Choć banki giełdowe w Polsce są dla siebie wzajemnie naturalną konkurencją, gdy chodzi o frankowiczów, idą ręka w rękę. Narracja władz największych banków jeszcze nigdy nie była tak spójna – wywiady udzielane przez prezesów i prominentnych ekspertów z sektora zawierają bardzo podobne wnioski. Przedstawicielom „frankowych” banków przyświeca jeden cel: zniechęcić jak największą grupę klientów do złożenia pozwu o nieważność umowy kredytowej. Próbują wzbudzić we frankowiczach poczuje wstydu, odwołują się do solidarności społecznej, a także, gdy to nie działa, starają się przedstawić tę grupę klientów w negatywnym świetle, by stworzyć odpowiedni grunt pod ustawę frankową. Jakie są główne argumenty banków w wojnie z frankowiczami i dlaczego, jeśli się nad tym dobrze zastanowić, nie mają one żadnego sensu?
- O tym, że umowy frankowe są ważne i należy je dalej spłacać, frankowicze słyszeli latami. Gdy ta narracja została, potocznie rzecz ujmując, „zezłomowana” przez krajowe i unijne orzecznictwo, banki w swoim przekazie poszły dużo dalej
- Sektor posyła w świat komunikat, zgodnie z którym frankowicze składają pozwy wyłącznie dlatego, że kurs franka wzrósł. Zdaniem bankowców, gdyby CHF stał na podobnym poziomie co np. w 2007 roku, w ogóle nie byłoby problemu
- Od kiedy wzrosły w Polsce stopy procentowe, banki niestrudzenie namawiają frankowiczów na dobrowolne ugody. Są przekonane, że warunki, które wypracowały, to najsprawiedliwsze z możliwych rozwiązanie. Eksperci wyprowadzają je z błędu i wskazują, dlaczego to przekonanie jest fałszywe.
Banki pozornie chcą godzić się z frankowiczami, ale w mediach nie szczędzą im słów krytyki
Sektor bankowy w ciągu ostatnich dwóch lat musiał radykalnie zmienić swoją politykę wobec frankowiczów. Przez długi czas nie chciał w ogóle podejmować rozmów o jakichkolwiek ugodach, a jego przedstawiciele wierzyli, że los spraw frankowych jeszcze się odmieni – TSUE zauważy szlachetne intencje kredytodawców tworzących wzorce kwestionowanych umów, Sąd Najwyższy wyda korzystną uchwałę, a może kurs franka sam z siebie spadnie i kredytobiorcy w końcu odpuszczą. Oczywiście żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.
Bankowcy musieli więc schować dumę do kieszeni i sięgnąć po propozycję szefa KNF, która ujrzała światło dzienne w grudniu 2020 roku. Chodzi o rekomendacje dotyczące ugód sektora z klientami. Przez chwilę mogło się wydawać, że w ten sposób kredytodawcy rzeczywiście wykpią się tanim kosztem przed odpowiedzialnością za proceder frankowy. Niestety, WIBOR wzrósł, a wraz z tym wzrostem zmalała chęć frankowiczów do godzenia się.
Banki w dalszym ciągu wychodzą z inicjatywą, podsyłają klientom kolejne propozycje ugodowe – nie zapominają przy tym nawet o takich kredytobiorcach, którzy nie tylko zdążyli już złożyć pozew, ale i nawet wygrać w pierwszej instancji.
Frustracja bankowców rośnie: w rozmowach z dziennikarzami nie szczędzą swoim klientom krytyki (i kancelariom prawnym, które ich reprezentują). Argumenty, których używają w swoim przekazie, a które mają zniechęcić frankowiczów do pozwów (a społeczeństwo do samych kredytobiorców), tylko pozornie mają jakikolwiek sens. Jeśli weźmiemy je pod lupę, dostrzeżemy wiele rys na narracji sektora. I zrozumiemy, że zarzuty wysuwane pod adresem konsumentów chcących unieważnić swoje wadliwe umowy to czysta demagogia.
Przekaz nr 1: frankowicze znali ryzyka i świadomie się na nie godzili
To jeden z ulubionych bankowych „spinów”. Zgodnie z nim frankowicze udają dziś w sądach, że nie wiedzieli, o co chodzi z umowami frankowymi. Godzili się świadomie na te warunki, znając ryzyka, by latami cieszyć się z niskiego oprocentowania swoich kredytów.
To oczywiście bzdura. Frankowicze w przeważającej części nie znali zagrożeń związanych z tymi umowami. Nie mogli ich znać, gdyż banki zadbały o takie przedstawienie tych produktów kredytowych, by prezentowały się one znacznie korzystniej niż inne. A przy tym równie bezpiecznie. W tym celu pracownicy banków, prezentując historyczne kursy franka, posługiwali się wąskim przedziałem czasowym, w którym waluta ta rzeczywiście nie notowała gwałtownych wahań. Tymczasem zdaniem ekspertów w przypadku zobowiązania zaciąganego na 20, 25 czy 30 lat bank zobowiązany był pokazać wykres kursu franka za podobnie długi okres, a nie tylko za kilka lat, jak miało to bardzo często miejsce.
Prawda jest taka, że na umowy frankowe nabrano nie tylko „zwykłych Kowalskich”, niemających gruntownej wiedzy prawnej czy ekonomicznej, ale również osoby z bardzo starannym kierunkowym wykształceniem. Wśród frankowiczów są ekonomiści, sędziowie, a nawet… pracownicy banków, którzy sami takich kredytów udzielali! Co więcej, osoby te skutecznie udowadniają w sądach, że ich powództwa są zasadne. Będzie to jeszcze łatwiejsze po wyroku TSUE w sprawie C-139/22 (z września 2023 roku). Z orzeczenia wynika, że wykształcenie kredytobiorcy nie ma znaczenia dla przyznania mu statusu konsumenta w relacji z przedsiębiorcą.
Przekaz nr 2: frankowicze powinni dotrzymywać zawartych umów
Banki doskonale wiedzą, jakie osoby decydowały się przed laty na kredyty frankowe: dobrze wykształcone, pracowite, o wysokiej kulturze osobistej. Odwołują się więc do wartości cenionych przez frankowiczów celem skłonienia ich do odstąpienia od pozwu. Bankowcy powtarzają więc w rozmowach z mediami, że należy dotrzymywać umów, które się zawarło. Między wierszami sugerują, że kto tego nie robi, nie zachowuje się w porządku ani wobec kredytodawcy, ani społeczeństwa.
Ile w tym jest prawdy? Gdy chodzi o umowy frankowe, to niewiele. Dlaczego ktoś, kto został wprowadzony w błąd przez stronę silniejszą umowy, w dodatku znacznie lepiej poinformowaną, ma dziś czuć się winny, że chce odstąpić od tej abuzywnej relacji? To trochę tak, jakbyśmy negatywnie oceniali postępowanie bitej żony, która zdecydowała się w końcu odejść od męża i wystąpić o rozwód. Przecież nie dotrzymała zawartej umowy i uciekła przed niebezpieczeństwem. Absurdalne, prawda?
Podobnie jest w przypadku kredytów frankowych. Jeżeli przedsiębiorca przyznał sobie w umowie z konsumentem uprawnienia, które zaburzają równowagę kontraktową i sprowadzają na klienta niczym nieograniczone ryzyko, logicznym i transparentnym etycznie krokiem będzie ucieczka tego klienta przed taką relacją. Tak samo jak bita żona z naszego przykładu, będzie szukał pomocy w sądzie, co zresztą się dzieje.
Przekaz nr 3: frankowicze pozywają banki, bo kurs CHF urósł
Bankowcy chcą wykreować obraz frankowiczów – cwaniaków, którzy latami korzystali na niskich kosztach kredytów frankowych, a gdy zmieniły się warunki ekonomiczne, zaczęli wertować umowy w poszukiwaniu luk prawnych. Przedstawiciele sektora lubią twierdzić, że ich klienci nie szliby do sądów, gdyby frank nadal kosztował 2 zł czy 2,50 zł – mniej więcej tyle, ile trzeba było za niego zapłacić w momencie podpisywania umowy.
To co najmniej manipulowanie rzeczywistością. Owszem, kurs franka z pewnością ma wpływ na decyzję wielu osób o pozwie. Jednak należy zwrócić uwagę, że sądy nie unieważniają spornych umów frankowych dlatego, że frank zbliża się obecnie do 5 zł, a dlatego, że znajdują w nich klauzule o charakterze nieuczciwym, które były tam od początku. Nie możemy zapominać o spreadach walutowych, czyli dodatkowym zarobku banków na kredytach frankowych, które są dziś jedną z przyczyn stwierdzania nieważności tych kontraktów.
Banki, prowadząc rozliczenia w ramach wykonywanej umowy, żonglowały kursem kupna i sprzedaży w taki sposób, by zmaksymalizować swoje zyski. Do 2011 roku, czyli do wprowadzenia ustawy antyspreadowej, klient nie miał na to żadnego wpływu. Nie mógł obronić się przed nieuczciwym przelicznikiem, spłacając kredyt bezpośrednio we frankach, nie w złotówkach. To w tym abuzywnym mechanizmie należy upatrywać źródła sprzeciwu frankowiczów wobec sektora. Rosnący kurs franka to bardzo często wtórny powód składania pozwów, wykorzystywany dziś przez banki w celach propagandowych.
Przekaz nr 4: uczciwa ugoda to ta, która zrównuje sytuację frankowicza ze złotówkowiczem
To ciekawe, że podmioty, które kiedyś masowo tworzyły nieuczciwe umowy kredytowe, dziś uważają się za ekspertów w dziedzinie tego, jak powinny wyglądać uczciwe ugody dotyczące tych umów. Podobno nie można być sędzią we własnej sprawie, ale najwyraźniej sektora bankowego to nie dotyczy. Oczywiście banki zasłaniają się tym, że to nie one zaproponowały warunki, zgodnie z którymi zawierane są ugody frankowe. To szef Komisji Nadzoru Finansowego wydał bankom odpowiednie rekomendacje. Wprawdzie przewodniczący KNF, nim objął kierowanie tym urzędem, sam przez 10 lat był pracownikiem banku silnie uwikłanego w hipoteki frankowe – ale to zapewne tylko zbieg okoliczności, czyż nie?
Nie zagłębiając się w przebieg kariery zawodowej szefa Komisji, warto przypomnieć, czego chcą dziś banki. Zależy im, aby umowy frankowe zostały skonwertowane na złotowe, najlepiej systemowo, czyli niezależnie od tego, czy klientowi się to podoba, czy też wolałby pójść do sądu i zawalczyć o nieważność kontraktu. Banki dążą do ustawy frankowej i promują konwersje spornych kredytów do PLN jako jedyne uczciwe i sprawiedliwe społecznie rozwiązanie. Czy mają rację?
Zdecydowanie nie, i to z wielu powodów. Najważniejszy z nich niestety bardzo rzadko pojawia się w publicznym dyskursie. Chodzi o to, że osoby, które stały się (nie)szczęśliwymi posiadaczami umów frankowych, bardzo często nie miały wystarczającej zdolności kredytowej, by zaciągnąć dług w analogicznej wysokości, ale wyrażony w złotówkach i oparty o stawkę WIBOR. Dziś banki chcą ożenić takie osoby z kredytami, których w normalnych warunkach po prostu by im nie udzieliły. Czy jest to sprawiedliwe? Oczywiście nie.
Banki niezmiennie wysuwają przeciwko frankowiczom argument mówiący o tym, iż chcą się oni wzbogacić kosztem reszty społeczeństwa. To ogromna manipulacja. Jeżeli frankowicze odpuściliby w sądach i uznali, że ich umowy są ważne, to banki nie czułyby żadnej presji, by poprawić jakość wprowadzanych do oferty produktów. Nadal mogłyby bezkarnie oferować abuzywne kredyty, obciążać pełnym ryzykiem tych kredytów swoich klientów i zarabiać na tym krocie. Pozwy frankowe są więc w interesie całego społeczeństwa – pozywając bank, frankowicz protestuje przeciwko nieuczciwym praktykom i dokłada się do zmian w sektorze bankowym.
Dziś bankowcy dyskutują o standardowym wzorcu umownym, chcą, by został on zatwierdzony przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a nawet polubiły się z kredytami o stałej stopie procentowej, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Czy mielibyśmy na to szansę, gdyby frankowicze nie poszli do sądów? To mało prawdopodobne. Dlatego nikt, kto pozwał bank lub zamierza to zrobić, nie powinien czuć się z tego powodu winny. Wręcz przeciwnie – może odczuwać dumę z tego, że pomaga naprawić wadliwy system.