12 stycznia 2024 roku miał być dla banków frankowym „game over”. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej rozpatrzył sprawę z „krajowego podwórka”, zarejestrowaną pod sygnaturą C-488/23. Chodziło w niej o to, czy bank, którego umowa kredytowa zostanie uznana za nieważną, ma prawo żądać sądowej waloryzacji kapitału wypłaconego konsumentowi w związku ze znaczną zmianą siły nabywczej pieniądza. TSUE nie pozostawił w tej kwestii właściwie żadnego pola do interpretacji: bank nie może żądać sądowej waloryzacji kapitału kredytu. Od tego wyroku minęły już niemal trzy tygodnie, a do banków chyba wciąż nie dociera, że gra się skończyła. Zapowiadają, że… dalej będą słać do sądów pozwy o waloryzację, ponieważ taką możliwość daje im krajowe prawo. Czy w tej pokrętnej strategii jest jeszcze jakaś metoda?
- Po tym, jak TSUE negatywnie wypowiedział się o prawie banków do wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału, te zaczęły pozywać kredytobiorców o waloryzację, argumentując, że jest im ona należna w związku z wysoką inflacją
- Banki wyjaśniają, że typowy kredytobiorca frankowy kupił za otrzymany kapitał kredytu nieruchomość, która jest dziś warta o kilkadziesiąt procent więcej niż w momencie jej zakupu. Kredytodawcy uważają za nieuczciwe to, iż konsumenci mają się z nimi rozliczać wyłącznie z kapitału w nieurealnionej wartości
- Po tym, jak Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że w świetle unijnej dyrektywy 93/13 bankom nie jest należna waloryzacja sądowa kapitału, przedstawiciele sektora nie składają broni. Boją się kolejnych masowych powództw, w tym od osób, które w całości spłaciły swoje umowy
- Na chwilę obecną czołowe polskie banki zbliżają się do pokrycia w 100 procentach swoich hipotek frankowych rezerwami. Jeśli do sądów pójdą ex-frankowicze, to „zabawa” w dotwarzanie rezerw się nie skończy. I niekoniecznie będzie kontynuowana w równie sprzyjającym otoczeniu ekonomicznym, co teraz.
To już pewne: banki bez prawa do sądowej waloryzacji frankowego kapitału
12 stycznia Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał najprawdopodobniej najważniejszy w tym roku frankowy wyrok. Orzekając w sprawie o sygnaturze C-488/23, uznał, że przedsiębiorca (bank) nie może żądać w sądzie, by konsument oddał mu zwaloryzowany kapitał po tym, gdy umowa wiążąca strony okaże się nieważna z uwagi na występujące w niej nieuczciwe warunki. Zgodnie z oceną TSUE, bank ma prawo do odzyskania niezwaloryzowanej kwoty kapitału, o ile oczywiście jego roszczenie nie jest przedawnione.
Banki od miesięcy odgrażały się, że po otrzymaniu pozwu będą żądać od frankowicza sądowej waloryzacji kapitału. Eksperci wyliczali, że ta może wynieść nawet kilkadziesiąt procent, licząc od całej kwoty, którą kredytobiorca otrzymał w wyniku uruchomienia umowy. Niektóre banki „idą na całość” i żądają jeszcze więcej. Np. syndyk Getin Noble Bank oczekuje, że sądzący się z nim frankowicze oddadzą kapitał przemnożony razy dwa. Nic dziwnego, że wielu kredytobiorców wstrzymywało się z pozwem do wyroku dla sprawy C-488/23, by podjąć ostateczną decyzję w oparciu o pogląd TSUE na sądową waloryzację.
Banki jednak ani myślą się poddać. Tak jak nie poddały się, gdy TSUE w 2023 roku wydał wyrok w sprawie C-520/21, który zawierał negatywną ocenę prawa banku do wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału. Nie mają już jednak sensownych pomysłów na obronę, zaklinają więc rzeczywistość i twierdzą… że wyrok TSUE wcale nie odbiera im możliwości wnioskowania o waloryzację. Ta ma być dla przedsiębiorców z sektora nadal dostępna, a podstawą mają być krajowe przepisy kodeksu cywilnego. Jakim sposobem banki chcą, aby sądy interpretowały krajowe prawo w sposób niezgodny z tym unijnym, to naprawdę trudno wyjaśnić.
Nieliczni prawnicy wspierający sektor wskazują, że sądy krajowe nie są związane orzeczeniami TSUE, chyba że dane orzeczenie dotyczy tej konkretnej rozpatrywanej w kraju sprawy. Egzotyka tego poglądu jest trudna do przeoczenia – wystarczy spojrzeć, jak zmieniała się krajowa linia orzecznicza za każdym razem, gdy TSUE wypuszczał kolejny frankowy wyrok. To właśnie unijne orzeczenia zmieniły o 180 stopni krajową linię orzeczniczą w sprawach o franki. Argumenty przytaczane przez same banki i reprezentujących je prawników są więc, najdelikatniej rzecz ujmując, kruche.
Banki, które stworzyły abuzywne umowy, nadal chcą na nich zarabiać
Zgodnie z narracją przedstawicieli sektora bankowego, kredytodawcy należy się waloryzacja sądowa kapitału wypłaconego na podstawie nieważnej umowy, ponieważ na przestrzeni lat siła nabywcza pieniądza radykalnie się osłabiła – banki oczekują więc, że zasądzana na ich rzecz kwota będzie każdorazowo urealniana. Podkreślają też, że frankowicze, którzy przed laty kupili mieszkania, korzystając z udostępnionego im kapitału, mogą się dziś cieszyć wyższą wartością swoich nieruchomości. Nie jest bowiem tajemnicą, że cena za m2 w ciągu kilkunastu ostatnich lat niesamowicie wystrzeliła do góry.
Czy zatem frankowicze mają czuć się winni, że unijne prawo daje im sposobność skorzystania na błędach banków? Oczywiście nie. Tak samo jak banki nie czują się winne, że zarabiają dziś krocie na odsetkach kredytów złotowych, mimo że po podwyżkach stóp procentowych wcale nie ponoszą wyższego kosztu pozyskania pieniądza na potrzeby finansowania akcji kredytowej.
Tym, co może w całej tej sprawie zastanawiać najbardziej, jest upór, z jakim banki ślą do sądów kolejne pozwy, mimo iż doskonale znają już statystyki orzecznicze podobnych spraw. Pojedyncza przegrana banku w sprawie frankowej generuje po jego stronie koszt co najmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych. Bank musi pokryć koszt wniesienia pozwu, opłacić prawników i rozliczyć się z wygranym frankowiczem z kosztów procesowych. Mimo to, jak przyznają prawnicy, takich kontrpowództw o wynagrodzenie czy waloryzację jest w skali kraju naprawdę wiele. Banki jednak potrafią liczyć, więc skoro kontynuują tę pozornie bezsensowną wojnę, to znaczy, że uznały, że nadal im się to opłaca. Dlaczego? Przyczyn jest kilka:
- składając kontrpowództwo, bank przerywa bieg przedawnienia roszczeń, co ma dla niego priorytetowe znaczenie. Nie chce bowiem dopuścić do sytuacji, w której utraciłby prawo do otrzymania zwrotu wypłaconego kapitału
- bank chce zniechęcić niezdecydowanych frankowiczów do złożenia powództwa i jednocześnie skierować ich uwagę na dobrowolny program ugód frankowych
- kredytodawca boi się, że po posiadaczach aktywnych umów frankowych do sądów ruszą ex-frankowicze, którzy będą składać powództwa o zapłatę.
Banki będą musiały dotwarzać kolejne rezerwy przez ex-frankowiczów?
Banki już od kilku lat dotwarzają rezerwy na pokrycie ryzyka prawnego obecnego w umowach frankowych. Idzie im to świetnie – podmioty takie jak mBank, Pekao czy ING Bank Śląski mają wskaźnik pokrycia frankowych hipotek odpisami na poziomie 100 proc. Reszta co kwartał sukcesywnie powiększa swoje rezerwy i powinna zrealizować cel w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy. Cel jednak zostanie zrealizowany tak szybko tylko wtedy, gdy ex-frankowicze odpuszczą sobie pozwy o zapłatę. Wielomiliardowe rezerwy utworzone do tej pory przez sektor są przeznaczone na ryzyka aktywnych hipotek, a nie na kredyty spłacone.
Jeśli sądy masowo zaczną zasądzać „darmowy kredyt” w przypadku spłaconych umów, w dodatku uznają, że kredytobiorcom należą się pełne ustawowe odsetki za zwłokę, dla banków będzie to oznaczać potrzebę radykalnego zwiększenia rezerw. „Zabawa” potrwałaby kolejne lata, i niekoniecznie kontynuowano by ją w sprzyjających warunkach ekonomicznych. Przez ostatnie 2 lata sektor bankowy miał wręcz modelowe warunki do zgromadzenia odpowiednich środków na rozliczenie abuzywnych umów. Sprzyjały temu przede wszystkim wysokie stopy procentowe w Polsce, dzięki którym banki zarabiały dość pieniędzy, by co kwartał odłożyć odpowiednią sumę na frankowe przegrane.
Wiele wskazuje jednak na to, że stopy procentowe w końcu zaczną spadać – a wtedy spadną też zyski banków. W przypadku urzeczywistnienia się takiego scenariusza dowiązywanie rezerw może być znacznie trudniejsze, co dla niektórych podmiotów na rynku oznaczałoby duże kłopoty. Dlatego banki nadal będą inwestować miliony w z pozoru bezsensowne pozwy.