Dosłownie przed kilkoma dniami pisaliśmy, że banki giełdowe zmieniają powoli swoją strategię i mniej chętnie recenzują postawę polskich klientów. Chodziło nam oczywiście głównie o frankowiczów, którzy latami byli oskarżani przez sektor o chciwość, cwaniactwo oraz bogacenie się kosztem innych uczestników rynku. Chyba pochwaliliśmy bankowców przedwcześnie, bo jeden z prezesów przy okazji wywiadu udzielanego portalowi Puls Biznesu zaprezentował właśnie szerokiemu gronu odbiorców niezwykły fikołek intelektualny, którego Polacy szybko nie zapomną. Gwiazdą naszego dzisiejszego materiału jest Przemysław Gdański, prezes BNP Paribas, który w rozmowie z redakcją wspomnianego portalu zdołał w sobie tylko znany sposób połączyć rzekomą niechęć Polaków do banków z… antysemityzmem. A to tylko jedna z gaf, jakie możemy znaleźć w tym wywiadzie. Zapraszamy do lektury naszego komentarza.
- Przemysław Gdański, prezes BNP Paribas, do tej pory był znany z dość wyważonych wypowiedzi o klientach sektora bankowego. Większość czytelników naszego portalu może go jednak kojarzyć z forsowania w mediach przekazu, iż „umów należy dotrzymywać”
- Po najnowszym wywiadzie Gdański nie będzie się już kojarzył Polakom z przemyślanymi wypowiedziami o kredytobiorcach, tylko z oburzającymi dywagacjami na temat przyczyn braku sympatii naszego społeczeństwa w stosunku do banków
- Wypowiedź szefa BNP Paribas odbiła się szerokim echem w mediach i została do tej pory skomentowana setki, jeśli nie tysiące razy. Internauci czują się obrażeni słowami Gdańskiego i jednocześnie nie mogą się nadziwić bezczelności bankowców
- Jeżeli Przemysław Gdański chciał tą rozmową pomóc sektorowi w dotarciu do klientów, to uzyskał zupełnie odwrotny skutek. Czy obrażanie Polaków to nowa strategia marketingowa BNP Paribas, czy tylko pojedynczy haniebny incydent?
Przemysław Gdański w szczerej rozmowie o polskim społeczeństwie. Ten wywiad klienci BNP Paribas nieprędko zapomną
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że bankowcy co jakiś czas produkują ikoniczne wypowiedzi odnoszące się do klienteli sektora i ukazujące skalę oderwania od rzeczywistości ich autorów. Byliśmy przekonani, że w roku 2025 bankowcy nie zawiodą i po raz kolejny „dowiozą” naszym czytelnikom teksty, których nie powstydziliby się najwybitniejsi angielscy dramaturdzy. Mamy dopiero II kwartał, a to, co właśnie wydarzyło się w krajowych mediach za sprawą wypowiedzi jednego z szefów bankowości, trudno będzie przebić jakiemukolwiek śmiałkowi.
Gdybyśmy organizowali konkurs na najlepsze złote myśli pochodzące z sektora finansowego, aforystą roku bez wątpienia zostałby Przemysław Gdański, prezes BNP Paribas. Zupełnie tego nie oczekiwaliśmy – gdyby ktoś tydzień temu spytał nas, kto będzie liderem tego wyścigu, bez wahania wskazalibyśmy dwóch solidnych kandydatów: Cezarego Stypułkowskiego (ex prezes mBanku, obecnie szefujący Pekao) oraz Tadeusza Białka (prezes Związku Banków Polskich). Prezes Gdański najwyraźniej pozazdrościł tym dwóm panom „klikalności” w internetowych mediach i postanowił zagwarantować czytelnikom Pulsu Biznesu show, z jakim się dawno nie spotkali.
Wywiad odbił się szerokim echem w sieci, skłaniając Internautów do dużej aktywności komentatorskiej. Niestety dla prezesa Gdańskiego, większość komentarzy jest mu nieprzychylna. Komentujących można podzielić na tych, którzy są oburzeni postawą prezesa BNP Paribas, i na tych, którzy ironizują sobie z jego wypowiedzi. Część osób wprost pisze, że od teraz będzie omijać kierowany przez niego podmiot szerokim łukiem. Chyba nie o taki efekt chodziło.
Prezes BNP Paribas robi Polakom psychoanalizę na odległość
Wywiad z prezesem BNP Paribas ukazał się na łamach Pulsu Biznesu wieczorem 21 kwietnia 2025 roku pod tytułem „Gdański: Dlaczego Polak nie lubi banków”. Zaczyna się bez fajerwerków. W zajawce pojawia się stwierdzenie, że złe skojarzenia Polaków oraz brak podstawowej wiedzy o tym, jak działa biznes bankowy, są przepisem na kryzys wizerunkowy w sektorze. W pierwszym pytaniu dziennikarz, Eugeniusz Twaróg, pyta prezesa Gdańskiego o to, czy kredyt w Polsce jest za drogi. Zdziwilibyśmy się, gdyby jego rozmówca odpowiedział na takie pytanie twierdząco. Prezes udziela standardowej, bezpiecznej wizerunkowo odpowiedzi. Zasłania się poziomem stopy referencyjnej, , a także ryzykiem i kosztami ponoszonymi przez sektor.
Temperatura rozmowy wzrasta zupełnie nieoczekiwanie, gdy Gdański postanawia się pobawić w, jak to sam określił, domorosłego psychologa, i szukać rzekomej przyczyny złych skojarzeń polskiego społeczeństwa z rynkiem usług bankowych. Zwykle unikamy na łamach naszych tekstów krytyki ad personam, ale tym razem trudno się wręcz oprzeć stwierdzeniu, że pojęcie pana prezesa o mechanizmach psychologicznych jest niezwykle infantylne. Przypisuje on dorosłym osobom (bo to przecież dorośli są klientami sektora bankowego) tok myślenia, który byłby może adekwatny w przypadku kilkulatka – nie kogoś, kto zarządza gospodarstwem domowym, zwykle ma stałą pracę i sprawia wrażenie człowieka na tyle odpowiedzialnego, że bank jest skłonny pożyczyć mu pieniądze, często naprawdę dużo pieniędzy.
Przedstawiciele sektora bankowego nie wzbudzają Twojej sympatii? Wg prezesa BNP Paribas powodem może być… antysemityzm
Gdański tłumaczy, że klient, zaciągając kredyt, finansuje konkretne marzenia czy potrzeby, takie jak np. zakup samochodu, mieszkania, telewizora czy wakacji. Jego radość z zakupu jest jednak krótkotrwała – wszak wakacje szybko się kończą, a po nich nasz urlopowicz zostanie z obowiązkiem spłaty kolejnych rat kredytu. Prezes BNP Paribas stawia tezę, zgodnie z którą bank kojarzy się klientowi z wieloletnim obciążeniem jego gospodarstwa domowego celem spłaty zobowiązania. Zobowiązanie to jest wynikiem krótkotrwałej przyjemności.
Dziennikarz zdaje się nieprzekonany tokiem myślenia prezesa, ale ten informuje, że jeszcze nie skończył. Rozmowa dochodzi do punktu kulminacyjnego, w którym Gdański podaje drugą przyczynę niechęci Polaków do banków. W jego ocenie ma ona korzenie w… antysemityzmie. Chwilę później prezes BNP Paribas udziela czytelnikom krótkiej lekcji historii, przypominając, że dawniej pożyczaniem pieniędzy zajmowali się właśnie Żydzi.
Co ciekawe, Gdański wtrąca, że w niektórych okresach to pożyczanie pieniędzy było nazywane lichwą. Społeczność żydowska w Polsce będzie na pewno wdzięczna panu prezesowi za tę uwagę. Idźmy jednak dalej. Prezes Gdański, wyraźnie wkręcony w swoją wizję, tłumaczy, jak to Polacy, chcąc pożyczyć pieniądze, chodzili „do Żyda”, bo innej opcji po prostu nie było.
Prezes BNP Paribas zastanawia się głośno nad możliwością funkcjonowania wśród Polaków podświadomego skojarzenia, że „banki to Żydzi, a przecież Żydów się nie lubi”. Panie Gdański, Polacy właśnie skończyli świętować Wielkanoc, a Jezus przecież był Żydem. Jak to się ma do Pana teorii?
Bardzo przykre jest to, co prezes Gdański mówi o naszym narodzie w kolejnych akapitach. Wg niego antysemityzm jest głęboko zakotwiczony w polskim społeczeństwie. Twierdzi on, że pewien element niechęci do banków jest właśnie wynikiem tego zakorzenionego antysemityzmu i kojarzenia tych instytucji z Żydami obracającymi pieniędzmi, a nie pracującymi na roli.
Dziennikarz przekornie pyta, czy w takim razie problemem jest to, że pożyczone pieniądze trzeba oddać. Gdański, znany z twierdzenia, że „umów należy dotrzymywać” (bez względu na ich warunki), oczywiście potwierdza. I zaczyna zastanawiać się, dlaczego w innych krajach nie ma tak dużej niechęci do sektora bankowego. Wg niego odpowiedzialna jest za to edukacja ekonomiczna, której poziom w Polsce ma być „bardzo, bardzo marny” w porównaniu do krajów Zachodu, których obywatele, dzięki odpowiedniej konstrukcji systemu szkolnictwa, uczą się ekonomii i finansów osobistych od najmłodszych lat.
Tu zatrzymajmy się na dłużej, ponieważ kwestie poruszone przez pana prezesa skłoniły nas do kilku refleksji.
Prezes BNP Paribas obraża Polaków – nasz komentarz w sprawie
Pierwsza myśl, która nasuwa nam się po przeczytaniu wypowiedzi prezesa BNP Paribas, dotyczy braku charakterystycznej dla Polaków niechęci do sektora bankowego w krajach zachodnich. Pytanie, czy na tych rynkach, dajmy na to na rynku niemieckim, równie powszechną praktyką jest przypisywanie klientom banków głęboko zakorzenionego antysemityzmu. Ciekawe, jaka byłaby reakcja tamtejszego społeczeństwa na tak poczynioną uwagę ze strony władz jednego z największych giełdowych banków. Mamy przeczucie, że autor tak niefortunnej wypowiedzi zostałby bardzo szybko postawiony do pionu przez akcjonariuszy i gorliwie przepraszałby niemieckie społeczeństwo za zniewagę.
To niestety nie pierwszy raz, gdy Polacy są bezkarnie obrażani przez prezesów banków – w przeszłości wielokrotnie przypisywano im negatywne cechy, takie jak cwaniactwo, chciwość, brak odpowiedzialności i chęć bogacenia się kosztem reszty społeczeństwa. Są to zarzuty, które kierowane były przede wszystkim pod adresem frankowiczów. Bankowcom wtórował przewodniczący KNF i prezes ZBP – obaj przekonani, że frankowicze oczekują od sądów zbyt wiele.
Jak widać, ani na szefie Nadzoru, ani na prominentnych przedstawicielach bankowości nie robią wrażenia wyroki TSUE oraz uchwały SN, dzięki którym polskie orzecznictwo wygląda jak wygląda. Ostatnimi czasy również przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości (mowa oczywiście o pełnomocniczce ministra ds. ochrony praw konsumenta) pozwalają sobie na nieprzychylne wypowiedzi kierowane w stronę konsumentów, sugerujące, że traktują oni wymiar sprawiedliwości jak sposób na lokowanie pieniędzy.
Te pytania powinni zadać sobie bankowcy, nim zaczną bezpodstawnie atakować naród polski
Druga z naszych refleksji dotyczy tego, jak wyglądało ostatnich kilkanaście lat w polskiej bankowości w porównaniu do krajów Europy Zachodniej. Mamy tu na myśli przede wszystkim następujące kwestie:
- czy w krajach Zachodu powszechne było udzielanie kredytów we franku szwajcarskim na warunkach równie abuzywnych, co w Polsce? (prosimy o niepodawanie przykładu Austrii, w której kredyty te były udzielane na nieco innych warunkach niż u nas, a więc inne były też ryzyka związane z tymi zobowiązaniami)
- czy normalnym zjawiskiem na Zachodzie jest promowanie przez banki kredytów na zmiennej stopie i zniechęcanie kredytobiorców do zobowiązań o czasowo stałym oprocentowaniu, gdy poziom stóp procentowych jest rekordowo niski?
- jaki jest maksymalny czas obowiązywania stałej stopy procentowej w przypadku kredytów hipotecznych w krajach Zachodniej Europy? Jak wypada na tle tych krajów Polska?
- czy mieszkańcy Europy Zachodniej potulnie obserwowaliby zmianę bankowej narracji i „przestawienie wajchy” na promocję kredytów o czasowo stałej stopie w sytuacji radykalnego wzrostu kosztu pieniądza?
- czy w jakimkolwiek kraju Europy Zachodniej nadzór finansowy bardziej broni interesów banków niż interesów obywatela?
- czy system bankowy któregokolwiek z zachodnioeuropejskich krajów został kiedykolwiek określony przez sędziego TSUE mianem opierającego się na niesprawiedliwości?
- czy w innych krajach Europy Zachodniej, tak jak w Polsce, powszechną praktyką jest uznawanie roszczeń sądowych klientów, ale tylko w tych sprawach, w przypadku których sąd zadał pytanie prejudycjalne Trybunałowi Sprawiedliwości UE?
- czy wartość głównego wskaźnika referencyjnego któregoś z krajów zachodnioeuropejskich opiera się w znakomitej większości na hipotetycznych danych, zamiast na rzeczywistych transakcjach, a te hipotetyczne dane przekazywane są przez instytucje, w których interesie jest to, by poziom wskaźnika był jak najwyższy? (z racji tego, że dominującym wskaźnikiem w tych krajach jest EURIBOR, pytanie to należy uznać za retoryczne)
- jak długo na spłatę hipoteki musi pracować Polak, a ile ta spłata zajmuje przeciętnemu Niemcowi, Francuzowi czy Hiszpanowi?
Jeżeli czyta nas jakiś bankowiec, to proponujemy, by spróbował odpowiedzieć sobie na te pytania.
Bankowiec, niczym Janusz biznesu, tylko dokłada do interesu?
Z trwogą czytamy teksty zawierające wypowiedzi bankowców, naradzających się, co trzeba zrobić, by poprawić wizerunek sektora bankowego w Polsce. Może należy mniej mówić o zyskach, a więcej o płaconych w naszym kraju podatkach oraz liczbie tworzonych miejsc pracy? Ciekawy artykuł obrazujący, co banki myślą na temat kryzysu wizerunkowego branży, ukazał się 10 kwietnia br. w Pulsie Biznesu.
Naszą uwagę szczególnie zwróciły przemyślenia Krzysztofa Bratosa, wiceprezesa mBanku, który ubolewa nad tym, że sektor jest pokazywany jako najdroższy w całej Europie, a przecież marżowość kredytu wynosi obecnie poniżej 1,7 proc. Podsumowując wszystkie ryzyka i koszty ponoszone przez sektor, wiceprezes mBanku stwierdza, że banki udzielają kredytu „niemal po kosztach”.
Ta wypowiedź nasuwa nam skojarzenie z memami o typowym polskim „Januszu biznesu”, który stale tylko „dokłada do interesu”, ale nie wiedzieć czemu jeździ nowym mercedesem i mieszka w pięknym domu w bezpiecznej, bogatej dzielnicy. Bankowcy są niestety tak odrealnieni, że zupełnie nie dostrzegają tego, iż ich wypowiedzi ocierają się o śmieszność i stanowią kopalnię inspiracji dla twórców internetowych.
A teraz poważnie. Jesteśmy skłonni udzielić bankowcom kilku rad w kwestii poprawy odbioru społecznego ich działalności. I zrobimy to zupełnie za darmo. Gotowi?
Te trzy rzeczy muszą zrobić bankowcy, by Polacy znów im zaufali. Czy odważą się na zmianę?
Po pierwsze – i zarazem najważniejsze: należy przestać antagonizować poszczególne grupy społeczne (frankowicze vs. złotówkowicze, kredytobiorcy spłacający swoje zobowiązania vs. ci, którzy składają pozwy etc.), a także wyeliminować pogardliwą retorykę kierowaną pod adresem Polaków. Proszę nas nie traktować, jakbyśmy byli w czymś gorsi od Niemców, Austriaków czy Francuzów. Mieszkańcy tych krajów, gdy mają wątpliwości dotyczące zgodności ich umów z obowiązującym prawem, tak samo jak Polacy idą po poradę do kancelarii prawnych i wszczynają procesy sądowe przeciwko bankom.
Zapadające przed TSUE wyroki, w których negatywnym bohaterem jest sektor bankowy, nie dotyczą wyłącznie spraw polskich – co więcej, polskie sądy wcale nie są numerem jeden wśród najczęściej zadających pytania prejudycjalne. Żyjemy w dobie Internetu i sztucznej inteligencji, a nie ksiąg przytwierdzonych łańcuchami do uniwersyteckich pulpitów – wystarczy kilka sekund, by zweryfikować to, co bankowcy mówią o swoich zyskach, kosztach i ryzykach. Każde złapanie na kłamstwie lub manipulacji powoduje, że społeczeństwo ufa sektorowi mniej – i to zaufanie będzie bardzo trudno odbudować narracją taką jak obecna.
Po drugie, należy reagować na kryzysy w czasie rzeczywistym, a nie dopiero wtedy, gdy jest już za późno i sądy masowo orzekają nieważność umów. Sektor miał szansę dogadać się z frankowiczami, ale przespał odpowiedni moment. Teraz chce ugód, ale kredytobiorcy nie są na nie chętni, bo wiedzą, że musieliby zrezygnować z części przysługujących im korzyści. Bankowcy powinni doskonale rozumieć postawę kredytobiorców – zachowywali się dokładnie tak samo w czasach, gdy orzecznictwo stało po ich stronie.
Dziś banki mają problem z pozwami o SKD i WIBOR. Niczego nie nauczyły się na frankowej lekcji i przez ostatnie lata masowo wprowadzały do obrotu dyskusyjne pod względem prawnym umowy. Teraz jest moment, by polubownie dogadać się z tymi kredytobiorcami, gdyż w ich sprawach brak jest jak na razie ugruntowanej linii orzeczniczej. Gdy sądy zaczną na masową skalę przyznawać racje kredytobiorcom, nie będzie już pola do kompromisu. Ktoś, kto zyska przekonanie, iż należy mu się darmowy kredyt bądź „odwiborowanie” umowy, nie będzie chciał już rozmawiać o przejściu na preferencyjną stałą stopę czy dzieleniu się kosztami ryzyka związanego ze zmianą kosztu pieniądza.
Wreszcie po trzecie: sektor musi zacząć słuchać argumentów swoich przeciwników procesowych. Banki chcą między sobą tworzyć ustandaryzowany wzorzec umowy kredytowej i ani myślą dopuścić do głosu stronę konsumencką. Co więcej, przedstawiciele sektora, będący stroną decyzyjną we wprowadzaniu zmian w bankowych procedurach, obracają się w hermetycznym środowisku pełnym potakiwaczy i koniunkturalistów. Widać to niestety podczas transmisji z organizowanych przez banki wydarzeń. Trudno się więc dziwić, że przeciętny bankowiec żyje w bańce informacyjnej i jest później zszokowany tym, że umowa kredytowa stworzona przez świetnie opłacalnych prawników zawiera wady kwalifikujące ją do nieważności. Skoro ci prawnicy zawiedli, to może czas zacząć konsultować wzorce umowne z kancelariami, które specjalizują się w ich podważaniu?
I jeszcze jedna rzecz: szkolenia pracowników. Połowa problemów prawnych sektora (i znaczna część tych wizerunkowych) bierze się stąd, że banki w niedostateczny sposób realizują obowiązek informacyjny wobec konsumenta. Efekt jest taki, że konsument zaczyna rozumieć ryzyka związane z podpisaną umową dopiero wówczas, gdy te się materializują. Jakie nastawienie do banku może mieć kredytobiorca, który był przekonywany przez doradcę kredytowego, że prawdopodobieństwo drastycznego wzrostu WIBORu jest marginalne, a kredyt na stałą stopę to niepotrzebne koszty?
Przecież taki kredytobiorca czuje się jak zakładnik banku, i frustrację z tym związaną przekazuje dalej – dzieli się swoim stresem i niepokojem z rodziną i przyjaciółmi. Jeden źle poinformowany, czasem wręcz zmanipulowany klient może wpłynąć na opinię kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu osób, dotyczącą sektora bankowego. To nie żadni mityczni Żydzi odpowiadają za to, że Wy, Drodzy Bankowcy, cieszycie się w społeczeństwie brakiem zaufania i niechęcią. Sami sobie na to zapracowaliście. Nie dzielcie się więc swoimi „zasługami” z narodem żydowskim, tylko dzielnie przyjmijcie konsekwencje własnych działań i wyciągnijcie wreszcie wnioski z lekcji, której udzielili Wam Polacy, polskie sądy i unijny Trybunał.
PODSUMOWANIE:
Rozmowa Przemysława Gdańskiego z redakcją Pulsu Biznesu doskonale pokazuje, co bankowcy myślą o klientach, na których w zeszłym roku zarobili 42 mld zł. Banki wychodzą najwyraźniej z podobnego założenia, co niegdyś władze PRL-u, twierdzące, że „rząd się sam wyżywi”. Czy banki naprawdę uwierzyły, że są samowystarczalne i nie muszą budować dobrych relacji z klientami, by w niezakłócony sposób funkcjonować na naszym rynku?
Podczas gdy duże korporacje z innych branży stają niemalże na głowie, by zbudować dialog z potencjalnym klientem, wzbudzić jego zaufanie i odpowiedzieć na potrzeby, bankowcy obrażają konsumentów walczących o swoje prawa w sądach, a także skłócają ze sobą całe grupy społeczne. Teraz idą o krok dalej i próbują zaszczepić w społeczeństwie przekonanie, że osoby niechętne sektorowi są antysemitami. Co będzie dalej? Bankowcy zaczną porównywać się do ofiar Holocaustu? Trudno to sobie nawet wyobrazić.
Inteligentnego człowieka cechuje nie tylko błyskotliwość wypowiedzi, ale również zdolność do autorefleksji. Apelujemy do bankowców, by zastanowili się nad sobą i nad tym, co wypuszczają do mediów. Kompromitacje takie jak ta zaliczona przez prezesa BNP Paribas, zostawiają bardzo długie wizerunkowe cienie. W dodatku demaskują nieporadność medialną, absolutny brak taktu i nieuzasadnione poczucie wyższości, a tymi cechami trudno wzbudzić czyjekolwiek zaufanie, o sympatii nie wspominając.
Polscy managerowie z sektora bankowego mają do odrobienia ważną lekcję – muszą zrozumieć, że trudno robi się interesy z kimś, kogo się regularnie znieważa. Tę zasadę Polacy przyswoili na długo przed ukształtowaniem się krajowego systemu bankowego. Czas, by zrobili to również bankowcy, którzy tak zajmująco mówią o historii i jednocześnie tak niewiele z niej rozumieją.