Frankowicze, nauczeni przykrymi doświadczeniami z lat ubiegłych, wyznają jedną zasadę. „Nic o nas bez nas”. Najwyraźniej i rząd, i banki nie przyjmują tego do wiadomości, bo o sprawach dotyczących finansowej sytuacji kredytobiorców wolą rozmawiać przede wszystkim między sobą. A przynajmniej tak wynika z doniesień medialnych. Oto bowiem w ramach wydarzenia Impact ’24 odbyła się debata, w której udział wzięli prominentni przedstawiciele sektora bankowego, szef KNF, a także pełnomocniczka resortu sprawiedliwości ds. ochrony praw konsumentów. Temat dyskusji? Oczywiście kredyty frankowe. W relacjach z wydarzenia nie dopatrzyliśmy się informacji, z której wynikałoby, że do dyskusji zaproszono stronę zainteresowaną, czyli samych konsumentów. Dlaczego przedstawiciele strony rządowej i banków wolą debatować bez udziału frankowiczów? I co tak naprawdę ustalono przy „okrągłym stole”?
- Kilka dni temu odbyła się przypominająca okrągły stół debata, na której miały zostać poruszone trzy różne tematy. Spośród nich jeden zdominował całą dyskusję. Chodzi rzecz jasna o problem kredytów we franku
- Z relacji medialnych, do których dotarliśmy, wynika, że w wydarzeniu udział wzięło 30 osób, spośród których większość stanowili przedstawiciele sektora bankowego. Stronę rządową reprezentowała dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska
- Dobrą wiadomością dla frankowiczów jest to, że pełnomocniczka ministra Bodnara ds. ochrony konsumentów jasno jeszcze raz podkreśliła, że zbyt późno jest na ustawowe rozwiązania w obszarze kredytów frankowych
- Może wydawać się dziwne, że w dyskusji nie wzięli udział sami frankowicze, a przynajmniej ich pełnomocnicy prawni. Rząd nie uczy się na błędach, dyskutując z samymi bankowcami, a może nie chce zaostrzać konfliktu?
Okrągły stół rządu i banków ponad głowami frankowiczów. Dlaczego nikt nie zaprosił ich do dyskusji?
Bez większego medialnego echa przeszła debata, która miała przed kilkoma dniami miejsce w ramach wydarzenia Impact ’24. A trochę się na niej działo. Jej wyjątkowość polega przede wszystkim na tym, że zgromadziła w jednym pomieszczeniu przedstawicieli sektora bankowego, w tym prezesów banków, szefa KNF, a także pełnomocniczkę ministra sprawiedliwości ds. ochrony praw konsumentów. Obszerną relację z debaty wraz z komentarzem uczestników zamieścił u siebie portal Puls Biznesu.
Nas interesuje przede wszystkim to, czego brakuje w relacjach z tej imprezy. A mianowicie jakiejkolwiek informacji o tym, czy w debacie wziął udział ktokolwiek bezpośrednio reprezentujący społeczność frankową. Lub czy ktoś taki został w ogóle zaproszony. Skoro wszystkie wzmianki na temat debaty w całości pomijają ten wątek, to zakładamy, że nikt taki nie zasiadł do stołu z przedstawicielami banków, KNF i rządu. A szkoda, bo z pewnością głos konsumentów wiele wniósłby do dyskusji.
Mamy teorię na temat powodu nieobecności frankowiczów na debacie Impact ’24
Dlaczego więc nie wzięto strony konsumenckiej pod uwagę? Być może przez wzgląd na ekspercki charakter panelu. Takie wytłumaczenie nie do końca jednak do nas przemawia, bo w społeczności frankowej nie brak przecież ekspertów na miarę tych, którzy wzięli udział w debacie. Wystarczy wspomnieć o znakomitych prawnikach, którzy na co dzień bronią interesów kredytobiorców w sądach. I bez których do TSUE nie trafiłoby zapewne ani jedno pytanie prejudycjalne dotyczące franków.
Niewykluczone, że przyczyn braku udziału przedstawicieli konsumentów w debacie należy szukać gdzie indziej. Być może organizatorzy obawiali się po prostu, że wysoka polaryzacja stron sporu uczyniłaby dyskusję mało merytoryczną. Jeśli tak było, to uważamy, że obawa ta była nieuzasadniona. Przynajmniej, jeśli chodzi o stronę konsumencką, bo ta po serii spektakularnych zwycięstw od dłuższego czasu nie ma powodu do frustracji i pomstowania na swoją sytuację. W odróżnieniu od bankowców.
O czym rozmawiali bankierzy, szef KNF i pełnomocniczka resortu sprawiedliwości na debacie Impact?
Jak podaje Puls Biznesu, w debacie udział wzięło 30 osób, w tym m.in. Jacek Jastrzębski (przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego), dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska (pełnomocniczka ministra sprawiedliwości zajmująca się problematyką kredytów we franku), Michał Gajewski (prezes Santandera), Tadeusz Białek (prezes Związku Banków Polskich) i Marek Belka (były premier RP). Debata miała postać okrągłego stołu – a jeśli mamy być bardziej precyzyjni, to stołu w kształcie litery U, przynajmniej tak wynika ze zdjęć z imprezy.
Teoretycznie dyskusja miała być rozdzielona pomiędzy trzy tematy: kredyty we franku, transformację energetyczną i bariery, jakie napotykają rodzime innowacje ze świata finansów na drodze do zagranicznej ekspansji. W praktyce dyskusja została niemal całkowicie zdominowana przez wątek frankowy, ze zrozumiałych przyczyn wzbudzający największe emocje.
Emocje te zdawały się zresztą nakręcać same banki, które, najwyraźniej niezadowolone z kursu, jaki obrał rząd w rozwiązywaniu problemu, zaczęły krytykować sposób działania państwa w tym właśnie obszarze. Bankowcy mają za złe rządowi, że ten nie zdecydował się na ustawowe rozwiązanie kwestii franków. Oskarżenia te trudno skwitować inaczej niż jako absurdalne. Państwo Polskie wielokrotnie chciało zapobiec eskalacji frankowego konfliktu, a kolejne rządy szukały najlepszego rozwiązania dla zwaśnionych stron.
Mało tego, temat kredytów we franku był jednym z przewodnich podczas kampanii prezydenckiej w 2015 roku – a ówczesny kandydat z ramienia PiS, Andrzej Duda, spotykał się z kredytobiorcami i przekonywał, że będzie chciał zająć się rozwiązaniem ich problemu. Padł nawet konkretny pomysł: przewalutowanie frankowych kredytów po kursie zaciągnięcia.
Kto ponosi odpowiedzialność za brak ustawy frankowej: rząd czy banki?
Przypomnijmy, że w latach 2015-2018, czyli wówczas gdy wygaszenie frankowej awantury ustawą było jak najbardziej możliwe, bankowcy w ogóle nie chcieli słyszeć o takim pomyśle. I byli w tym tak radykalni, że szukali sojuszników, gdzie się tylko dało – wśród ekspertów od prawa konstytucyjnego, a nawet w ambasadach krajów, w których kierowane przez nich instytucje mają swoje główne siedziby.
Efekt? Kolejne projekty odkładano na półkę, gdzie stopniowo pokrywały się kurzem. W zeszłym roku banki przyszły z „odkurzaczem”, przekonane, że gdy tylko okażą wolę współpracy, to rząd rzuci się im do pomocy. Nic z tego. Wpierw to rząd Zjednoczonej Prawicy pokazał bankowcom czerwone światło. Ci byli chyba przekonani, że to efekt przedwyboczej gry pozorów. Gdy stery w państwie objęła Koalicja Obywatelska wspomagana przez Trzecią Drogę i Lewicę, w banki znów wstąpiła werwa: liczyły, że z pragmatycznym liberałem, za jakiego uchodzi Tusk, dogadają się znacznie prędzej niż z prawicowymi populistami.
A tymczasem nowo mianowany minister sprawiedliwości, Adam Bodnar, jasno wskazał, że żadnego dealu z sektorem nie będzie. Powołał pełnomocniczkę ds. ochrony konsumentów, w której obszarze zawodowych zainteresowań pozostają kredyty frankowe. Ta dzielnie odpowiadała na argumenty bankowców na imprezie okrągłostołowej. Co ciekawe, w sukurs zdawał się przychodzić jej nie kto inny, jak… Jacek Jastrzębski, czyli nasz ulubiony szef KNF.
KNF łagodzi kurs wobec frankowiczów?
Strona rządowa i Komisja Nadzoru Finansowego od pewnego już czasu zdają się mówić jednym głosem. To dobry znak, bo jeszcze niedawno Jastrzębski sprawiał wrażenie, jak gdyby na poziomie duchowym wciąż nie opuścił PKO BP – jego komentarze na temat frankowiczów zdawały się nam podszyte emocjonalną urazą. Najwidoczniej najnowsze wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE, jak również jeszcze ciepła uchwała frankowa Izby Cywilnej Sądu Najwyższego „zrobiły robotę”. Nadzieja na to, że nagle pojawi się wyjście ewakuacyjne, np. z podświetlonym na biało napisem „odfrankowienia kredytów”, najprawdopodobniej już minęła. Tym bardziej, że przedstawicielka resortu sprawiedliwości nie patyczkowała się z bankowcami i po raz kolejny podkreśliła, że na ustawę frankową jest za późno.
Wg Wiewiórowskiej-Domagalskiej trzeba szukać takiego rozwiązania, które będzie zgodne z aktualnym stanem prawnym. Możliwy kierunek i tak jest tylko jeden. Są nim dobrowolne ugody. Niejeden z czytelników ma ochotę zaśpiewać pod nosem „ale to już byłooo”. Pewnie, że było. Teraz jednak rząd chce ubrać ten stary pomysł w nowe szaty i utworzyć komitet wsparcia dla tej jakże szczytnej sprawy, który zostałby wzmocniony przez UOKiK czy Rzecznika Finansowego, czyli instytucje, które znane są z częstego krytykowania abuzywnych praktyk banków. Do udziału miałaby zostać zaproszona strona konsumencka. To miło, że w końcu ktoś o niej pomyślał.
Reakcja bankowców na ten nagły sojusz resortu sprawiedliwości z KNF była łatwa do przewidzenia. Wg naszej interpretacji banki wiedzą, że przegrały, skoro ich ostatni jawny sympatyk wśród państwowych urzędów, które „coś mogą” w kwestii franków, skłania się ku polubownemu rozwiązaniu sporu. A nie zapominajmy, że jeszcze w lutym zeszłego roku pisano o tajemniczym projekcie ustawy frankowej (autorstwa instytucji odpowiedzialnej za stabilność sektora), który miał rzekomo zakładać obłożenie sądzących się z bankami frankowiczów stuprocentowym podatkiem od korzyści, które ci uzyskaliby w sądach. Postęp w myśleniu Nadzoru jest więc godny najwyższego uznania.
Podsumowanie:
- Debata frankowa w modelu okrągłostołowym nie przyniosła tak naprawdę żadnych nowych wniosków. Ustawy frankowej nie będzie, a banki muszą godzić się z klientami – nie będzie ratunku ze strony Sądu Najwyższego czy Ministerstwa Sprawiedliwości
- Pewną nowością jest podejście szefa KNF, który chyba już pogodził się z tym, że radykalne brnięcie pod prąd w dyskusji na temat kredytów frankowych jest, zwłaszcza wizerunkowo, zupełnie nieopłacalne
- Frankowicze, powinni spodziewać się już wkrótce kolejnej zmasowanej fali propozycji ugodowych. Jak zwykle jednak banki nie będą w stanie zaproponować rozwiązań zbliżonych finansowo do tego, co daje unieważnienie kredytu. Kto chce uzyskać zwrot świadczenia nienależnego, powinien zatem iść do sądu.