnych latach wyniosą rezerwy frankowe, jest przedawnienie roszczeń o zwrot kapitału. Banki bardzo długo były przekonane o tym, że mają masę czasu na pozwanie kredytobiorcy o zwrot użyczonych środków. Zostały z tego błędu wyprowadzone w grudniu 2023 roku, gdy TSUE wskazał, że termin przedawnienia roszczeń przedsiębiorcy rozpoczyna swój bieg w tym samym momencie, w którym startuje termin przedawnienia roszczeń konsumenta. Jeżeli więc kredytobiorca dał bankowi znać o swoich zastrzeżeniach dotyczących umowy przed 4-5 laty, a bank nie wezwał przez ten czas takiego klienta do zwrotu kapitału, sąd może uznać takie roszczenie za przedawnione.
Oto najbardziej aktualne sposoby banków na minimalizację finansowego ryzyka sporów frankowych
W minionym roku banki znacząco zmodyfikowały swoje strategie procesowe (i te pozaprocesowe), opracowane z myślą o sporach frankowych. Pozwy o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału oraz o waloryzację poszły w zapomnienie. Dziś banki walczą przede wszystkim o odzyskanie kapitału kredytu oraz dążą do minimalizacji kosztów związanych z procesem.
Aby nie dopuścić do przedawnienia roszczeń, banki masowo wysyłają swoim klientom wezwania do zwrotu wypłaconej kwoty kredytu. Pisma z takim żądaniem otrzymują nie tylko ci kredytobiorcy, którzy złożyli powództwo o nieważność i zapłatę. Adresatami wezwań są również frankowicze, którzy przed kilkoma laty złożyli reklamację dotyczącą frankowej umowy, za którą później nie poszedł pozew. Banki obawiają się bowiem, że sąd potraktuje taką reklamację jako zdarzenie inicjujące bieg terminu przedawnienia roszczeń stron. Jeśli tak by się stało, roszczenie banku przedawniłoby się po trzech latach, licząc od końca roku, w którym taka reklamacja została złożona.
Niektórzy kredytodawcy idą jeszcze o krok dalej i prewencyjnie pozywają kredytobiorców, którzy w ogóle nie wykazywali woli kwestionowania swojej umowy. Eksperci prawni reprezentujący kredytobiorców w sądach wskazują na kuriozalne przypadki, w których bank wzywa klienta do zwrotu kapitału tylko dlatego, iż jakiś czas temu sam wystąpił wobec tego klienta z propozycją ugodową. Frankowicz staje więc przed wyborem – albo zawrze ugodę z bankiem, albo będzie musiał walczyć o swoje prawa do nieważności umowy w sądzie.
Ministerstwo Sprawiedliwości chce, żeby frankowicze mediowali z bankami
Działania Ministerstwa Sprawiedliwości zmierzające do wygaszenia frankowych sporów sprowadzają się w dużej mierze do promowania instytucji mediacji. Chociaż „promowanie” to zdecydowanie zbyt delikatne słowo. Dnia 1 lutego 2025 roku w Sądzie Okręgowym w Warszawie (a dokładniej w XXVIII Wydziale Cywilnym) ruszył program „Mediacji frankowej”, do którego przeprowadzenia zaangażowano ok. 20 mediatorów.
Frankowicze są wzywani na obowiązkowe spotkania informacyjne dotyczące programu. Na takich spotkaniach sędziowie informują kredytobiorców o możliwości podjęcia mediacji z bankiem. Niektórzy wprost sugerują, że alternatywa w postaci procesu sądowego oddali zamknięcie sporu o długie lata. Sędziom wtórują sami mediatorzy, którzy straszą kredytobiorców finansowymi konsekwencjami nieprzystąpienia do mediacji. Frankowicz, który nie zgodzi się na podjęcie rozmów z bankiem, może zostać obciążony przez sąd kosztami zastępstwa procesowego (które mogą wynieść 10 800 zł), i to nawet jeśli wygra swój spór z bankiem.
Sprawą zainteresowało się jedno ze stowarzyszeń konsumenckich, które wylicza praktyki stosowane przez mediatorów w trakcie spotkań z kredytobiorcami. Mediatorzy w kontakcie z frankowiczami mają twierdzić, jakoby postępowanie apelacyjne mogło potrwać 5 lat. Są również straszeni skargami kasacyjnymi oraz widmem zmiany orzeczniczej. W opinii przedstawicieli stowarzyszenia jest to ograniczenie prawa człowieka do sądu, z czym naszym zdaniem trudno się nie zgodzić.
Jesteśmy bardzo ciekawi tego, czy Ministerstwo Sprawiedliwości w końcu odniesie się do tych praktyk i zdecyduje się je ukrócić.
Z nieoficjalnych informacji, które przekazują nam pełnomocnicy prawni kredytobiorców, wynika, że nie tylko sami frankowicze, ale i niektóre banki są niechętne mediacjom. Dotyczy to zwłaszcza podmiotów, które wciąż chcą zawierać z kredytobiorcami ugodę na własnym wzorcu i nie są otwarte na indywidualne negocjacje. Z perspektywy banku realizującego taką strategię udział w mediacjach jest po prostu stratą czasu.
Banki chcą przyśpieszenia spraw sądowych? A może dokładnie odwrotnie?
Czy z punktu widzenia banku lepiej będzie, gdy spór o nieważność i zapłatę zakończy się w maksymalnie krótkim czasie? A może jest dokładnie odwrotnie i banki wciąż chcą przeciągać postępowania, bo zniechęcenie niezdecydowanych do pozwu nadal jest ważniejsze od minimalizacji kosztów procesowych?
Tak naprawdę nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie, ponieważ banki mieszają strategie. Najprawdopodobniej kalkulują, co w poszczególnych przypadkach bardziej im się opłaca. Kredytobiorca sądzi się o wyjątkowo dużą kwotę, spór w I instancji trwa już kilka lat, a umowa zawarta przez strony zawiera poważne wady prawne? W takim przypadku lepsza może się okazać rezygnacja z apelacji, która pozwoli bankowi zaoszczędzić nie tylko na kosztach procesowych, ale także na obsłudze prawnej czy odsetkach ustawowych za zwłokę.
Przykładów wyroków, które uprawomocniły się z powodu niezłożenia przez bank apelacji, są już w sieci setki. Prezentujemy dwa z nich:
- XII C 3034/23 – sprawa przegrana przez Santander Bank we wrześniu 2024 roku. Sąd Okręgowy we Wrocławiu zasądził nieistnienie stosunku prawnego między stronami dwóch umów Ekstralokum oraz przyznał kredytobiorcom zwrot świadczenia w wysokości 12 tys. CHF. Łączna korzyść kredytobiorców z unieważnienia tych dwóch umów to 162 tys. zł. Postępowanie sądowe trwało 9 miesięcy, a wyrok jest już prawomocny. Frankowiczów reprezentował adwokat Paweł Borowski
- III C 2690/23 – sprawa z Sądu Okręgowego w Warszawie, w której wyrok zapadł w grudniu 2024 roku. Kredytobiorcy złożyli swój pozew przeciwko BNP Paribas w październiku 2023 roku. Po 13 miesiącach postępowania sąd zdecydował o nieważności spornej umowy kredytu oraz zasądził od pozwanego BNP Paribas na rzecz kredytobiorców kwotę ok. 596 tys. zł z odsetkami za opóźnienie od 16 listopada 2023 roku. Wyrok jest prawomocny. Frankowiczów reprezentowali adw. Jacek Sosnowski oraz adw. Anna Jagielska.
Jednocześnie bankom nie zależy na uwalnianiu wydziałów cywilnych od frankowego kłopotu. Banki boją się bowiem, jak mogą potoczyć się sprawy o sankcję kredytu darmowego i o WIBOR. Liczą na to, że nim sądy zaczną wydawać w tych procesach wyroki, uda się przeforsować rozwiązanie legislacyjne, które minimalizowałoby ryzyka związane z kwestionowanymi umowami. Dotyczy to zwłaszcza pozwów o SKD, w przypadku których linia orzecznicza już zaczyna ewoluować.
Przedstawiciele sektora namawiają gorąco rządzących na wprowadzenie zmian w ustawie o kredycie konsumenckim, w taki sposób, by sankcja kredytu darmowego zaczęła być miarkowana. Wg banków sankcję tę powinno stosować się wyłącznie w przypadkach najpoważniejszych i umyślnych naruszeń, powodujących istotną szkodę po stronie klienta.
Stosowany projekt miał już powstać w UOKiK. Planowany termin przyjęcia projektu przez Radę Ministrów to II kwartał 2025 roku.
PODSUMOWANIE:
Sektor bankowy znajduje się obecnie w trudnym położeniu. Z jednej strony dysponuje środkami pozwalającymi na uczciwe rozliczenie aktywnych hipotek frankowych, z drugiej jednak boi się, że zamknięcie tych sporów i uwolnienie mocy przerobowych sędziów wydziałów cywilnych zachęci do sądzenia się następne grupy kredytobiorców. Chodzi tu przede wszystkim o posiadaczy kredytów konsumenckich, którzy są zainteresowani walką o sankcję kredytu darmowego.
Roszczenia związane z SKD są już przedmiotem zainteresowania TSUE, do którego skierowano kilka zestawów pytań prejudycjalnych. Dotychczasowy kierunek orzeczniczy zaprezentowany w podobnych sprawach przez Trybunał pozwala przypuszczać, że banki nie mają co liczyć na jakikolwiek parasol ochronny. Upadek tysięcy wysoko oprocentowanych umów jest zapewne tylko kwestią czasu. A skoro tak, to może lepiej, żeby frankowy korek w sądach trwał, zniechęcając następne grupy klientów do wchodzenia na drogę prawną.