Jaki jest obecnie największy problem identyfikowany w sektorze bankowym? Jeśli wierzyć Jackowi Jastrzębskiemu, przewodniczącemu Komisji Nadzoru Finansowego, są nim kredyty frankowe. W podobnym tonie wypowiadają się władze Związku Banków Polskich, a także przedstawiciele poszczególnych podmiotów, które mają w swoich portfelach zagrożone pozwem hipoteki frankowe. Wobec konfliktu o ważność setek tysięcy umów kredytowych wszystko inne zdaje się schodzić na dalszy plan: wysokość składki na BFG czy obciążenia finansowe w sektorze to problemy wymieniane obok franków, jednak niemal nikt nie poświęca im tak wiele uwagi, co wadliwym hipotekom. Czy umowy pseudowalutowe są rzeczywiście największym wyzwaniem sektora? A może to tylko zasłona dymna, za którą kryje się coś innego?
- Kolejne banki dołączają do grona podmiotów, które odłożyły już niemal pełną kwotę niezbędną do rozwiązania frankowego problemu. Już nie tylko Pekao S.A. czy ING Bank Śląski, ale również mBank i BNP Paribas mogą pochwalić się bardzo wysokimi odpisami na ten cel
- Sektor zawiązał do tej pory ok. 50 mld zł rezerw, a więc połowę kwoty, którą zdaniem KNF (dane z 2021 roku) powinien wydać w wyniku rozliczeń, zgodnie z obowiązującą linią orzeczniczą. Z nastrojów panujących w tym środowisku wcale nie wynika, że banki są na dobrej drodze do rozwiązania problemu
- Choć bankowcy są dziś niemal jednomyślni co do tego, że największy negatywny wpływ na sytuację finansową sektora mają właśnie frankowicze, należy ostrożnie podchodzić do tych zapewnień. Gdy banki spłacą ostatnią nieważną umowę frankową, problem sporów sądowych nie zniknie. Niewykluczone wręcz, że dopiero się rozkręci.
Banki wydały w 2023 roku miliardy, by zaspokoić roszczenia frankowiczów
Wg wstępnych danych w 2023 roku mBank przeznaczył na frankowe rezerwy zawrotną kwotę 4,64 mld zł. Niewiele mniej odłożył w omawianym okresie PKO BP – chodzi o kwotę 3,47 mld zł. Wielomiliardowe okazały się odpisy w innych giełdowych bankach – Santanderze (2,44 mld zł), BNP Paribas (1,98 mld zł) i Millennium Banku (1,84 mld zł). Nie są to jeszcze oficjalne liczby, ale dotychczasowe doświadczenia pokazują, że szacunki publikowane na kilka tygodni przed ukazaniem się raportów kwartalnych niewiele różnią się od wyniku końcowego.
Po rekordowych zeszłorocznych rezerwach grupa podmiotów, które odłożyły już na franki wystarczająco dużo, by rozliczyć uczciwie wszystkie aktywne umowy pseudowalutowe, znacząco się zwiększyła. Do niedawna w tym kontekście mówiono głównie o Pekao S.A. i ING Banku Śląskim. Te podmioty mają jednak niewiele kredytów w CHF w swoich portfelach, a więc łatwiej im było zaksięgować odpowiednie odpisy bez wpadania w finansowe tarapaty.
Znamienne jest jednak to, że do tych banków dołączą niedługo dwa kolejne, i to takie, w których problem frankowy jest znacznie poważniejszy. Mowa oczywiście o mBanku i BNP Paribas. Wg ekspertów pokrycie rezerwami aktywnych hipotek frankowych w mBanku wynosi po IV kwartale 2023 roku ok. 95 proc. Podobnie sytuacja ma wyglądać w BNP Paribas, obsługującym umowy z portfela dawnego BGŻ S.A. Inne duże banki giełdowe nie mogą pochwalić się tak spektakularnymi odpisami. W PKO BP hipoteki frankowe są pokryte rezerwami w ok. 70-75 proc. Podobnie sytuacja ma wyglądać w Santanderze. Po 2023 roku poprawić się może sytuacja Millennium Banku, który najprawdopodobniej dokonał już odpisów sięgających nawet 85 proc. wartości aktywnego portfela kredytów w CHF.
Sumaryczna wartość rezerw sektora może wynosić już ok. 50 mld zł. Zgodnie z szacunkami opublikowanymi w 2021 roku przez Komisję Nadzoru Finansowego, łączny koszt rozliczeń banków z frankowiczami (przy założeniu że bank nie ma prawa do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału) to 101,5 mld zł.
Skoro 7 dużych giełdowych banków jest na tak zaawansowanym etapie rozwiązywania frankowego problemu, to dlaczego o tej grupie kredytów wciąż jest tak głośno w mediach? A przecież ów szum medialny jest w dużej mierze spowodowany wypowiedziami samych bankowców – a także szefa KNF, który ocenia, że jest to główny problem identyfikowany w sektorze bankowym i deklaruje, że chciałby porozmawiać o nim z premierem Tuskiem i ministrem Domańskim. Skąd ten popłoch w bankach, jeśli mają już dość pieniędzy, by rozliczyć aktywne hipoteki frankowe?
Oto główne powody, dla których franki to wciąż główny problem sektora bankowego
Nie ma jednej przyczyny, dla której bankowcy wciąż „grzeją” temat hipotek frankowych w mediach. Na obraz katastrofy malowany dziś pędzlem sektora składa się kilka czynników. Po pierwsze, wiele wskazuje na to, że do sądów ruszą wkrótce całe zastępy byłych frankowiczów, czyli osób mających w szufladach umowy pseudowalutowe, które są już w całości spłacone. Rezerwy, które zostały już utworzone przez sektor, nie obejmują tej grupy kredytobiorców lub uwzględniają jej roszczenia w minimalnym stopniu. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Sumarycznie w latach 2004-2009 banki udzieliły ok. 700 tysięcy (niektóre źródła wskazują nawet na 900 tysięcy) kredytów powiązanych z kursem franka szwajcarskiego. Liczba ta bez wątpienia robi wrażenie, jednak jest dość skromna w porównaniu do liczby zawartych umów kredytów konsumenckich czy hipotecznych opartych o duet WIBOR+marża. Dość powiedzieć, że posiadaczami kredytów konsumenckich pozostających w obrocie jest grupa ok. 8 mln Polaków.
No dobrze, ale jakie to ma znaczenie? Przecież bankowcy nie narzekają szczególnie ani na spłacalność tych kredytów, ani na koszty spraw sądowych ponoszone w związku z nimi. Nie zmienia to jednak tego, że wkrótce to właśnie kredyty konsumenckie i hipoteczne mogą stać się dla banków głównym problemem.
W dniu 23 listopada 2023 roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał wyrok w sprawie C-321/22. Sprawa dotyczyła polskiego sporu pomiędzy konsumentami, posiadaczami pożyczek na cele prywatne, a instytucjami, które tych pożyczek udzieliły. Sąd odsyłający chciał dowiedzieć się między innymi, czy w sytuacji gdy koszty i prowizje wskazane w umowie są rażąco wysokie w porównaniu do wykonywanej w zamian usługi, postanowienia ich dotyczące mogą podlegać podważeniu. TSUE wypowiedział się w tej kwestii twierdząco.
Zdaniem ekspertów ten wyrok to przepustka Polaków do sankcji darmowego kredytu w umowach kredytów oraz pożyczek gotówkowych i konsolidacyjnych. W przypadku takich umów banki nagminnie obchodziły obowiązujące prawo i stosowały zapisy, które można podważyć w sądach. Skutek może być podobny jak w nieważnych kredytach frankowych – banki nie zarobią na takich umowach ani grosza.
Nie można też zapomnieć o sporze banków z kredytobiorcami złotowymi. Już parę miesięcy temu z sektora płynęły informacje, że w sądach toczy się kilkadziesiąt postępowań sądowych „o WIBOR”. W żadnej z tych spraw nie zapadł jeszcze prawomocny wyrok, nie można jednak zapomnieć, że wydano jak dotąd kilka prawomocnych zabezpieczeń powództw, co oznacza, że kredytobiorcom pozywającym banki w tych sprawach udało się uprawdopodobnić roszczenie. Czego żądają „wiborowcy” w swoich pozwach? Z tym bywa różnie.
Jedni chcą wykreślenia samej stawki referencyjnej i oprocentowania ich kredytów jedynie samą marżą banku, która jest stała. Drudzy „idą na całość” i oczekują, że sąd wykreśli ich umowy z obrotu prawnego, tak jak robi to z kredytami frankowymi. Wielu ekspertów ze środowiska prawnego stoi na stanowisku, że umowy złotowe oparte o stawkę WIBOR są tak samo wadliwe jak te frankowe. Inne co prawda są ryzyka, na które wystawiony został konsument, ale i tu, i tu banki nie poinformowały prawidłowo klientów o ich rzeczywistej skali. Ani o tym, że są one niczym nieograniczone.
Banki obawiają się, że złotówkowicze pójdą śladem frankowiczów i zaczną podważać kontrakty długoterminowe na masową skalę. A sądy przychylą się do ich roszczeń, co skutkowałyby tym, że sektor przestałby zarabiać na umowach hipotecznych, które zawarł w ostatnich kilkunastu, być może i kilkudziesięciu latach. Zagrożenie z tym związane jest znacznie większe niż w przypadku umów frankowych – jego skala rzeczywiście mogłaby zachwiać w posadach kapitałami banków i doprowadzić niektóre z nich do upadku.
To właśnie dlatego banki robią dziś frankowiczom pod górkę, składają skargi kasacyjne do Sądu Najwyższego i walczą za pomocą kontrpowództw, zresztą bezskutecznie, o waloryzację wypłaconego kapitału. To jedyny sposób na częściowe zatrzymanie konsumentów przed składaniem kolejnych pozwów – dziś tych frankowych, a jutro dotyczących kredytów złotowych: hipotecznych i konsumenckich. To kredyty złotowe są bowiem aktualnie głównym zagrożeniem po stronie sektora, a nie umowy frankowe, spisane już przez bankowców na straty.