Im bliżej przełomowego wyroku TSUE w sprawie C-520/21, który ustali, czy którakolwiek strona sporu frankowego może żądać od tej drugiej wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, tym większe naciski na rządzących i KNF wywiera sektor bankowy. Bankowcom marzy się systemowe rozwiązanie problemu, który sami przed laty stworzyli, dzięki czemu mogliby choć częściowo zrzucić odpowiedzialność, również tę prawną i finansową, na barki Skarbu Państwa. Na chwilę obecną jedynie KNF zdaje się odpowiadać na potrzeby sektora, co jest niepokojące, bo to m.in. Nadzór Finansowy jest odpowiedzialny za to, z jakim rozmachem banki udzielały w przeszłości tych ryzykownych zobowiązań. Czy frankowicze powinni bać się cichej ofensywy bankowców?
- W latach 2004-2008 sektor bankowy w Polsce udzielił kredytobiorcom ok. 700 tys. kredytów indeksowanych i denominowanych do franka szwajcarskiego. Ok. połowa z nich to umowy, które wciąż są spłacane
- Frankowicze zdążyli zakwestionować do tej pory ok. 120 tys. umów frankowych. Znaczna część tych spraw w dalszym ciągu toczy się w sądach I i II instancji
- Większe zainteresowanie kredytobiorców pozwem powoduje, że banki muszą dotwarzać wyższe rezerwy na związane z tym ryzyka – do tej pory banki odłożyły na ten cel ok. 40 mld zł
- Wg szacunków KNF łączny koszt rozliczenia z frankowiczami może wynieść dla sektora ok. 101,5 mld zł. Kwota będzie wyższa, jeśli TSUE nie tylko uzna, że bankom nie należy się wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, ale i da frankowiczom zielone światło do poszerzenia roszczeń o waloryzację zasądzonej na ich rzecz kwoty.
Banki bronią się przed uczciwym rozliczeniem z frankowiczami
Sektor bankowy popełnił w relacji z frankowiczami wszystkie możliwe błędy, za które przyjdzie mu wkrótce słono zapłacić. Wpierw banki na masową skalę udzielały kredytów pseudowalutowych, namawiając na nie nawet tych konsumentów, których nie było stać na zaciągnięcie zobowiązania w złotówkach.
Następnie, gdy kurs franka zaczął rosnąć, banki udawały, że nie słyszą głosu swoich klientów, proszącego o przewalutowanie umów na złotówki. Wmawiały klientom, że nie da się nic zrobić w ich sprawie, i to mimo że banki nie pożyczały franków, by zrealizować te umowy, zaś dług kredytobiorców był jedynie sztucznie waloryzowany do obcej waluty.
Następnie, gdy sprawą zainteresowali się politycy (franki stały się medialne w okolicach 2015 roku, gdy Szwajcaria porzuciła politykę usztywniania kursu swojej waluty, a Andrzej Duda, który wówczas ubiegał się o fotel prezydenta RP, uczynił rozwiązanie problemu kredytobiorców jedną ze swoich obietnic wyborczych), banki odrzuciły pomysł systemowych regulacji. Zrobiły to zresztą w sposób dość obcesowy, strasząc rządzących pozwami. Nic więc dziwnego, że po wyborach nie było szczególnej determinacji, by na siłę forsować projekt, którego same banki nie chciały.
Kolejna szansa na choć częściowe zażegnanie sporu pojawiła się w grudniu 2020 roku. Szef KNF, Jacek Jastrzębski zaproponował wówczas bankom, by dołączyły do pilotażu ugód z kredytobiorcami, który miał być realizowany wg jego rekomendacji. Chodziło o to, by te kredyty przewalutować tak, jakby od początku były zobowiązaniami złotowymi. Moment na to był dobry – stopy procentowe w Polsce były rekordowo niskie, zatem wielu frankowiczów z pewnością zdecydowałoby się wówczas na konwersję swoich zobowiązań, choćby po to, by uwolnić się od ryzyka kursowego. Banki i tym razem popełniły błąd – zamiast posłuchać Jastrzębskiego i na masową skalę zaproponować kredytobiorcom ugody, czekały.
Można uznać, że się doczekały – stopy procentowe w Polsce zaczęły rosnąć w październiku 2021 roku, obecnie są najwyższe od 20 lat. Banki z pocałowaniem ręki przewalutowałyby teraz wszystkie kredyty frankowe na złotówki, zwłaszcza że przegrywają prawomocnie prawie 99 proc. spraw sądowych, zaś TSUE wkrótce odpowie na zadane przez polskiego sędziego pytania prejudycjalne w kwestii wynagrodzenia za korzystanie z kapitału.
Unijny Trybunał wypowie się nie tylko w zakresie prawa banku do zarobku na unieważnionych umowach, ale również odniesie się do tego, czy to konsument może pozwać bank o wynagrodzenie, odszkodowanie lub waloryzację świadczeń, motywując roszczenie tym, że kredytodawca latami bezumownie korzystał z jego pieniędzy.
Wyrok zapadnie już za kilka miesięcy, jak dotąd znana jest tylko opinia Rzecznika Generalnego TSUE, który powiedział NIE roszczeniom banków, jednocześnie dając frankowiczom zielone światło do rozszerzenia powództw.
Banki szukają wyjścia awaryjnego… KNF wskaże im drogę?
Gdy bankowcy marzą o konwersji umów z CHF na PLN, frankowicze nie chcą już o tym słyszeć. Pogodzili się z tym, że droga do uwolnienia od ryzyka kursowego wiedzie przez salę sądową, a nie przez placówkę banku. Nie chcą, by bank rzucał im ochłap w postaci czasowo stałego oprocentowania czy częściowego umorzenia salda, gdy w sądzie czeka na nich unieważnienie umowy, które w praktyce sprowadza się do sankcji darmowego kredytu.
Właśnie przez tę niechęć frankowiczów do ugody, która jest nią tylko z nazwy, bankowcy zaczynają szukać wyjścia awaryjnego, które pozwoli im pozbyć się, choćby i częściowo, ryzyka prawnego i finansowego wadliwych umów. Banki mają świadomość, że do sądów trafiło jak na razie ok. 120 tys. umów, a potencjał na kolejne pozwy jest ogromny – łączna liczba podpisanych umów frankowych to w Polsce ok. 700 tys.
Wg wyliczeń KNF, gdyby wszyscy frankowicze zdecydowali się pójść do sądów, a te zgodnie uznałyby, że wszystkie kwestionowane umowy są nieważne, na sektor spadłby łączny koszt w wysokości 101,5 mld zł. Do tej pory banki zawiązały rezerwy na poziomie 40 mld zł. Zdaniem ekspertów, jeśli TSUE uzna, że frankowicze mogą rościć o waloryzację świadczeń wskaźnikiem inflacji bądź o odszkodowanie, a krajowe sądy zaczną przychylać się do tych roszczeń, banki będą musiały szykować się na dodatkowy wydatek w wysokości od kilku do kilkunastu miliardów zł.
Zmiana linii orzeczniczej pociągnęła za sobą logiczną zmianę w strategii samych banków, które przegrywają w sądach, zatem muszą szukać sprzymierzeńców gdzie indziej. Mamy rok wyborczy, więc politycy nie są skorzy do wsłuchiwania się w potrzeby bankowców, bo nie jest to mile widziane przez elektoraty większości z nich.
Na oczekiwania sektora postanowiła odpowiedzieć KNF, która rozpoczęła prace koncepcyjne nad ustawowymi regulacjami. Jest to o tyle kontrowersyjne, że Komisja Nadzoru Finansowego sama nie ma inicjatywy legislacyjnej, będzie więc musiała znaleźć promotora dla swojego pomysłu.
Dlaczego to akurat KNF jest skłonna do poparcia banków w kwestii ustawowych regulacji? Ponieważ sama poniekąd ponosi odpowiedzialność za to, że te wadliwe kredyty były konsumentom proponowane.
KNF i jej odpowiedzialność za proceder frankowy
Nadzór Finansowy wiedział o ryzykach, jakie wiążą się z kredytami indeksowanymi i denominowanymi kursem waluty obcej na długo zanim to rozwiązanie upowszechniło się w Polsce. Komisja Nadzoru Bankowego (poprzednik KNF) nie zareagowała odpowiednio, gdy banki na masową skalę proponowały te kredyty konsumentom, i to w dodatku takim, których sytuacja finansowa była niewystarczająco dobra, by mogli oni zaciągnąć analogiczny kredyt w złotówkach.
Dziś ZBP i KNF przekonują, że kredyty frankowe były brane przez osoby majętne, a zobowiązania te nadal cechuje dobra spłacalność. Argumentacja ta jest chybiona – kredyty frankowe wprowadzono i spopularyzowano, ponieważ wysokie stopy procentowe w Polsce uniemożliwiały znacznej części społeczeństwa zaciągnięcie kredytów w krajowej walucie. Niskie stopy procentowe w Szwajcarii powodowały, że kredyty waloryzowane do tej waluty wiązały się z niższą miesięczną ratą, a sam produkt był osiągalny również dla osób z niewielkim dochodem.
W związku z tym należy się zastanowić, czy rozwiązanie proponowane dziś przez banki i KNF, polegające na przewalutowaniu kredytów frankowych, tak jakby od początku były zobowiązaniami złotowymi, jest adekwatne.
Wbrew deklaracjom bankowców nie przywróciłoby to wcale równowagi między stronami kontraktu, tylko doprowadziło do sytuacji, w której część konsumentów spłacałaby kredyt, którego w normalnych okolicznościach by po prostu nie dostała.
Gdyby nie ogólnodostępność kredytów frankowych, wielu poszkodowanych w tym haniebnym procederze nie podpisałoby z bankiem żadnej umowy, a zatem doprowadzenie przez sąd do sytuacji, w której strony oddają sobie wzajemnie to, co od siebie pobrały, należy uznać za rozwiązanie sprawiedliwe i adekwatne.
Zagraniczni właściciele banków nie chcą jednak doprowadzić do tego, by to spółki, którymi zarządzają, poniosły odpowiedzialność za zawodową brawurę. Wolą obarczyć finansowymi i prawnymi skutkami procederu frankowego Skarb Państwa. Taki bowiem mógłby być epilog tzw. „systemowego rozwiązania” kwestii frankowej.
Jeżeli KNF zdołałaby jakimś cudem przeforsować swoje pomysły, w tym ten zakładający, że frankowicze po unieważnieniu umów będą mieli do zapłaty 100 proc. podatku od wzbogacenia się, kredytobiorcy i ich prawnicy z pewnością nie pozostaliby bierni i zaczęliby szukać sprawiedliwości w organach unijnych.
Kwestią czasu byłoby skierowanie odpowiednich pytań prejudycjalnych do TSUE, który bezlitośnie rozprawia się z wszelkimi zakusami silniejszych instytucji, mającymi na celu ograniczenie konsumentom ich praw. Skutkiem niekorzystnych dla państwa orzeczeń unijnego Trybunału mogłyby być masowe pozwy już nie wobec banków, a wobec Skarbu Państwa. To jednak nie byłby już problem bankowców. I o to najprawdopodobniej w tym wszystkim chodzi.