Frankowicze doskonale wiedzą już, że bankructwo banku może utrudnić lub nawet uniemożliwić im skuteczne dochodzenie finansowych roszczeń, wynikających z abuzywnej i w konsekwencji nieważnej umowy. Przekonali się o tym wpierw na przykładzie upadłości Idea Banku, a następnie Getin Noble Banku. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że zagrożenia związane z bankructwem dotyczą nie tylko instytucji finansowych, ale również dużych spółek kapitałowych, które tak chętnie reprezentują kredytobiorców w sądowych sprawach przeciwko bankom. A to, jaka jest szansa na upadłość lub restrukturyzację takiego podmiotu, zależy w dużej mierze od jego polityki finansowej. Powierzyłeś swoją sprawę frankową kancelarii odszkodowawczej lub spółce z o.o., która napisała Ci pozew za darmo lub za symboliczną opłatą? Uważaj. Jeśli firma straci płynność finansową, może pociągnąć na dno swoich klientów.
- Banki, które uczestniczyły w procederze frankowym, mają zaskakująco dużo wspólnego z kancelariami odszkodowawczymi, które dziś występują przeciwko nim w sądach. Oba typy podmiotów mogą uciec przed finansową odpowiedzialnością wobec klientów w upadłość
- Kancelarie odszkodowawcze inicjujące za drobną opłatą sprawy przeciwko bankom i ponoszące do momentu wydania wyroku wszelkie wydatki z nimi związane, mają poważny problem. Klientów jest mniej niż oczekiwały – a koszty prowadzenia działalności rosną
- Wiele pseudokancelarii, aby się ratować, rozszerza działalność o prowadzenie spraw dotyczących sankcji kredytu darmowego czy stawki WIBOR. Powolny napływ klientów w tych sprawach nie uratuje jednak ich dziurawych budżetów
- Niedługo frankowicze mogą mieć do czynienia z falą bankructw kancelarii odszkodowawczych, a skutki tej niewypłacalności mogą być opłakane. Dowiedz się, co zrobić, aby uniknąć skrajnie negatywnego scenariusza.
Pseudokancelarie wpierw prowadziły sprawy za zero złotych. Za chwilę będą masowo ogłaszać bankructwa?
Każdy frankowicz regularnie przeglądający Internet wie doskonale, że na rynku funkcjonują podmioty gotowe reprezentować go w sądzie w sprawie przeciwko bankowi za symboliczną opłatą wstępną. Oczywiście „haczyk” tkwi w tym, że w przypadku wygranej kredytobiorca będzie musiał zapłacić takiemu podmiotowi premię za sukces, która będzie wyższa niż w kancelariach inkasujących opłatę startową adekwatną do wartości przedmiotu sporu.
Oferta firm, które wymagają bardzo niskiego, czasem nawet zerowego, wkładu własnego, by pozwać bank, wydaje się laikowi uczciwa. W końcu jeśli kredytobiorca przegra w sądzie, to taka „kancelaria” pokryje za niego wszystkie koszty postępowania. Wniosek? Musi być bardzo pewna sukcesu. I słusznie, bo prawomocne wyroki w sprawach frankowych są korzystne dla konsumentów w ok. 99 proc. przypadków.
Kancelarie odszkodowawcze, czyli duże spółki kapitałowe zajmujące się sprawami przeciwko bankom, zarabiają w związku z tym grube miliony tytułem „success fee”, co rekompensuje im z nawiązką początkowe koszty włożone w sprawę klienta, który w trakcie postępowania nie ponosił wydatków związanych z reprezentacją prawną.
Opisywany przez nas model biznesowy, choć pozornie wydaje się etyczny, jest skrajnie niekorzystny dla kredytobiorcy, który nawiązując współpracę z takim podmiotem i przystając na proponowane przez niego warunki, musi liczyć się z tym, że po wygranej rozstanie się ze znaczną częścią korzyści finansowych zasądzonych wyrokiem.
No dobrze, ale przecież kancelaria ponosi finansowe ryzyko związane z prowadzeniem sprawy, chciałoby się rzec. Zgadza się, tylko że wspomniane ryzyko wynosi 1 proc., a zatem pobieranie od konsumenta premii za sukces wynoszącej kilkadziesiąt procent od zasądzonych korzyści trudno nazwać w tym przypadku inaczej niż grubą przesadą.
Przewlekłość postępowań frankowiczów może sprowadzić kancelarie na skraj upadłości?
Kwestie etyczne to jedno – wielokrotnie potępialiśmy już pseudokancelarie za ich model działania, wskazując, jakie zagrożenia czyhają na klienta w związku z tymi szemranymi ofertami. Jednak jest jeszcze druga kwestia, o której mówi się mniej. Chodzi o bezpieczeństwo takiej współpracy w perspektywie długofalowej.
Kancelarie pobierające bardzo niską, nierynkową wręcz, opłatę wstępną, ponoszą gigantyczne koszty związane z wybranym sposobem działania. Mowa nie tylko o standardowych opłatach związanych z podatkami, składkami, prowadzeniem biura czy reklamą, ale również z wynagrodzeniem prawników i handlowców, którzy z tymi spółkami współpracują.
Nie byłoby problemu, gdyby sądy przyśpieszyły wydawanie wyroków – wtedy koszty bieżącej działalności można by pokryć z tego, co przynoszą firmie premie za sukces. Rzecz jednak w tym, że od momentu, w którym klient zgłosi się do takiej spółki, do wydania prawomocnego wyroku w sprawie, rozliczenia umowy i co za tym idzie pobrania przez spółkę należnego jej wynagrodzenia, mija zwykle kilka lat.
Jak pseudokancelarie frankowe rozliczają się ze swoimi klientami?
Sprawdźmy teraz, jak wyglądają koszty związane ze sprawą sądową, a ponoszone w zamian za klienta przez kancelarię. To przede wszystkim opłata za pozew, wynosząca nie więcej niż 1000 zł, a także koszty opieki prawnej. Te mogą być różne, w zależności od tego, kto taką sprawę prowadzi: prawnik z wieloletnim dorobkiem zawodowym czy może aplikant, dla którego szansa samodzielnego poprowadzenia sprawy sama w sobie jest nobilitacją.
W pierwszym przypadku koszt usługi jest wyższy i zamknie się najpewniej w pięciocyfrowej kwocie. W drugim przypadku będzie dużo niższy, ale z kolei wzrośnie prawdopodobieństwo przegrania sprawy – pod znakiem zapytania stoi to, czy aplikant poradzi sobie z przeforsowaniem swojej argumentacji w sądzie, gdy po stronie przeciwnej ma doświadczonych prawników, czekających na każde jego potknięcie, dopilnuje terminów i skutecznie rozliczy się z bankiem po sprawie sądowej.
Teraz zestawmy te koszty z opłatą wnoszoną na rzecz takiej spółki przez klienta, który rozpoczyna z nią współpracę. Różnorodność modeli rozliczeniowych w takich firmach jest znaczna, ale można wyodrębnić kilka wersji bazowych:
- wersja nr 1: zaniżona, ale wciąż znacząca opłata wstępna, np. na poziomie 3,6 tys. zł brutto, do tego podmiot pobiera 15 proc. premii za sukces (wypłacanej po wygraniu sprawy) + koszty zastępstwa procesowego
- wersja nr 2: z symboliczną opłatą wstępną, np. na poziomie 400 zł brutto, prócz której firma pobiera 30 proc. premii za sukces
- wersja nr 3: skrajny scenariusz, zgodnie z którym opłata wstępna wynosi okrągłe ZERO ZŁOTYCH, ale w przypadku wygranej klient zapłaci 30 proc. premii za sukces + zrzeknie się na rzecz kancelarii kosztów zastępstwa procesowego.
Podmioty, które rozliczają się z kredytobiorcami w opisywany wyżej sposób, to spółki kapitałowe – sp. z o.o., czasem S.A. – czyli firmy niebędące kancelariami adwokackimi lub radcowskimi. W kancelariach prowadzonych przez prawników modele rozliczeń uwzględniają adekwatną opłatę wstępną, wynoszącą zwykle od 9 tys. zł wzwyż, oraz premię za sukces, wynoszącą przeważnie od 3 do 5 proc. wartości przedmiotu sporu.
Zdarzają się także kancelarie adwokackie, które nie pobierają premii za sukces, ale wówczas współpraca z nimi wiąże się z wyższą opłatą wstępną, niewykluczone, że powiązaną również z zaliczeniem kosztów zastępstwa procesowego na poczet honorarium.
Jeśli więc zestawimy model działania pseudokancelarii, czyli firm odszkodowawczych działających jako sp. z.o.o, z kancelariami adwokackimi, wyłoni nam się dość klarowny obraz. Podczas gdy jedne podmioty muszą czekać latami na uzyskanie lwiej części swojego honorarium za poprowadzenie sprawy, inne już na starcie otrzymują zapłatę, która pozwala im na spokojne prowadzenie biznesu, bez ryzyka problemów finansowych.
Różnica w bezpieczeństwie pomiędzy tymi modelami biznesowymi się pogłębi, gdy weźmiemy pod uwagę również dysproporcje w kosztach prowadzenia obu tych skrajnie różnych działalności. Spółka z o.o. to, potocznie rzecz ujmując, moloch, powiązany z dziesiątkami prawników, setkami handlowców, w dodatku reklamujący się na ogólnopolską skalę w mediach. Miesięczne koszty jego działalności są ogromne, zupełnie nieprzystające do niskiego kapitału zakładowego, który często wynosi minimum, czyli 5 tys. zł.
Z kolei kancelaria adwokacka to podmiot, w którym pracuje zwykle kilku prawników. Główne koszty działalności są związane z wynajęciem biura, być może jakimś leasingiem, prócz tego mediami i opłatami na rzecz fiskusa. Są nieporównywalnie mniejsze niż w kancelariach odszkodowawczych. Dlatego taka firma może utrzymać się na powierzchni, niezagrożona upadłością, nawet wtedy gdy na rynku świadczonych przez nią usług panuje akurat zastój.
Już sama restrukturyzacja spółki z o.o. może być dla frankowiczów kłopotem. Są pierwsze przykłady z życia
Na początku tego tekstu pokusiliśmy się o stwierdzenie, że pseudokancelarie zarabiają miliony na horrendalnych premiach za sukces. I oczywiście podtrzymujemy to twierdzenie. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że do owych milionów taka spółka zyskuje dostęp dopiero w momencie rozliczeń finansowych stron sporu. A co, jeśli wskutek przewlekłości pracy sądów tych wyroków jest bardzo niewiele? Zaczyna pojawiać się problem, bo koszty prowadzenia firmy trzeba ponosić, a w „skarbonce” jest coraz mniej środków.
Łatwo się domyślić, że w najgorszej sytuacji są te spółki, które na rynek „pomocy frankowiczom” wkroczyły najpóźniej i, celem przebicia konkurencji, oferowały rozpoczęcie współpracy z najniższą opłatą wstępną. Firmy takie, nawet jeśli pozyskały setki klientów, zarobiły na nich ledwie „na waciki”. Gdyby wyroki były wydawane w kilka, kilkanaście miesięcy, problemu by nie było. Ale tak się nie dzieje – w wielu przypadkach na wyrok w sprawie trzeba czekać nawet 5 lat, a prawdopodobieństwo takiego scenariusza rośnie, jeśli sprawa jest prowadzona przez niedoświadczonego prawnika.
Co wtedy? Jeśli firma okaże się niewypłacalna, może stanąć przed widmem bankructwa. Zwykle jednak jej władze będą starały się ratować sytuację poprzez wystąpienie do sądu z wnioskiem o wszczęcie postępowania restrukturyzacyjnego. Taka sytuacja miała miejsce jesienią 2022 roku, gdy jedna z największych kancelarii odszkodowawczych na polskim rynku, spółka EuCO, złożyła w Sądzie Rejonowym w Legnicy wniosek o objęcie jej postępowaniem sanacyjnym. W niedługim czasie wniosek ten został przez sąd pozytywnie rozpatrzony.
Model rozliczeń preferowany przez pseudokancelarie pogrąży finansowo frankowiczów?
Restrukturyzacja firmy to bardzo groźny scenariusz dla klientów, którzy są jakkolwiek finansowo od niej zależni. A frankowicze bez wątpienia należą do tej grupy, bo standardem w pracy spółek z o.o. jest to, że pośredniczą one w rozliczeniach swojego klienta z przegranym bankiem. Krótko mówiąc, pieniądze pochodzące ze zwrotu świadczenia nienależnego przechodzą wpierw przez konto kancelarii, nim trafią na rachunek kredytobiorcy. Zanim do tego dojdzie, taka kancelaria pobiera z nich swoje honorarium, czyli wspomnianą już wcześniej premię za sukces.
Może się zdarzyć tak, że restrukturyzowany podmiot nie przeleje klientowi należności, mimo że bank wywiązał się z wyroku sądu. Sytuacja takiego klienta będzie wówczas bardzo trudna, bowiem zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, od podmiotu będącego w restrukturyzacji nie można egzekwować roszczeń skierowanych do jego majątku. Absurd, prawda? Niestety tak wygląda polska rzeczywistość. A co, jeśli taki podmiot upadnie? Wówczas frankowicz może się zdziwić podwójnie, bo zwykle okazuje się, że kapitał zakładowy bankrutującej kancelarii był tak niski, że nie pozwoliłby na zaspokojenie roszczeń nawet pojedynczego klienta. A klientów były setki, jeśli nie tysiące.
Brzmi znajomo? Klienci upadłego Getin Noble Banku mają wszelkie podstawy, by śmiać się teraz przez łzy.
Jak kancelarie odszkodowawcze próbują odwlec widmo bankructwa? Zaskakujące sposoby
Oczywiście celem kancelarii odszkodowawczej nie jest upadek. Działalność na rynku „pomocy frankowiczom” jest dla niej jak kura znosząca złote jajka. Będzie więc starała się zapobiec kłopotom prowadzącym do bankructwa. Sposobów jest kilka.
Po pierwsze, podmioty te poszerzają swoją działalność o nowe usługi – wiele z nich zaczyna reprezentować klientów w sporach o sankcję kredytu darmowego, nieautoryzowane transakcje płatnicze czy WIBOR. Dwa pierwsze typy spraw trafiają w większości do sądów rejonowych, mniej obciążonych pozwami frankowymi, a zatem wydających orzeczenia znacznie szybciej niż ma to miejsce w sądach okręgowych. Problem w tym, że takich spraw jest… zbyt mało, by załatać dziurę powstałą wskutek zastojów orzeczniczych cechujących postępowania frankowe.
Po drugie, pseudokancelarie zaczynają dostrzegać potencjał w… skłanianiu frankowiczów do ugód z bankami. Na pewno niejeden nasz czytelnik zauważył, że w ostatnim czasie duże „kancelarie”, działające w formie spółek kapitałowych, wiele miejsca w swoich materiałach promocyjnych poświęcają właśnie „korzystnym” czy też „uczciwym” ugodom. Niektóre nawet chcą prowadzić w imieniu kredytobiorców grupowe negocjacje z bankami.
W teorii służy to temu, by kredytobiorca szybciej uwolnił się od długu. Ale zaraz zaraz… przecież w dobie wysokich odsetek ustawowych za zwłokę i szybkiego zabezpieczania roszczeń kredytobiorca wcale nie traci, a wręcz zyskuje na tym, że jego proces długo trwa. Zgadza się, ale tego samego nie można powiedzieć o „kancelarii”, która go reprezentuje. Jeśli taki podmiot zawrze z bankiem w imieniu klienta ugodę, to honorarium za usługę otrzyma znacznie szybciej niż w przypadku unieważnienia umowy.
I dlatego właśnie pseudokancelariom tak bardzo zależy na tym, abyś, Drogi Frankowiczu, zawarł jednak to dobrowolne i jakże korzystne dla Ciebie porozumienie z bankiem. Pal sześć prawomocny wyrok, upadek umowy i wykreślenie hipoteki. Spółka, którą wynająłeś do poprowadzenia sprawy, dogada się ponad Twoją głową z bankiem, a Ty bardzo często nie musisz już nawet niczego podpisywać – wystarczy, że pełnomocnictwo, którego udzieliłeś takiej firmie, uprawnia ją do podejmowania decyzji za Ciebie.
Jak zatem już wiesz, ryzyka współpracy z pseudokancelarią są zróżnicowane i wśród nich warto wymienić przede wszystkim:
- ryzyko związane z przepłacaniem za usługi prawne (zwłaszcza w stosunku do oferowanej jakości tych usług)
- ryzyko opóźnień w otrzymaniu zasądzonych od banku środków lub, w skrajnym przypadku, nieotrzymania tych środków w ogóle
- ryzyko zawarcia przez „kancelarię” ugody z bankiem wbrew Twojej woli.
Czy to znaczy, że lepiej nie pozywać banku i po prostu dalej spłacać swój kredyt frankowy na dotychczasowych zasadach? Oczywiście nie. Zdecydowanie lepiej zrobisz, jeśli pozwiesz bank, ale tylko wtedy gdy powierzysz swoją sprawę doświadczonej kancelarii adwokackiej/radcowskiej.
Wybierz taką kancelarię, która:
- funkcjonuje jako spółka osobowa lub indywidualna działalność gospodarcza – nigdy taką, która działa jako sp. z o.o. lub S.A.
- pojawiła się na rynku przed co najmniej 7-8 laty i przez cały okres swojej działalności prowadziła sprawy przeciwko bankom
- publicznie informuje o ilości swoich wygranych i podaje szczegóły, poparte skanami wyroków, dotyczące tych spraw
- ma doświadczenie, poparte sukcesami, w prowadzeniu spraw przeciwko Twojemu bankowi, i to w związku ze wzorcem umownym, który chcesz podważyć.
PODSUMOWANIE
Lepiej zapłacić na start dobrej kancelarii 10 tys. zł (rozkładając to sobie na raty w przypadku trudnej sytuacji finansowej) i po wygranej zachować zdecydowaną większość zysków z wyroku dla siebie, niż wydać na start kilkaset złotych, a potem odnieść pyrrusowe zwycięstwo, z restrukturyzacją i niewypłacalnością „kancelarii” w tle.