Czy frankowicz, który zdecyduje się na prawne zakwestionowanie swojej umowy kredytowej, może liczyć na pełen obiektywizm i niezawisłość sędziego? W polskich realiach odpowiedź na to pytanie jest trudna, i to z kilku przyczyn. Choć dziś z dużą dozą pewności możemy napisać, że linia orzecznicza w tego rodzaju sprawach jest już ukształtowana, wciąż zdarzają się niechlubne odstępstwa od reguły. Przypadki, w których sędziowie „udają”, że nie słyszeli o zeszło- i tegorocznych wyrokach TSUE, wbrew pozorom nie należą do rzadkości – i wcale nie musi tu chodzić o scenariusz, w którym sąd oddala roszczenie główne powoda. Dziś pochylimy się nad tym, dlaczego w dwóch niemalże identycznych sprawach, toczących się w tej samej jednostce sądowej, wciąż mogą zapaść dwa bardzo różne wyroki.
- Masz kredyt we franku i chcesz podać bank do sądu, żądając nieważności umowy? Twoje szanse na wygraną w sprawie wynoszą od 97 do 99 procent. Ale nie oznacza to, że sąd przyzna Ci w wyroku wszystkie korzyści, które – zgodnie z unijnym orzecznictwem – powinieneś otrzymać
- Największe rozbieżności w interpretacji przepisów unijnych przez krajowych sędziów dotyczą kwestii sposobu naliczania ustawowych odsetek za opóźnienie, a także… przedawnienia roszczeń kredytodawcy. W skrajnych przypadkach sąd, podpierając decyzję wyrokami TSUE sprzed lat, próbuje na siłę zatrzymać wadliwą umowę w obrocie prawnym
- Ministerstwo Sprawiedliwości najprawdopodobniej zauważa problem „nierównego” orzecznictwa, bo zamierza zająć się tematem. Jak? Planowane są szkolenia sędziów z zakresu stosowania prawa europejskiego. Czy „baza wiedzy”, nad którą pracuje resort, przekona niepokornych orzeczników do zmiany dotychczasowych poglądów?
Gdzie kończy się niezawisłość sędziowska a zaczyna orzecznicza samowolka?
Sprawy frankowe przez wielu uważane są za niezwykle do siebie podobne – wszak wszystkie dotyczą umów kredytów waloryzowanych kursem CHF, w których banki zawarły niedozwolone klauzule przeliczeniowe. Przez pewien czas kredytobiorcy wierzyli nawet, że ich problem z abuzywnymi hipotekami może zostać rozwiązany przy pomocy instytucji pozwu zbiorowego.
Jak się okazało, polskie sądy wybitnie nie radzą sobie z grupowym rozpoznawaniem roszczeń konsumentów: tysiące frankowiczów zaangażowanych w takie procesy czeka na ostateczny werdykt w swoich sprawach nierzadko po 8-10 lat.
Nic dziwnego, że zdecydowana większość frankowiczów walczy o swoje prawa na własną rękę, sądząc się z bankiem w procesie indywidualnym. Ale i tu polskie sądy nie zawsze zdają egzamin. I wyjątkowo nie mamy dziś na myśli przewlekłości postępowań, zwłaszcza w sądach warszawskich. Chodzi o nierówne orzecznictwo, które u frankowych konsumentów powoduje poczucie niepewności prawnej.
Bo jak to możliwe, że w dwóch niemal identycznych sprawach, skierowanych przeciwko temu samemu bankowi, w związku z tym samym wzorcem umownym, a różniących się tak naprawdę jedynie kwotą roszczenia, może dojść do wydania dwóch różnych wyroków? A no może. Wystarczy, że dwie te sprawy trafią na biurka dwóch różnych sędziów.
Sprawę o nieważność frankowej umowy wygrasz niemal na pewno. Osobną kwestią jest, ile na tym zyskasz
Należy uczciwie podkreślić, że sytuacja w ostatnich latach i tak uległa znacznej poprawie. Jeszcze 3-4 lata temu (już po wyroku TSUE w sprawie Raiffeisen vs. Dziubak) frankowicz nie mógł być pewny, co sąd orzeknie w sprawie jego umowy. Chodziło głównie o to, czy uzna ją za od początku nieważną, czy postanowi ją jedynie odfrankowić. Obecnie odfrankowienia stanowią absolutny orzeczniczy margines – ilość wyroków tego typu jest w 2024 roku na granicy błędu statystycznego.
Pojawiły się jednak inne problemy. Chodzi m.in. o sposób rozliczeń stron sporu, wysokość odsetek ustawowych za zwłokę należnych kredytobiorcy, a także to, czy bank, który spóźnił się z wysunięciem roszczenia o zwrot kapitału, ma w ogóle prawo do odzyskania użyczonych konsumentowi pieniędzy.
Kierując w 2024 roku do sądu sprawę o ustalenie i nieważność, masz więc ok. 97 do 99 procent szans na wygraną, ale wciąż nie wiesz:
- czy sąd zastosuje w przypadku Twoich rozliczeń z bankiem teorię salda czy teorię dwóch kondykcji (mimo iż Sąd Najwyższy już kilkukrotnie, m.in. w uchwale frankowej III CZP 25/22 opowiedział się jednoznacznie za tą drugą metodą)
- od którego momentu sąd zacznie naliczać na Twoją rzecz odsetki ustawowe za zwłokę (po wyrokach TSUE w sprawach C-140/22 i C-28/22 sądy krajowe powinny już akceptować, że odsetki te liczyć trzeba od momentu poinformowania przez Ciebie banku o roszczeniu)
- czy bank, wystosowując wobec Ciebie kontrpowództwo o zwrot kapitału, będzie miał prawo do obciążenia Cię odsetkami ustawowymi za opóźnienie od dnia doręczenia pozwu/wezwania do zapłaty.
Niektóre sądy wciąż odbierają konsumentom prawo do ustawowych odsetek za zwłokę
Codziennie analizujemy nowe wyroki frankowe, zapadające w sądach w całej Polsce. Mamy tu na myśli sprawy z udziałem najlepszych kancelarii adwokackich w kraju, a więc takie, w których nie ma mowy o tym, że doszło do błędów czy zaniedbań po stronie pełnomocnika prawnego kredytobiorcy. I to, co zauważamy, bardzo nas niepokoi.
Przypominamy, że wyrok TSUE negujący prawo banku do skutecznego podniesienia w sporze z konsumentem tzw. zarzutu zatrzymania zapadł w grudniu 2023 roku, czyli blisko rok temu, a mimo to w sądach wciąż zapadają wyroki, w których należne kredytobiorcom odsetki naliczane są „starą” metodą.
Nieco rzadziej zdarzają się przypadki, w których sądy stosują wspomnianą wcześniej teorię salda.
Czy kredytobiorca, któremu sąd unieważni umowę i którego zobowiąże do rozliczeń z bankiem wg teorii salda (lub uzna prawo banku do zarzutu zatrzymania), ma powody do radości? Tak, bo to wciąż daleko korzystniejsza opcja niż ugoda z bankiem. Ale pewien niedosyt pozostaje. Zwłaszcza jeśli sprawa trwała 3-4 lata, a roszczenie kredytobiorcy opiewało na kwotę kilkuset tysięcy złotych.
Zignorowanie przez sąd unijnych wytycznych, wyrażonych wspomnianymi już wyrokami z grudnia 2023 roku i uchwałą frankową, pozbawia kredytobiorcę dodatkowej korzyści, która mogłaby wynieść nawet kilkaset tysięcy złotych (przykładowo odsetki ustawowe od kwoty roszczenia równej 500 000 zł po czteroletnim procesie mogłyby wynieść ok. 225 000 zł).
Kredytobiorcy czują się bezradni wobec tej sędziowskiej samowolki. Wszak sędzia zawsze może zasłonić się „niezawisłością”, w ten sposób usprawiedliwiając to, że jego wyrok jest inny niż sędziego X czy Y. Nie jest tajemnicą, że sędziowie tak zupełnie prywatnie mają swoje sympatie i antypatie. Niektórzy nawet chętnie pojawiają się na imprezach organizowanych przez sektor bankowy.
Oczywiście, nie jest niczyją sprawą, jak sędzia spędza swój czas po godzinach pracy, jednak czy Ministerstwu Sprawiedliwości nie powinna dawać do myślenia sytuacja, w której jeden z nielicznych orzeczników masowo oddalających roszczenia kredytobiorców o nieważność umów, uczestniczy w konferencji organizowanej przez banki, w panelu poświęconym problemowi podważania i braku stabilności umów bankowych? My mamy w tym zakresie pewne wątpliwości.
Gdyby ważny urzędnik z Ministerstwa Rozwoju zaczął chadzać na konferencje organizowane przez deweloperów, to bardzo szybko zainteresowałyby się tym najważniejsze media w kraju. Gdy taką aktywność przejawia niezwisły sędzia, orzekający w setkach spraw dotykających polskich obywateli, problemu nie ma.
A może jednak jest, tylko nikt nie chce powiedzieć tego wprost? Takie wrażenie można odnieść, zapoznając się z planami Ministerstwa Sprawiedliwości dotyczącymi usprawnienia postępowań frankowych.
„Baza wiedzy” pomoże frankowym sędziom wydawać lepsze wyroki?
Pełnomocniczka ministra Adama Bodnara ds. ochrony praw konsumentów już od kilku miesięcy zapowiada, że jeden z pomysłów resortu polega na przeszkoleniu sędziów z zastosowania prawa europejskiego w praktyce.
Niedawno media obiegła informacja o tym, że ministerstwo chce stworzyć „bazę wiedzy”, skupiającą w sobie najważniejsze wyroki TSUE dotyczące spraw konsumenckich. Chodzi tu o sprawy, w których zbadanie indywidualnej sytuacji wciąż będzie należeć do sądu rozpoznającego konkretny przypadek. Czy resort chce w ten sposób „pomóc” sędziom w wydawaniu wyroków, które będą zgodne z poglądem TSUE, bez oskarżeń o ingerowanie w ich niezawisłość?
Jeśli tak, to chapeau bas.
Gdy czytamy uzasadnienia do wyroków wydawanych przez niektórych sędziów, to nie możemy się nadziwić temu, jak daleko w swej desperacji są oni gotowi „kopać” wśród orzeczeń TSUE, by tylko znaleźć podparcie dla swoich antykonsumenckich poglądów. Dobrym przykładem jest tu sprawa XIV C 160/22, którą rozpatrzył Sąd Okręgowy w Poznaniu (XIV Zamiejscowy Wydział Cywilny w Pile).
Frankowe orzecznictwo w stylu „retro”, czyli jak zakończyć sprawę, ignorując kilkanaście wyroków TSUE
W tej sprawie sąd oddalił roszczenia kredytobiorców dotyczące nieważności ich umowy, posiłkując się wyrokami TSUE pochodzącymi sprzed 2020 roku, i w dodatku wydanymi w sprawach kredytobiorców z zagranicy.
Omawiany wyrok wydano w lutym 2024 roku, gdy orzecznictwo Trybunału w sprawach polskich frankowiczów było nader bogate. Zachodzi pytanie: dlaczego sędzia zignorował kilkanaście późniejszych wyroków TSUE, pozwalających na wydanie w tej sprawie prokonsumenckiego orzeczenia, i wybrał akurat te z czasów, gdy unijni orzecznicy nie byli jeszcze tak doskonale zaznajomieni ze specyfiką polskich umów kredytów pseudowalutowych? Klasycznie: nie wiemy, ale się domyślamy.
Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że takich wyroków będzie coraz mniej. Wszak kredytobiorcy, którzy otrzymali postanowienia stojące w jawnej sprzeczności z poglądem TSUE, wyrażonym w oparciu o dyrektywę 93/13, mogą w przyszłości dochodzić odszkodowań od Skarbu Państwa. Wiele jednak wskazuje, że minie sporo czasu, nim o stabilnej linii orzeczniczej będziemy mogli mówić w przypadku już nie samego roszczenia ustalenia nieważności umowy, a w zakresie zgodnych z duchem prawa unijnego rozliczeń stron takiej umowy.
Czy bank, który spóźnił się z wysunięciem roszczenia, może domagać się jego uznania?
W Polsce mamy przepis kodeksu cywilnego pozwalający sądowi na zasądzenie na rzecz banku zwrotu kapitału, nawet jeśli instytucja finansowa zbyt późno wystąpiła z pozwem wobec klienta. Chodzi o tzw. względy słuszności, czyli art. 117(1) kc, który mówi o tym, że sąd w wyjątkowych przypadkach może nie uwzględnić tego, iż termin przedawnienia roszczenia przedsiębiorcy już upłynął.
Wpierw musi oczywiście rozważyć interesy stron takiego postępowania. Jak w takim przypadku rozumieć wyjątkowy przypadek? Teoretycznie może chodzić o sytuację, w której przedsiębiorca miał zbyt mało czasu na wysunięcie swojego roszczenia.
Tyle tylko, że banki mają na to 3 lata – czy to zbyt mało? Jak się okazuje, tak, ponieważ… banki nie wiedziały, że umowy kwestionowane przez kredytobiorców są nieważne. Dowiadują się o tym dopiero na sali sądowej, po ogłoszeniu wyroku, który jest przecież wydawany nierzadko w ponad 3 lata od skierowania przez kredytobiorcę powództwa o ustalenie.
Banki latami wierzyły, że nie muszą śpieszyć się z wystosowaniem powództwa o zwrot kapitału, bo przecież bieg terminu przedawnienia ich roszczeń nie może rozpocząć się przed wyeliminowaniem umowy z obrotu prawnego. Bardzo się jednak zdziwiły, gdy TSUE w zeszłym roku uznał, że terminy przedawnienia roszczeń stron nieważnej umowy mają swój start w tym samym momencie, tj. w chwili, w której konsument poinformował przedsiębiorcę o swoim roszczeniu.
Czy rzeczywiście można przyjąć, że bank, reprezentowany przez profesjonalnych pełnomocników prawnych, w momencie otrzymania pozwu nie miał świadomości ryzyka związanego z wyrażonym w ten sposób roszczeniem? A może zwlekał z pozwem dla oszczędności, licząc, że w międzyczasie dogada się z klientem i zawrze z nim ugodę?
Biała księga ZBP mówi prawdę o tym, ile banki wiedziały o frankowym ryzyku
Dziś banki mówią o niesprawiedliwości i próbują przekonać sądy, że zwrot kapitału kredytu, który został użyczony kredytobiorcy w przypadku nieważnej umowy, należy im się bez względu na przekroczenie ustawowych terminów. Bronią się tym, że nie wiedziały o abuzywnym charakterze umów kredytów frankowych. Przeczy temu jednak tzw. Biała Księga ZBP, wydana w marcu 2015 roku, z której dobitnie wynika, iż przedstawiciele sektora mieli świadomość ryzyka niesionego tymi produktami.
Już w listopadzie 2005 roku, czyli jeszcze przed największym szałem na franki, duża część bankowych decydentów doskonale zdawała sobie sprawę z ryzyka, które stwarzają kredyty w walutach obcych. Ryzyka, które może narazić na szwank reputację banków. W Białej Księdze znajdziemy skan pisma autorstwa ówczesnego szefa ZBP, Krzysztofa Pietraszkiewicza, kierowanego do prezesów zarządów banków, będących członkami ZBP.
Treść tej korespondencji nie pozostawia żadnych złudzeń: na tamten czas banki wręcz dążyły do tego, by Komisja Nadzoru Bankowego (poprzednik KNF) przyjęła uchwałę ograniczającą lub uniemożliwiającą udzielanie kredytów w walutach obcych.
Nieprzypadkowo przedstawicielom sektora zależało, by ograniczeniu podlegała przede wszystkim sprzedaż pseudowalutowych kredytów mieszkaniowych. Jednak już w lutym 2006 roku do prezesa ZBP nadeszła odpowiedź od Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego, w którego opinii formalne zakazanie udzielania tego rodzaju kredytów było niemożliwe do wprowadzenia, między innymi ze względu na ograniczenia prawne.
Proceder frankowy można było ukrócić już w 2005 roku. Ale banki wybrały doraźne zyski
Banki miały więc do wyboru dwie opcje. Mogły, wzorem Pekao S.A., wycofać takie produkty z oferty kierowanej do klientów detalicznych, co oczywiście doprowadziłoby do ograniczenia prowadzonej akcji kredytowej. Alternatywnie, mogły nadal oferować takie produkty i… pogodzić się z ryzykiem. Co prawda Komisja Nadzoru Bankowego wprowadziła w latach następnych szereg rekomendacji dla sektora odnoszących się do kredytów w walutach obcych.
Jak pokazują jednak późniejsze wyroki TSUE, rekomendacje te nie wyeliminowały całkowicie ryzyka z pseudowalutowych umów. Nie można też zapominać o tym, że kluczowa z perspektywy umów frankowych rekomendacja S II (wprowadzająca nakaz informowania klientów o spreadzie walutowym i możliwość spłaty kredytów w walucie indeksacji) weszła w życie dopiero w 2009 roku, czyli w czasie gdy boom na frankowe hipoteki powoli chylił się ku końcowi.
Reasumując, banki już w 2005 roku mogły wybrać bezpieczeństwo swoje i swoich klientów, ale zamiast tego postanowiły zaryzykować i dzisiaj ponoszą koszty związane z materializacją tego ryzyka. Twierdzenie, że nie wiedziały, na co się piszą, nie jest więc zgodne z rzeczywistością.
Tak samo jak nieprawdą jest, że banki nie zdawały sobie sprawy z ryzyka, gdy ponad 3 lata temu otrzymywały od frankowiczów reklamacje i pozwy, w których kredytobiorcy oświadczali, że nie czują się związani klauzulami przeliczeniowymi zawartymi w ich umowach.
PODSUMOWANIE:
Nie da się ukryć, że przed polskim wymiarem sprawiedliwości jeszcze wiele wyzwań związanych z udoskonaleniem orzecznictwa w sprawach dotyczących roszczeń powstałych na tle nieważnych umów frankowych. Zdaje się jednak, że Ministerstwo Sprawiedliwości ma tego pełną świadomość i stara się, oczywiście przy zastosowaniu konwencjonalnych i zgodnych z prawem środków, wspomóc konsumentów w nierównej walce z bankami, stawiając na edukację sędziów i przybliżenie im europejskich standardów, wyznaczonych przez unijny Trybunał właśnie dla takich spraw.