Czy prezes Związku Banków Polskich jest tak naprawdę sprzymierzeńcem, a nie oponentem frankowiczów? Do takiego wniosku można dojść, analizując wywiad, którego udzielił portalowi Business Insider. Główny wątek rozmowy kręci się wokół wycofywanych przez banki kontrpowództw o waloryzację kapitału. W pewnym momencie Tadeusz Białek nieoczekiwanie kieruje rozmowę na temat… kancelarii prawnych, które czasem same stosują w umowach z klientami klauzule niedozwolone. To godne pochwały, że prezes ZBP porusza ten wątek na łamach tak poczytnego serwisu i pośrednio podpowiada frankowiczom, na co powinni uważać, wybierając sobie pełnomocnika prawnego. Sprawdźmy, dlaczego współpraca z nieodpowiednią kancelarią może być dla frankowicza równie kosztowna, co pierwotnie podpisana umowa z bankiem.
- Prezes Związku Banków Polskich postawił na większą aktywność medialną po informacji o wycofywaniu powództw dotyczących sądowej waloryzacji kapitału kredytu
- Korzystając z okazji, Tadeusz Białek w dość mało subtelny sposób próbuje atakować prawników, którzy reprezentują frankowiczów w sądach. Tak naprawdę pomaga jednak kredytobiorcom w dostrzeżeniu zagrożenia wynikającego ze współpracy z nieuczciwymi kancelariami
- Wciąż wielu frankowiczów nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie każda „kancelaria prawna” czy „kancelaria odszkodowawcza” funkcjonująca na krajowym rynku jest podmiotem godnym zaufania. Część to spółki z o.o., które opierają swój model biznesowy o horrendalne premie za sukces
- Frankowicz, podpisując umowę z kancelarią prawną, powinien dokładnie sprawdzić, na jakich zasadach odbędzie się finansowe rozliczenie z tym podmiotem. Teoretycznie, jeśli źle wybierze, może nie zapłacić, powołując się na wyrok TSUE. W praktyce bywa jednak różnie, o czym więcej w tekście.
Prezes ZBP udziela prawnikom dobrych rad, pośrednio ostrzegając frankowiczów przed złym wyborem kancelarii
Gdy tydzień temu w piątek pojawiły się pierwsze informacje o tym, że banki wycofują swoje powództwa o waloryzację kapitału, prezes Związku Banków Polskich szybko pośpieszył z wyjaśnieniem, że są to incydentalne przypadki, nie zaś masowy trend, a sektor wciąż analizuje, jak zachować się po styczniowym wyroku TSUE w sprawie C-488/23.
Tadeusz Białek udzielił m.in. dość obszernego wywiadu dziennikarce portalu Business Insider, w którym nie ograniczył się do omawiania sytuacji banków w związku z niekorzystnym orzecznictwem TSUE. W pewnym momencie, po tym jak dziennikarka przytoczyła słowa frankowiczów i ich pełnomocników, zgodnie z którymi banki boją się kosztów przegranych spraw, prezes ZBP skierował dyskusję w kierunku… frankowych prawników.
Klauzule abuzywne w umowach kancelarii frankowych? Prezes ZBP mówi jasno
Zdaniem Tadeusza Białka prawnicy, którzy mówią o prawdopodobnych przyczynach rezygnacji banków z pozwów, sami powinni przyjrzeć się klauzulom abuzywnym w umowach, które mają z klientami. Prezes Związku przypomniał także, że zgodnie z niedawnym wyrokiem TSUE, dotyczącym wynagrodzenia kancelarii prawnej, klientowi przysługuje prawo uchylenia się od zapłaty za już wykonaną usługę, jeżeli w umowie, którą zawarł z prawnikiem znajdowały się klauzule niedozwolone, szczególnie dotyczące wynagrodzenia. Białek zdaje się też sugerować, że sektor będzie uświadamiał w tym zakresie swoich klientów.
Czy adwokaci i radcowie prawni powinni się bać tej deklaracji prezesa ZBP? Oczywiście nie. Naszym zdaniem wielu z nich po przeczytaniu tego wywiadu wręcz zaciera ręce: oto prominentny przedstawiciel sektora bankowego nagłaśnia na łamach dużego portalu to, co oni sami próbują przekazać frankowiczom od lat. Tak, na rynku usług prawnych działają różne podmioty, także te nieuczciwe. Tak, część z nich w umowach posiada klauzule niedozwolone. Niestety, i dla prezesa ZBP, i dla uczciwych prawników, a najbardziej dla samych frankowiczów, perspektywa uniknięcia zawyżonej opłaty w przypadku takiego podmiotu jest prawie niemożliwa.
Dlaczego tak jest?
Niektóre „kancelarie” stosują w umowach nieuczciwe zapisy. I zarabiają na tym krocie
Podmioty oferujące „pomoc frankowiczom”, które stosują abuzywne zapisy w umowach z konsumentami, nie są kancelariami adwokackimi czy radcowskimi, a w związku z tym nie muszą stosować się do zasad wyznaczonych kodeksem etyki zawodowej. Działają więc w sposób, w który adwokatowi po prostu pracować nie wolno. Zacznijmy od tego, że te pseudokancelarie, bo tak je trzeba nazwać, przeważnie są rejestrowane jako spółki z o.o. (czasem nawet spółki akcyjne). Ich wspólnym mianownikiem jest bardzo często niski kapitał zakładowy – niekiedy wynoszący dopuszczalne minimum , czyli 5 tys. zł. Jak taka firma może być rzetelnym partnerem dla frankowicza, który chce pozywać bank o setki tysięcy złotych, skoro sama odpowiada przed nim do wysokości swojego kapitału zakładowego, który jest wielokrotnie niższy niż kwota takiego pojedynczego roszczenia?
Zwykle jednak frankowicz zaczyna zastanawiać się nad tym zagadnieniem dopiero wtedy, gdy padnie już ofiarą nieuczciwej firmy.
Sposób działania pseudokancelarii jest bardzo prosty. Trik polega na… niskim koszcie początkowym
Na czym polega nieuczciwość takich podmiotów? Omijają one zasady, którymi muszą kierować się adwokaci i radcowie prawni, i rozliczają się z klientami w bardzo nietyczny sposób. Niebezpieczne jest zarówno to, jak naliczają należne im wynagrodzenie, jak i metoda, zgodnie z którą chcą się rozliczyć z wykonanej pracy.
Zacznijmy od tego, że znakiem rozpoznawczym pseudokancelarii jest zupełnie nierynkowa stawka za poprowadzenie sprawy – pobierają one niską opłatę startową, która może wynieść od 1 tys. zł do ok. 4 tys. zł. Niektóre idą jeszcze dalej i oferują darmowe napisanie pozwu. Klient jest takim podejściem urzeczony. Czuje się doskonale zrozumiany przez handlowca zatrudnionego przez kancelarię i uspokojony tym, że pozywając bank, niczym nie ryzykuje.
W końcu w przypadku przegranej to firma, z pomocą której pozwał kredytodawcę, pokryje wszelkie koszty. Rzecz tylko w tym że prawdopodobieństwo porażki jest nikłe, a sądy orzekają na korzyść frankowiczów w ok. 97 proc. postępowań. I tu zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki, bo przychodzi do rozliczeń klienta z „kancelarią”.
Nagle okazuje się, że wynagrodzenie za opiekę prawną, a konkretnie premia za sukces, wynosi kilkadziesiąt, albo i kilkaset tysięcy złotych, czyli pochłania znaczną część tego, co klient zyskał, wygrywając! I nic się nie da z tym zrobić, bo zapisy umowy precyzują dokładnie, w jaki sposób naliczane jest to wynagrodzenie. Problem w tym, że klient, którego czujność została uśpiona przez słowicze wdzięki w głosie handlowca, nie przeanalizował dokładnie finansowych następstw rozliczenia współpracy w przypadku wygranej.
Czy TSUE uchroni konsumentów przed skutkami współpracy z „pseudokancelariami”?
Mogłoby się wydawać, że w omawianym przypadku kredytobiorcę może uratować wyrok TSUE w sprawie nieuczciwych warunków w umowach zawartych przez klienta z prawnikiem, który został przytoczony w wywiadzie dla Business Insider przez prezesa ZBP. Nic bardziej mylnego. Firmy, o których piszemy, są sprytne. Zwykle oczekują od klienta, że wyrazi on zgodę na pośrednictwo w jego rozliczeniach z bankiem. Krótko opiszmy ten schemat: bank przegrywa, sąd zasądza w wyroku na rzecz klienta kwotę, np. 200 tys. zł, tytułem zwrotu nienależnie spełnionego świadczenia. Następnie bank realizuje wyrok, jednak nie wpłaca pieniędzy bezpośrednio na rachunek poszkodowanego klienta, który wygrał sprawę w sądzie, a na konto bankowe podmiotu, który go reprezentował. Następnie ów podmiot pobiera z tych środków swoje honorarium, a resztę przelewa na rachunek klienta. Cała transakcja odbywa się więc ponad głową klienta, a więc jak ma on się uchylić przed zapłaceniem zawyżonych kosztów opieki prawnej? Oczywiście, może iść do sądu, tak jak zrobił to w przypadku sporu z bankiem. Tym razem będzie bardziej uważny – zatrudni renomowaną kancelarię adwokacką czy radcowską i postara się odzyskać to, co spółka z o.o. pobrała od niego w ramach premii za sukces. Zakładając, że sąd przyzna mu rację – jak ów klient miałby wyegzekwować zwrot tych środków od firmy dysponującej kapitałem w wysokości 5 tys. zł, która zapewne jest stroną co najmniej kilku podobnych postępowań?
Frankowicz, który wygra z bankiem, dostanie zwrot kosztów postępowania sądowego
Jak zatem widać, wyrok TSUE grożący palcem pseudokancelariom niewiele zmieni w sposobie działania tych podmiotów. Kredytobiorcy sami muszą uważać, komu powierzają swoją sprawę. Nie warto kierować się jedynie kwestią niskiej ceny – kancelaria adwokacka to nie biuro podróży. Nie ma w niej ofert last minute. A dobry prawnik, który latami pracował na renomę swojego nazwiska, należycie wycenia swoją pracę. Ale też nie obarcza klienta kosztami niewspółmiernymi do stopnia trudności danej sprawy.
Lepiej więc zapłacić dobremu prawnikowi na starcie te 9 czy 10 tys. złotych, mając świadomość, że premia za sukces będzie znacznie niższa – wyniesie 3, może 5 proc. wartości przedmiotu sporu. Wygrana i tak zwykle wiąże się z zasądzeniem na rzecz kredytobiorcy zwrotu kosztów sądowych. W przypadku przeciętnej sprawy o kredyt frankowy może być to kwota ok. 19 tys. zł, licząc za dwie instancje. W ten sposób kredytobiorca odzyskuje znaczną część środków, które zainwestował w proces.