Dobrych kilka miesięcy czekaliśmy, aż szczegóły opracowywanej w Ministerstwie Sprawiedliwości ustawy frankowej ujrzą światło dzienne. Ten moment właśnie nadszedł. Znana jest już pełna treść projektu wraz z uzasadnieniem. Co znalazło się w projekcie i czy zaproponowane przez resort rozwiązania rzeczywiście mogą przyczynić się do szybszego zakończenia sporów wynikłych na tle abuzywnych klauzul przeliczeniowych?
- Automatyczne wstrzymanie wykonywania umowy po doręczeniu bankowi pozwu, danie sądom możliwości rozpatrywania spraw frankowych na posiedzeniach niejawnych, przyznanie bankowi możliwości dochodzenia roszczenia wzajemnego w przypadku pozwu o nieważność i zapłatę – to tylko niektóre z rozwiązań obecnych w projekcie ustawy frankowej
- W treści projektu ustawy frankowej znajdują się także elementy odnoszące się do słynnych już mediacji. Frankowicze będą mogli odmówić udziału w mediacjach, ale czy zostaną w związku z tym obciążeni kosztami postępowania? Projekt tego nie precyzuje
- Część środowiska prawnego ma poważne wątpliwości dotyczące tego, czy ustawa w zaproponowanym kształcie nie faworyzuje banków względem konsumentów. Chodzi tu zwłaszcza o kontrowersyjną kwestię potrącenia i skutki, które może ono wywołać po stronie kredytobiorcy.
Znamy już pełną treść projektu ustawy frankowej. Co z niej wynika (dobrego i złego) dla frankowiczów?
Zapowiadany od kilku miesięcy projekt ustawy frankowej wreszcie udostępniono do wglądu opinii publicznej. Frankowicze mają powody do zadowolenia, ale nie tyle ze względu na założenia projektu, a z uwagi na fakt, że wreszcie mogą dowiedzieć się, jaki jest oficjalny kurs ministerstwa w sprawie abuzywnych kredytów w walutach obcych.
Pierwszą niespodziankę przynosi już sama nazwa projektu. Ministerstwo Sprawiedliwości proponuje bowiem „ustawę o szczególnych rozwiązaniach w zakresie rozpoznawania spraw dotyczących zawartych z konsumentami umów kredytu denominowanego lub indeksowanego do franka szwajcarskiego oraz zmianie niektórych ustaw”. No właśnie, nas też to trochę zaskoczyło. Wprawdzie w mediach cały czas pojawiało się określenie „ustawa frankowa”, ale byliśmy przekonani, że jest to tylko taki skrót myślowy.
Tymczasem projekt ogranicza się do spraw wynikłych na tle umów powiązanych z kursem franka. To o tyle ciekawe, że nie sam frank jest w tych umowach problemem, a sposób konstrukcji klauzul przeliczeniowych oraz to, jak banki informowały konsumentów o ryzyku. Te same błędy znaleźć można przecież w umowach kredytów waloryzowanych kursem dolara, euro czy jena japońskiego. Czy sytuacja tych kredytobiorców nie zasługuje na uporządkowanie? A może spraw zakładanych przez „eurowiczów” jest zbyt mało, by resort chciał w ogóle zaprzątać sobie nimi głowę?
Przejdźmy jednak do samych założeń ustawy. Najważniejsze z nich to:
- wstrzymanie płatności rat kredytu wraz z momentem doręczenia bankowi pozwu (pozwany bank nie będzie mógł w żaden sposób nakłaniać kredytobiorcy do dalszej realizacji płatności, czy to pod groźbą wypowiedzenia umowy, czy zgłoszenia zaległości w spłacie do BIK)
- przyznanie sądom możliwości rozpoznawania spraw frankowych na posiedzeniu niejawnym
- danie stronom możliwości zgłoszenia zarzutu potrącenia do zamknięcia rozprawy przez sąd drugoinstancyjny (w przypadku rozpoznawania sprawy na posiedzeniu niejawnym strony mogą skorzystać z potrącenia aż do wydania wyroku sądu II instancji)
- zgoda na przesłuchanie świadka w trybie zdalnym mimo sprzeciwu strony
- przyznanie sądom narzędzia w postaci odbierania zeznań stron na piśmie
- nadanie wykonalności wyrokom sądów I instancji, zasądzającym świadczenie pieniężne na rzecz konsumenta, z chwilą ich ogłoszenia (lub z chwilą doręczenia pozwanemu – tyczy się przypadków, w których sąd rozpoznawał sprawę w trybie niejawnym)
- wprowadzenie wzajemnych rozliczeń w ramach jednego postępowania: w sytuacji, w której kredytobiorca, domagając się nieważności umowy, dochodzi zwrotu świadczenia spełnionego w wyniku tej umowy, pozwany bank może zgłosić roszczenie wzajemne na wypadek eliminacji umowy z obrotu prawnego.
I w tym miejscu należy zatrzymać się na dłużej.
Dochodzenie roszczenia wzajemnego to teoria salda 2.0?
Twórcy ustawy wyjaśniają, że pozwany może złożyć wniosek, w którym domaga się wzajemnego rozliczenia roszczeń stron nieważnej umowy i by sąd „orzekł o ich różnicy poprzez jej zasądzenie”. Wniosek ten (bez wymagania zgody powoda) będzie można złożyć aż do zakończenia rozprawy w sądzie I instancji. Jeśli powód wyrazi na to zgodę, pozwany bank będzie mógł złożyć taki wniosek aż do zamknięcia rozprawy w II instancji.
Czy zatem w tej propozycji Ministerstwo Sprawiedliwości dąży do tego, by strony rozliczały się zgodnie z teorią salda? I to mimo jednoznacznej opinii TSUE i Sądu Najwyższego, zgodnie z którą właściwym sposobem rozliczeń jest, w przypadku nieważności umowy kredytowej, teoria dwóch kondykcji? A co z odsetkami, które należą się kredytobiorcom za czas oczekiwania na wyrok sądu? Przypominamy, że w przypadku klasycznej teorii salda sąd zasądza na rzecz kredytobiorcy odsetki od kwoty, którą ten nadpłacił bankowi ponad kapitał kredytu, a nie od wartości całego świadczenia nienależnego.
Na powrocie do teorii salda skorzystają banki. I stracą sądy
Jeżeli twórcy ustawy dadzą bankom narzędzie do „konwertowania” rozliczeń z teorii dwóch kondykcji na teorię salda, przyniesie to efekt odwrotny do zamierzonego. Banki przestaną bowiem przejmować się przewlekłością postępowań, gdyż pozbędą się znacznej części kosztów związanych z odsetkami.
Obecnie, właśnie przez wzgląd na odsetki, banki zaczynają rezygnować z apelacji od przegrywanych spraw i proponują swoim klientom porozumienia kompensacyjne. Czy trend ten się utrzyma, gdy banki zyskają szansę na powrót do krzywdzącej dla kredytobiorców teorii salda? Śmiemy wątpić.
Projekt ustawy frankowej porusza kwestię mediacji. Ale tylko powierzchownie
W treści ustawy nie zabrakło kwestii frankowych mediacji. Dowiadujemy się, że kompetencję w zakresie kierowania stron do mediacji zyskają referendarze sądowi. Treść projektu zawiera zapis odnoszący się do sytuacji, w której kredytobiorca nie godzi się na mediację. Mediacje nie będą prowadzone, jeżeli strona zgłosi swój sprzeciw – a ma na to tydzień, licząc od dnia ogłoszenia lub doręczenia jej postanowienia, które kieruje strony do postępowania mediacyjnego.
Nie ma tu ani słowa o możliwości obarczenia kredytobiorcy niechętnego mediacjom kosztami postępowania sądowego i zastępstwa procesowego strony przegranej. Czy straszenie frankowiczów tymi właśnie kosztami, którego dopuszczają się niektórzy sędziowie i mediatorzy, jest samowolką nieuzgodnioną w żaden sposób z resortem?
Projekt ustawy frankowej wzbudza wątpliwości ekspertów prawnych
Są już pierwsze opinie prawników odnoszące się do treści projektu. Wyrażają oni obawę o to, iż projekt ustawy może w niektórych miejscach faworyzować banki kosztem kredytobiorców. Chodzi tu przede wszystkim o wspomnianą już kwestię wzajemnych rozliczeń, na których może stracić konsument. Eksperci prawni zwracają również uwagę na to, że przepisy ustawy mają obowiązywać w przypadku spraw wszczętych i niezakończonych przed dniem wejścia ustawy w życie.
Bardzo nas ciekawi, czy projekt ustawy zostanie teraz poddany konsultacjom społecznym, w szczególności czy resort zamierza wysłuchać argumentów strony poszkodowanej w wyniku procederu frankowego, która latami walczyła o uzyskanie przewagi w sądach. Gdy tę przewagę w końcu zyskała, resort próbuje zmienić zasady gry już w czasie jej trwania i chce powrotu do teorii salda, na czym skorzystać mogą tylko banki.
Jednocześnie jesteśmy sfrustrowani podejściem znacznej części środowiska dziennikarskiego, którego przedstawiciele, rozmawiając na temat ustawy z ludźmi resortu sprawiedliwości, konsekwentnie unikają trudnych pytań. Na łamach Newsweeka właśnie ukazał się obszerny wywiad z pełnomocniczką ministra sprawiedliwości ds. ochrony praw konsumenta, dr Wiewiórowską-Domagalską. Dziennikarz prowadzący rozmowę w żaden sposób nie polemizuje z twierdzeniami pełnomocniczki. A wypadałoby, zwłaszcza gdy twierdzi ona, że obiektywnie patrząc, projekt ustawy „proponuje opcje win-win dla wszystkich stron”.
My jesteśmy innego zdania.
To banki, a nie kredytobiorcy mają interes we wprowadzeniu ustawy frankowej
Ustawa w brzmieniu proponowanym w projekcie jest potrzebna przede wszystkim bankom, które prawomocnie przegrywają 98-99 proc. postępowań (dane te padają zresztą w samej rozmowie). To te instytucje nie mają już nic do stracenia, bo wiedzą, że:
- trwale przepadła im szansa na wynagrodzenie za korzystanie z kapitału oraz sądową waloryzację
- w wielu przypadkach przegapiły termin na wysunięcie roszczenia o zwrot kapitału
- według TSUE po uznaniu przez sąd nieważności umowy powinny rozliczyć się z klientem z pełnej kwoty świadczenia nienależnego, wraz z odsetkami ustawowymi za zwłokę, liczonymi od dnia następującego po tym, w którym ów klient doręczył im swoje roszczenie.
Co zaś ustawa gwarantuje frankowiczom? Tak naprawdę warto tu wspomnieć o dwóch rzeczach: automatyzmie w zabezpieczaniu roszczeń i wykonalności wyroków I instancji. Przy czym uczciwie trzeba podkreślić, że wspomniane udogodnienia nie mają dla frankowiczów przełomowego charakteru.
Zacznijmy od tego że obecnie kredytobiorca będący konsumentem, który spłacił już kapitał kredytu, ma ogromne szanse na to, że sąd w jego sprawie wyrazi zgodę na wstrzymanie wykonywania umowy aż do wydania prawomocnego wyroku. Co więcej, od złożenia wniosku o zabezpieczenie roszczenia do wydania decyzji w sprawie może upłynąć znacznie mniej czasu niż od złożenia pozwu do jego doręczenia bankowi. W niektórych sprawach frankowych sądy potrzebują na rozpatrzenie wniosku o zabezpieczenie roszczenia zaledwie kilkunastu dni. Niewykluczone więc, że w wielu przypadkach to obecne przepisy okażą się dla frankowiczów łaskawsze niż te proponowane przez resort w projekcie. Po uchwale Sądu Najwyższego z września ur. (III CZP 5/24) opcję zabezpieczenia powództwa zyskali kredytobiorcy z upadłego Getinu, którzy przez jakiś czas byli dyskryminowani, rzekomo przez to, że względem podmiotu, wobec którego wszczęto procedurę resolution, nie można prowadzić postępowań o charakterze zabezpieczającym.
Co zaś się tyczy wykonalności wyroków I instancji, korzyść z tego udogodnienia blednie w momencie, gdy łączy się ją z rozliczeniem zgodnym z teorią salda. Jesteśmy pewni, że zdecydowana większość kredytobiorców wolałaby poczekać nieco z otrzymaniem finansowych korzyści z unieważnienia umowy i dostać je w pełnej wysokości (zwłaszcza gdy istnieje realna szansa, że roszczenie banku jest już przedawnione) niż otrzymać od ręki samą tylko nadpłatę kapitału plus odsetki od owej nadpłaty.
Najlepiej przedstawić to na przykładzie.
Wyobraźmy sobie kredytobiorcę, który pożyczył od banku 250 tys. zł, a spłacił mu łącznie kwotę 300 tys. zł. Nasz frankowicz pozwał podmiot w styczniu 2022 roku, i do dnia dzisiejszego nie uzyskał jeszcze wyroku sądu I instancji (scenariusz bardzo realny, zwłaszcza jeśli spór toczy się w Warszawie). Zgodnie z projektem założenia ustawy mają objąć również kredytobiorców, których sprawy są w toku.
Załóżmy scenariusz, w którym sąd wydaje wyrok w sprawie tego kredytobiorcy w kwietniu 2025 roku. Jak zmieniłaby się sytuacja kredytobiorcy w zależności od tego, czy sąd wydałby wyrok w jego sprawie przed czy po wejściu ustawy frankowej w życie?
Wariant nr 1: sąd wydaje wyrok w sprawie kredytobiorcy przed wejściem ustawy w życie. Sąd stwierdza nieważność umowy oraz zasądza rozliczenie stron zgodnie z teorią dwóch kondykcji. Bank, stwierdzając, że apelacja w sprawie jest zbyt ryzykowna, akceptuje wyrok sądu I instancji. Wyrok staje się prawomocny. Bank ma do oddania swojemu klientowi kwotę 300 tys. zł wraz z odsetkami od stycznia 2022 roku. Odsetki ustawowe za zwłokę wynoszą w tym przypadku ponad 110 tys. zł! Kredytobiorca, po rozliczeniu się z bankiem z użyczonej kwoty kapitału, zyskuje 160 tys. zł na czysto, i to bez uwzględniania oszczędności uzyskanych poprzez wyzerowanie salda (a to korzyść, która może wynieść drugie tyle).
Wariant nr 2: sąd wydaje wyrok w sprawie kredytobiorcy już po wejściu ustawy frankowej w życie. Sąd stwierdza nieważność umowy i zasądza rozliczenie stron. Bank przed zamknięciem rozprawy korzysta z opcji dochodzenia wzajemnych roszczeń, w wyniku czego kredytobiorcy zostaje przyznany zwrot nadpłaty kredytu, wynoszącej 50 tys. zł. Odsetki ustawowe wyniosą w tym przypadku ok. 18,5 tys. zł. Korzyść kredytobiorcy to, zgodnie z tym scenariuszem, ok. 68,5 tys. zł, o 91,5 tys. zł mniej niż przed wejściem ustawy w życie!
Kto na tym korzysta? Odpowiedź jest oczywista.
PODSUMOWANIE:
Choć założenia ustawy frankowej są pod niektórymi względami korzystne dla kredytobiorców, to w przynajmniej kilku punktach zdają się faworyzować przedstawicieli sektora bankowego. Cóż bowiem z tego, że kredytobiorca nie będzie musiał czekać ze wstrzymaniem wykonywania umowy do wydania postanowienia sądu, jeśli w finalnym rozrachunku, na wniosek banku, może zostać ograbiony ze znacznej części należnych mu korzyści?
Ustawa w dużej mierze ma usankcjonować praktyki, które od pewnego czasu są już popularne wśród frankowych sędziów. Wystarczy wspomnieć tu o takich rozwiązaniach jak odbieranie zeznań stron na piśmie, przesłuchania w formie zdalnej, czy wydawanie wyroków w trybie niejawnym. Nie jest to żadna nowość, a już na pewno nie rewolucja dla krajowych wydziałów cywilnych i obywateli, których sprawy do tych wydziałów trafiły.
Można wręcz odnieść wrażenie, że resort starannie zebrał te nieformalne rozwiązania, ukształtował z nich elegancko wyglądający sernik, a następnie poupychał do tego sernika rodzynki takie jak teoria salda, tyle że pod nową, niewzbudzającą podejrzeń nazwą „dochodzenia roszczenia wzajemnego”.
W interesie kredytobiorców jest, aby ów projekt, nim wejdzie w życie, został poddany szerszym konsultacjom społecznym. Wiele bowiem wskazuje na to, że w dotychczasowych pracach nad ustawą, bardziej niż zdanie kredytobiorców, brany był pod uwagę głos strony bankowej.