To zaskakujące, ale banki, dysponujące wielomilionowymi budżetami na kampanie marketingowe, rzadko kiedy potrafią stworzyć reklamę, która rzeczywiście przemawiałaby do potencjalnego klienta. Doskonałym tego przykładem jest mBank, który niedawno wypuścił serię spotów reklamowych, zachęcających lub raczej mających zachęcić Polaków do inwestowania z myślą o emeryturze. Przekaz jest prosty: nie jutraj, czyli nie odkładaj na później czegoś, co powinno zostać zrobione teraz, bo możesz się nieprzyjemnie zdziwić. Pomysłodawcy reklamy chyba nie zastanowili się nad tym, czy mBank rzeczywiście jest wiarygodny, gdy udziela klientom takich rad. Spółka ta jutrała, ile się dało, w sprawie kredytów frankowych. Dziś ma problem, bo klienci nie chcą ugód i masowo idą do sądów, a skala prawomocnych porażek banku jest taka, że nie opłaca mu się składać apelacji od wyroków I instancji. Warto było tak jutrać?
- Ruszyła nowa kampania reklamowa mBanku, prowadzona pod hasłem „nie jutraj”. Choć podmiot udziela odbiorcom słusznych rad i zachęca, by nie odkładali spraw ważnych na kiedy indziej, to sam się do nich nie stosuje
- Trudno nie utożsamiać całkowicie chybionej polityki mBanku względem frankowiczów z byłym już prezesem tej instytucji, Cezarym Stypułkowskim, który absolutnie nie krył swojej niechęci do kredytobiorców kwestionujących abuzywne wzorce umowne
- mBank nauczył się w końcu liczyć pieniądze i zmienia swoją strategię w procesach o franki. Apelacja od niekorzystnego wyroku przestaje być już w tego typu postępowaniach standardem. Bank coraz częściej akceptuje wyroki I instancji, bo wie, że na zaskarżaniu ich może wiele stracić
- Obecnie mBank ma już nowego prezesa, a więc jest szansa, że pod jego wodzą podmiot złagodzi nieco swój przekaz kierowany do frankowiczów. Nadejdzie ocieplenie stosunków między kredytodawcą a klientami?
mBank doradza klientom, aby nie jutrali. Czy sam skorzysta w końcu z własnej rady?
Prokrastynacja z pewnością nie jest niczym dobrym. Tego, co powinno zostać zrobione dzisiaj, nie należy odkładać na jutro. Zwłaszcza jeśli potencjalne skutki tej zwłoki mogą nas drogo kosztować. Taki jest mniej więcej wydźwięk serii reklam, które niedawno wypuścił mBank. My obejrzeliśmy dwie. Pierwsza z nich pokazuje scenkę rozgrywającą się na lotnisku. Młoda kobieta gorączkowo przekopuje swój niechlujnie spakowany bagaż, wyraźnie czegoś szukając. Jednocześnie prowadzi dialog z kobietą, która dość zaczepnie pyta ją, czy „trzeba było tak jutrać?”. Jak się okazuje, główna bohaterka spotu szuka paszportu, którego zapomniała spakować, bo… jutrała, czyli odkładała dokładne przygotowanie bagażu na ostatnią chwilę. Dramaturgia sceny podkreślona jest w dość… komiczny sposób, kobieta bowiem, zamiast paszportu, znajduje w walizce żółty budzik, będący niejako symbolem upływającego czasu. Głos pyta kobietę, co robi z tym, że jej emerytura będzie wynosić zaledwie 1/3 obecnej pensji. Kobieta z przejęciem odpowiada „też jutram”. Ale bez obaw, bo mBank ma dla niej gotowe rozwiązanie. Już dziś nasza niefrasobliwa podróżniczka może wziąć los w swoje ręce i… zacząć inwestować z mBankiem, choćby i 100 zł miesięcznie.
Podobny wydźwięk ma klip numer dwa, tylko że zamiast roztargnionej turystki mamy w nim mężczyznę, któremu na drodze popsuło się auto. I znów zza ekranu wyłania się życzliwy głos, który przypomina kierowcy, skąpanemu w dymie spod maski samochodu, o tym, że przecież wiedział, że kontrolka się świeci. Dlaczego nie poszedł więc z tym do mechanika? Głos nie oszczędza naszego kierowcy i przypomina mu gorzką prawdę o wysokości jego przyszłej emerytury. I jemu mBank zaleca inwestowanie.
Droga mBanku do ugód była kręta. Podmiot za długo zwlekał z wdrożeniem odpowiednich rozwiązań
Rada z reklamy mBanku oczywiście jest jak najbardziej słuszna. Nie warto uzależniać stu procent swojego przyszłego świadczenia emerytalnego od tego, co wyliczy nam Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Dużo lepiej jest dodatkowo zapewnić sobie jakiś pasywny dochód lub już dziś mądrze zainwestować, zamiast np. kupować większy telewizor czy jechać na drugie w tym roku wakacje. Podoba nam się bardzo w tej serii reklam, że mBank odpowiednio wyraźną czcionką jasno przypomina, iż inwestowanie wiąże się z ryzykiem. Szkoda, że o owym ryzyku tak chętnie nie informował frankowiczów, gdy masowo proponował im, aby uzależnili raty swoich kredytów od kursu waluty, w której nie zarabiali. Ale i tak miło, że mBank uczy się na błędach.
Powstaje jednak pytanie, czy warto ufać bankowi, który sam jutrał na potęgę, gdy frankowicze zgłaszali mu swoje zastrzeżenia dotyczące klauzul przeliczeniowych. Podmiot latami niewiele sobie robił z roszczeń kredytobiorców i nie zmienił śpiewki nawet wówczas gdy wiadomo już było, jaki pogląd odnośnie klauzul indeksacyjnych prezentuje Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
mBank już od kilku lat przegrywa prawomocnie ok. 98 proc. postępowań, a mimo to dopiero ostatnio modyfikuje swoje strategie w relacji z frankowiczami. Pierwszy przełom miał miejsce jesienią 2022 roku, gdy mBank zmodyfikował w końcu swoją propozycję ugodową, przyznając tym pośrednio, że ta wcześniejsza, z grudnia 2021 roku, nie była szczególnie dobra.
Klęska programu ugodowego mBanku jest wynikiem zaniechań władz podmiotu?
Kolejne zmiany w programie ugód i zapowiedzi mBanku, że jest gotów na indywidualne negocjacje z klientami, na niewiele się zdały. Podmiot w całym II kwartale 2024 roku podpisał tylko 1,85 tys. ugód frankowych, podczas gdy jest pozwanym w 21,6 tys. postępowań, w których kredytobiorcy domagają się zwykle nieważności swoich kontraktów.
Położenie mBanku jest więc trudne –jest to drugi najbardziej ufrankowiony giełdowy bank na polskim rynku, a jego wzorce umowne słyną z dość oczywistych nieprawidłowości w klauzulach przeliczeniowych. Gdyby podmiot, wzorem PKO BP, przystąpił do stworzenia rozsądnej oferty ugodowej na początku 2021 roku, jego sytuacja byłaby dziś inna. Taką a nie inną politykę, polegającą na nieuginaniu się przed roszczeniami frankowiczów, mBank zawdzięcza swojemu wieloletniemu prezesowi, Cezaremu Stypułkowskiemu.
Pan prezes w swych wypowiedziach do mediów nie krył niechęci żywionej wobec frankowiczów i wprost krytykował to, że kredytobiorcy domagają się dziś nieważności swoich umów. Co ciekawe, Cezary Stypułkowski nie ograniczał się w swojej krucjacie przeciwko frankowiczom do słów: brał też czynny udział w procesach sądowych, w których kredytobiorcy próbowali podważać pseudowalutowe umowy, i bronił na salach sądowych racji mBanku. Osobiste zaangażowanie prezesa w walkę o kredyty frankowe nie opłaciło się ani jemu, ani kierowanej przez niego instytucji.
Dziś Stypułkowski kojarzy się konsumentom niezbyt sympatycznie i mało prawdopodobne, by klienci banku Pekao S.A., którego stery wkrótce przejmie, cieszyli się z tego nowego przywództwa. Z kolei mBank na lata zyskał łatkę instytucji, która w dobie skrajnie prokonsumenckiego orzecznictwa sądów chciała dzielić się z kredytobiorcami ryzykiem kursowym po połowie. Tę bezczelność banku można przyrównać do buty kieszonkowca, który wpierw „skroił” komuś portfel w autobusie, a następnie, przyłapany, zaczął negocjować z poszkodowanym, jaki procent z zawartości tego portfela odda mu w ramach ugody.
mBank nie apeluje w przegranych procesach – przykłady wyroków
Frankowiczów z mBanku z pewnością ciekawi, jak będzie wyglądać polityka nowego prezesa tej instytucji. Został nim Cezary Kocik, który do tej pory był w mBanku jednym z wicedyrektorów i w swojej pracy zajmował się m.in. problematyką ugód frankowych. Dotychczasowe wypowiedzi Cezarego Kocika są dość wyważone – nowy prezes sprawia wrażenie, jak gdyby nie chciał zaostrzać frankowego konfliktu.
Potwierdzeniem tego mogą być słowa docierające do nas z dobrych kancelarii frankowych. Wynika z nich, że mBank coraz częściej rezygnuje z apelacji od negatywnych dla siebie wyroków i proponuje frankowiczom zawarcie porozumień kompensacyjnych. Skutek to uczciwe, zgodne z duchem TSUE rozliczenia nieważnych umów już po wyroku I instancji.
Nową strategię mBank zaprezentował w sprawach XXVIII C 5650/23 i I C 1614/22. Pierwsza była prowadzona w Warszawie i dotyczyła wzorca umownego Multiplan. Pełnomocnikom frankowiczów z kancelarii Sosnowski Adwokaci i Radcowie Prawni udało się doprowadzić do przeforsowania roszczeń dotyczących ustalenia nieważności i zapłaty, skutkiem czego klienci kancelarii zyskali ponad 517 tys. zł. Jako że sprawa toczyła się w Wydziale Frankowym, na orzeczenie trzeba było czekać 36 miesięcy: zostało wydane 20 maja 2024 roku. mBank zaakceptował niekorzystne dla siebie orzeczenie, a zatem wyrok jest już prawomocny.
Druga ze spraw toczyła się przed Sądem Okręgowym w Radomiu, który wyrok w niej wydał 2 października 2023 roku, po 11 miesiącach postępowania. Tu kredytobiorcy byli reprezentowani przez wrocławskiego adwokata Pawła Borowskiego. W sporze o ustalenie i zapłatę sąd przychylił się do roszczeń powodów, czego wynikiem jest zasądzenie na ich rzecz od mBanku kwot 124 388,96 zł i 25 857,74 CHF. Pozwany po zapoznaniu się z wyrokiem nie złożył wniosku o jego pisemne uzasadnienie, czego następstwem jest brak możliwości złożenia apelacji. Podmiot nie zaskarżył decyzji sądu, mimo że ten przyznał kredytobiorcom pełne odsetki ustawowe za zwłokę, za całe postępowanie w I instancji. Wyrok jest prawomocny.
Dlaczego mBank rezygnuje z apelacji?
Powodem zmiany w strategii procesowej jest najpewniej to, że mBank w końcu policzył, ile kosztują go masowo przegrywane apelacje. Podpowiadamy: koszty idą w grube miliony. Pojedyncza przegrana w II instancji to dodatkowy koszt rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Bank woli, by te pieniądze nie zasilały portfeli frankowiczów i kont Skarbu Państwa.
Oczywiście mBank nie rezygnuje kompletnie z wysyłania propozycji ugodowych. Te nadal będą spływać zarówno do kredytobiorców, którzy dzielnie i bez pretensji spłacają swoje frankowe zobowiązania, jak i do tych, którzy już poszli do sądów.
Bez wątpienia propozycje rozsyłane klientom, którzy już złożyli pozew i wygrali w I instancji, są korzystniejsze, choć w dalszym ciągu zawierają sporo pułapek. Warto zwrócić zwłaszcza uwagę na to, czy mBank wspomina w propozycji ugodowej, co z odsetkami ustawowymi za opóźnienie, zasądzonymi na rzecz kredytobiorcy, oraz ze zwrotem kosztów zastępstwa procesowego. W analizie opłacalności ugody może pomóc oczywiście dobry prawnik.
PODSUMOWANIE:
mBank chce, by jego klienci inwestowali na poczet przyszłej emerytury, a sam swego czasu nie potrafił zainwestować w lepsze ugody frankowe, po to, by wyeliminować ryzyko prawne z umów, o których wiadomo było, że zawierają niedozwolone klauzule przeliczeniowe.
Troska mBanku o portfele klientów nie wydaje się być szczera, skoro podmiot ten od lat walczy z tysiącami Polaków w sądach, a jego działania przez wiele lat przyczyniały się do tego, że ci, zamiast więcej, mieli w swoich portfelach mniej.
Ironia polega na tym, że wielu frankowiczów będzie mieć całkiem niezłe emerytury, a więc mogą sobie pozwolić na jutranie w kwestii inwestowania – wszak horrendalne raty kredytów zmuszały ich do pracy ponad siły, często na dwóch etatach, co przełoży się na odpowiednią wysokość świadczeń. Wątpimy jednak, że frankowicze są mBankowi za to wdzięczni.