PLN - Polski złoty
CHF
4,41
czwartek, 20 lutego, 2025

Banki nie chcą prostych umów kredytowych. Będą testy wiedzy dla klientów? Frankowicze zmuszają sektor do zmian!

Czy konsument przed podpisaniem umowy kredytowej powinien zdać test z wiedzy na temat wybranego produktu finansowego? To pytanie, które zaczynają zadawać sobie bankowcy. W sektorze trwa gorąca dyskusja dotycząca możliwych metod obrony przed roszczeniami konsumentów wynikającymi z klauzul abuzywnych oraz z niewywiązania się banku z ciążącego na nim obowiązku informacyjnego. Banki nie mają zamiaru ograniczać liczby przyznawanych kredytów, ale jednocześnie nie chcą, by te kredyty wiązały się z podwyższonym ryzykiem prawnym. W dyskusji sektora padają różne, czasem kuriozalne pomysły na rozwiązanie problemu. Znamienne jednak, że w rzeczywistości, w której 77 procent kredytobiorców nie rozumie, co podpisuje, banki nie dążą do uproszczenia swoich umów, a jedynie do zmian legislacyjnych, które pozwolą im działać tak jak do rej pory, tyle że przy mniejszym ryzyku. Dlaczego bankowcom nie są potrzebni świadomi, lepiej wyedukowani klienci oraz dokąd może nas to zaprowadzić jako społeczeństwo? Zapraszamy do analizy.

  • Po serii kosztownych porażek przed TSUE, Sądem Najwyższym i sądami powszechnymi w sektorze bankowym nastąpiło przegrupowanie. W charakterze obrońców tego środowiska występują już nie prezesi banków, a działacze Związku Banków Polskich i… adwokaci specjalizujący się w obsłudze podmiotów gospodarczych
  • Trudno oprzeć się wrażeniu, że najaktywniejsi komentatorzy broniący sektora promują w mediach ustalony wspólnie spin. Te same argumenty i porównania są forsowane w przestrzeni publicznej przez różnych ekspertów, którym przyświeca wspólny cel: obrona sektora bankowego przed roszczeniami konsumentów
  • Z badania UCE Research przeprowadzonego w 2024 roku wynika, że 77 proc. kredytobiorców nie do końca rozumie podpisywane umowy kredytowe. Bankowców to jednak nie przeraża – uważają, że konsument nie musi wcale rozumieć, jak działa kupowany przez niego produkt finansowy
  • Z pierwszą mającą charakter masowy próbą podważania umów kredytowych bankowcy spotkali się już 10 lat temu, przy okazji rozwijającego się wówczas konfliktu frankowego. Mimo to, od roku 2015 aż do dziś wprowadzili na rynek miliony umów zawierających potencjalnie nieuczciwe klauzule. I ani myślą na tym poprzestać.

Banki pod medialnym obstrzałem: tłumaczą, dlaczego proponują kredytobiorcom niezrozumiałe umowy

W ciągu ostatniej dekady sytuacja polskich konsumentów w relacji z bankami radykalnie się zmieniła. Wskutek wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE, uchwał Sądu Najwyższego i podążających za nimi sędziów wydziałów cywilnych kredytobiorcy dowiedzieli się, jakie są ich prawa w zetknięciu z bankową machiną. I zaczęli z tych praw korzystać. Dość powiedzieć, że w sądach toczy się ponad 200 tys. spraw o kredyty mieszkaniowe w CHF, 11 tys. sporów o sankcję kredytu darmowego oraz 1,5 tys. procesów o WIBOR.

Linia orzecznicza jest ugruntowana wyłącznie w przypadku franków, banki jednak doskonale rozumieją, że kształtowanie się orzecznictwa w pozostałych kategoriach spraw zajmie maksymalnie kilka lat. Kluczowe wyroki TSUE odnoszące się do problematyki SKD i WIBORu mogą zapaść już w innej rzeczywistości ekonomicznej. Krótko mówiąc, sektor może dowiedzieć się o konieczności zawiązania wielomiliardowych rezerw na ryzyka prawne tych produktów, gdy nie będzie miał już na taką akcję odpowiednich środków. Spadek stóp procentowych, a więc i zysków sektora, jest kwestią 2-3 lat.

Banki wybiegają więc myślami w przyszłość i starają się zdusić narastające ryzyka w zarodku. A przy okazji próbują odbudować zaufanie klientów do prowadzonego biznesu. Obecnie bowiem mamy do czynienia z sytuacją, w której polscy konsumenci bardziej ufają kancelariom prawnym i odszkodowawczym, niż instytucjom, z którymi podpisują długoterminowe umowy na finansowanie.

Już nie prezesi banków, a przedstawiciele ZBP krytykują postawę niepokornych klientów sektora

W ciągu ostatnich miesięcy zaobserwowaliśmy w narracji sektora pewną zmianę, która ma zapewne służyć zbudowaniu podstaw pod dialog z klientami. Prezesi największych banków w Polsce przestali werbalnie atakować procesujących się z sektorem kredytobiorców. Frankowiczom nie zarzuca się już cwaniactwa czy chęci bogacenia się kosztem reszty społeczeństwa. To ciekawa zmiana, bo przecież banki „płynęły” na fali takiej narracji przez wiele wiele lat.

Wpierw napuszczały społeczeństwo na walczących o sprawiedliwość posiadaczy polisolokat, a następnie antagonizowały kredytobiorców frankowych z tymi złotówkowymi. Dopiero gdy do sądów zaczęli iść złotówkowicze, banki poszły po rozum do głowy i stwierdziły, że próby skłócenia poszczególnych grup klientów nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Zamiast tego zniechęcają te grupy do samego sektora.

W naszym przekonaniu właśnie dlatego prezesi dużych banków giełdowych stali się bardziej powściągliwi w formułowaniu swoich osądów skierowanych w stronę polskich konsumentów. Unikają kontrowersyjnych wypowiedzi i zamiast samych kredytobiorców atakują reprezentujące ich kancelarie. W ten sposób załatwiają dwie sprawy naraz. Po pierwsze, przyczyniają się do tego, że wątek „skrzywdzonego” unijnym prawem sektora jest stale obecny w mediach. Po drugie, podkopują zaufanie kredytobiorców do prawników, których pomoc jest niezbędna do skutecznego podważenia jakiejkolwiek umowy kredytowej w sądzie.

Gdy prezesi banków łagodzą swój przekaz, radykalizacji ulega stanowisko Związku Banków Polskich, któremu szefuje Tadeusz Białek. To właśnie szef ZBP jest obecnie najaktywniejszym komentatorem problemu kredytów frankowych, roszczeń dotyczących SKD i WIBORu. Ponieważ jego nazwisko nie jest kojarzone z żadnym konkretnym bankiem, w rozmowach z mediami może pozwolić sobie na więcej niż władze poszczególnych instytucji finansowych. I tak też czyni, produkując na potrzeby swoich medialnych wystąpień wiele kontrowersyjnych myśli.

To on jest autorem wypowiedzi w następującym brzmieniu:

„Granice przyzwoitości w dążeniu do kredytu za darmo, a nawet mieszkania za darmo, zostały dawno przekroczone.”

To fragment wywiadu udzielonego portalowi xyz.pl. Pada tam wiele gorzkich słów pod adresem frankowiczów, którym wmawia się próby kombinowania, a także daleko idące nadużycia. Co więcej, Tadeusz Białek forsuje pogląd, zgodnie z którym inne grupy klientów są zirytowane nadmiernym uprzywilejowaniem frankowiczów względem pozostałych grup społecznych. Największa irytacja jest przypisywana oczywiście kredytobiorcom złotowym. To ciekawe spostrzeżenie.

Czy frankowicze irytują kredytobiorców złotowych? A może chodzi o coś innego?

W naszym odczuciu owszem, kredytobiorcy złotowi są zirytowani, ale nie tym, co dzieje się w sprawach frankowych, a utrzymującym się wysokim poziomem ich własnych rat kredytowych. Pomiędzy 2021 a 2022 rokiem rata kredytu u wielu złotówkowiczów wzrosła o blisko 100 procent. Jesteśmy przekonani, że tych kredytobiorców najbardziej irytuje to, jak niewielką część miesięcznej raty kredytu stanowi spłacany kapitał.

W przypadku niedawno zaciągniętych kredytów odsetki mogą wynosić blisko 90 proc. raty. Oczywiście bankowcy tłumaczą, że nic nie mogą na to poradzić – wszak są związani wysokością obowiązujących stóp procentowych, które przekładają się na koszt przeprowadzenia akcji kredytowej. Tymczasem sektor w całym 2024 roku zarobił na Polakach 42 mld zł netto. Czy w takim razie niesprawiedliwe z naszej strony będzie stwierdzenie, że granice przyzwoitości w dążeniu banków do maksymalizacji zysków zostały dawno przekroczone?

Złotówkowicze bardziej niż z irytacją patrzą na frankowiczów z podziwem i całkowicie ludzką w tej sytuacji zazdrością. Wielu z nich ma nadzieję na otrzymanie w przyszłości podobnej szansy do unieważnienia umowy, jak ta, którą od sądów otrzymali właśnie frankowicze.

Nadzieja ta nie powinna nikogo oburzać.

Tak PKO Bank Polski zarabia na odsetkach od skredytowanej prowizji. Chodzi o ogromne kwoty!

Bezczelność i perfidia, z jaką banki i instytucje pozabankowe „żenią” zdesperowanych klientów z produktami o nieadekwatnie wysokim oprocentowaniu, są wręcz trudne do wyobrażenia. Doskonale widać to na przykładzie pożyczek konsumenckich, w których banki zarabiają podwójnie: na horrendalnej prowizji i na odsetkach od niej. Aby lepiej to pokazać, przedstawimy kilka przykładów pochodzących z PKO Banku Polskiego, który – jeśli chodzi o nakładanie na klientów odsetek od kredytowanych kosztów – osiągnął wysoki poziom wtajemniczenia.

  • Umowa zawarta 14 lutego 2023 roku – kredytobiorca otrzymał do ręki ok. 203,8 tys. zł, przy czym bank określił kwotę uruchomionego kredytu na ok. 239,8 tys. zł. Bank skredytował prowizję w wysokości prawie 36 tys. zł, co przy 120 ratach i oprocentowaniu rzędu 13,99 proc. dało bankowi przychód odsetkowy z tytułu skredytowanych kosztów w wysokości… 45 559 zł!
  • Umowa zawarta 20 lipca 2023 roku – kredytobiorcy wypłacono kwotę ok. 184,7 tys. zł, jednak jako kwotę uruchomionego kredytu PKO BP wpisał… 247,2 tys. zł. Podmiot wykazał się w tym przypadku iście ułańską fantazją. Prowizja wyniosła 19,6 tys. zł, a ubezpieczenie aż 42,9 tys. zł. Umowę rozłożono na 120 rat z oprocentowaniem 9 proc. Przychód uzyskany przez bank z tytułu odsetek pobranych od skredytowanych kosztów kredytu to w tym przypadku ponad 48 tys. zł!

Przypominamy: mowa o kwotach, które bank zarobił dodatkowo, obok prowizji i odsetek od użyczonego kapitału.

Bankowe autorytety tłumaczą społeczeństwu, że praktyki sektora są w interesie konsumentów

To zrozumiałe, że sektor nie może mieć tylko jednego medialnego adwokata dla swojej sprawy. Interes środowiska bankowego jest broniony przez wiele znanych nazwisk. Chodzi zwłaszcza o adwokatów wyspecjalizowanych w reprezentowaniu banków w sądach. Ci sami prominentni przedstawiciele środowiska prawników sektora pojawiają się w mediach, ilekroć TSUE wyda prokonsumencki wyrok w sprawie franków czy SKD. Ci eksperci „tłumaczą” społeczeństwu, jak należy rozumieć dane stanowisko Trybunału lub jak interpretować najnowsze uchwały Sądu Najwyższego.

Gdy któryś z sędziów sądów okręgowych wyda skrajnie niekorzystny dla sektora wyrok, odbiegający od dominującej linii orzeczniczej, właśnie ci prawnicy starają się umniejszyć znaczeniu tego orzeczenia, wskazując na przykład na jego nieprawomocny charakter czy rzekome kontrowersje zawarte w uzasadnieniu. Tak dzieje się m.in. w jednostkowych przypadkach uznania roszczeń banku za przedawnione, jak i w tych nielicznych sprawach dotyczących kwestii WIBORu, w których decyzja okazała się korzystna dla kredytobiorcy.

Umowa kredytowa jak silnik w samochodzie… czy też w lodówce

W grze o przeforsowanie probankowej narracji udział biorą także inni przedstawiciele Związku Banków Polskich. Warto tu wspomnieć chociażby Agnieszkę Wachnicką, czyli wiceprezeskę ZBP. Dziennikarka portalu Spider’s Web przeprowadziła ostatnio z Wachnicką długą rozmowę, której osią są właśnie zapisy zawarte w umowach kredytowych. Chodzi tu już nie o kredyty frankowe, ale o produkty, które banki sprzedają klientom tu i teraz. A więc o ryzyka prawne, które mogą zmaterializować się dopiero za kilka lat.

Dziennikarka powołuje się w rozmowie na wykonane w 2024 roku badanie UCE Research, z którego wynika, że zapisy umowy kredytowej są w pełni zrozumiałe tylko dla 1/5 kredytobiorców. Ponad 77 procent kredytobiorców jest w stanie zrozumieć zapisy umowne tylko w części. Następnie formułuje odważny pogląd: daje do zrozumienia, że bankowcy muszą zmierzyć się z tym problemem, inaczej nigdy nie wyjdą z sądów.

Ani wyniki badania, ani konkluzja dziennikarki nie zbijają Wachnickiej z pantałyku. Wiceprezes ZBP stwierdza, że gdyby sektor miał przyjąć kryterium, według którego zaciągnąć kredyt może tylko klient rozumiejący 100 procent zapisów umownych, 80 proc. klientów po prostu nie dostałoby finansowania. Wg Wachnickiej przyjęcie takiego podejścia oznaczałoby skazanie znacznej części społeczeństwa na siedzenie przy świecach.

Osoby te nie byłyby w stanie zawrzeć umowy z dostawcą energii elektrycznej. Wiceprezes kontynuuje swoją myśl i stwierdza, że klient nie byłby w stanie zakupić odkurzacza, lodówki czy pralki, nie rozumiejąc zasad, na jakich działają silniki tych urządzeń. Rzekomo z oczekiwaniem takich informacji mamy do czynienia w przypadku produktów bankowych.

Dostrzegamy tu przestrzeń do zadania pani wiceprezes kilku pytań uzupełniających:

  • jaka jest przeciętna wartość odkurzacza, a ile wart jest przeciętny kredyt hipoteczny zaciągany przez polskiego klienta?
  • czy cena odkurzacza dla klienta, który już go zakupił, może wzrosnąć na przestrzeni lat wielokrotnie, generując po stronie tego klienta dodatkowe koszty?
  • czy wiceprezes ZBP zna choć jeden przypadek Polaka, który zbankrutował, stracił dach nad głową lub musiał podjąć pracę na dwa etaty z powodu zakupu drobnego sprzętu AGD? 

Bardzo nam się podoba przykład podany przez Agnieszkę Wachnicką, gdyż idealnie współgra on ze spinem forsowanym już wcześniej przez Tadeusza Białka. W opublikowanej na łamach portalu Rzeczpospolita rozmowie z prezesem Związku (data publikacji to 28 stycznia 2025 roku) pada pytanie o to, czy klient banku musi wiedzieć, czym jest WIBOR. Tadeusz Białek odpowiada w następujących słowach:

To tak, jakby oczekiwać od sprzedawcy samochodu, by tłumaczył klientowi jak skonstruowany jest silnik. ”

Podobieństwo jest uderzające, różnica polega na tym, że Tadeusz Białek posłużył się przykładem silnika samochodu, a wiceprezes Wachnicka zdecydowała się na przywołanie przykładu silnika w sprzętach AGD.

Kredytobiorcy powinni być poddawani testom, by banki nie musiały martwić się o ryzyko prawne

Dziennikarka Spider’s Web pyta wiceprezeskę Związku Banków Polskich o to, co można zrobić, aby bankowość w naszym kraju nie polegała na bieganiu po sądach. Agnieszka Wachnicka dzieli się dość niecodziennym przemyśleniem: otóż czasem myśli, że najlepszym rozwiązaniem byłoby po prostu poprzedzenie zawarcia jakiekolwiek umowy z bankiem testem, na wzór ankiety, którą muszą wypełnić inwestorzy MIFID.

Dalej mowa jest o pracach nad jednolitym wzorcem umownym, którym równolegle zajmują się banki i UOKiK. Banki swój wzorzec opracowują w ramach Europejskiego Kongresu Finansowego. Nic jednak nie wskazuje na to, aby prace toczące się w UOKiK miały szybko dobiec końca. Podobnie sytuacja wygląda w sektorze bankowym, który wręcz sprawia wrażenie, jakby nie chciał konkurować na projekty z urzędem. My mamy jednak nieco inną teorię.

Po co lepsze umowy kredytowe, jeśli ryzyko prawne można wyeliminować ustawą?

A co, jeśli bankowcom wcale nie zależy na bezpiecznym wzorcu umownym i na tym, by kredytobiorcy lepiej rozumieli, co podpisują? Przecież istnieje inna droga do pozbycia się ryzyka prawnego z nieprzewidywalnych umów długoterminowych. Banki nie muszą proponować klientom kredytów na stałej stopie procentowej czy formułować warunków umownych w jasny i zrozumiały dla laika sposób. Wystarczy, że nakłonią rządzących do wprowadzenia zmian legislacyjnych, które zdejmą z sektora ciężar prawny i finansowy niesiony klauzulami abuzywnymi.

Bankowcy podejmują z rządzącymi rozmowy o takich rozwiązaniach na trzech kierunkach:

  • kierunek 1 – apele o uregulowanie sektora usług prawnych i nałożenie ograniczeń na działalność kancelarii odszkodowawczych, które zdążyły zawłaszczyć w Polsce znaczną część rynku pozwów frankowych, o WIBOR i SKD. Przy okazji bankowcy dążą do ograniczenia lub wręcz zakazania obrotu wierzytelnościami konsumentów, co unieszkodliwiłoby kancelarie windykacyjne, skupujące od konsumentów prawo do pozwania banku
  • kierunek 2 – nawoływanie do jak najszybszych zmian w sankcji kredytu darmowego, najlepiej w sposób, który pozwalałby zastosować sankcję jedynie w przypadku poważnych, celowych naruszeń. Banki chciałyby również, aby w przypadku potwierdzenia uchybień kredyt nie stawał się dla konsumenta darmowy. Ich propozycja zakłada jedynie zmniejszenie odsetek umownych o… połowę
  • kierunek 3 – promowanie poglądu, wg którego umowy frankowe mogą zostać utrzymane w obrocie prawnym dzięki średniemu kursowi NBP. Bankowcy powołują się na kilka starych wyroków TSUE i wyroków SN, i wybierają z nich fragmenty na podparcie swojego pomysłu. Robią to wbrew temu, co Sąd Najwyższy zarekomendował w uchwale frankowej, a także w sprzeczności z dominującym poglądem Trybunału, potencjalnie wpychając Skarb Państwa w pułapkę roszczeń odszkodowawczych.

Jakie mogą być skutki społeczne legislacyjnego zwolnienia banków z odpowiedzialności za błędy w umowach?

Zastanówmy się teraz, co stałoby się, gdyby rząd uległ podszeptom strony bankowej i zaczął ograniczać konsumentom prawa, które ci mają zagwarantowane przez szereg unijnych dyrektyw.

Banki, a także instytucje pozabankowe (specjalizujące się w wysoko oprocentowanych pożyczkach gotówkowych) poczułyby się dużo bezpieczniej w relacjach z klientami. Przewaga znów byłaby po stronie sektora, który mógłby skazić polski system finansowy kolejnymi milionami wadliwych umów. Sektor zyskałby wręcz motywację do tworzenia jeszcze bardziej abuzywnych produktów. Jeżeli maksymalna sankcja w przypadku uchybień względem ustawy o kredycie konsumenckim przewidywałaby jedynie zmniejszenie korzyści odsetkowej o połowę, to bank mógłby po prostu… podnieść stawkę w grze i oferować produkty z jeszcze wyższym oprocentowaniem. Nawet gdyby klient poszedł do sądu i wygrał, bank nadal zarobiłby na połowie należnych mu odsetek.

Połączmy to teraz z perspektywą wyeliminowania z rynku kancelarii odszkodowawczych. My sami nie jesteśmy zwolennikami tych podmiotów – uważamy, że osuszają one portfele konsumentów z pieniędzy nie gorzej niż same banki. Prawda jest jednak taka, że aby podjąć sprawę o SKD z pomocą specjalistycznej kancelarii prawnej, kredytobiorca musi wyłożyć na start kilka tysięcy złotych. Spółki z o.o. reklamujące się jako kancelarie odszkodowawcze czy windykacyjne prowadzą takie sprawy nierzadko z zerowym kosztem początkowym.

Klient, który potencjalnie ma do odzyskania w sądzie kwotę 10 tys. zł, może nie mieć środków na nawiązanie współpracy z dobrym adwokatem. Za to nie będzie miał problemu, by znaleźć spółkę, która poprowadzi mu taką sprawę w zamian za wysoką premię za sukces. Unieszkodliwiając pseudokancelarie, banki pozbędą się problemu procesów o SKD w ok. 80 procentach… bo taki jest mniej więcej udział pseudokancelarii w tym rynku.

Na końcu może się okazać, że ryzykiem prawno-finansowym zmian legislacyjnych obciążony zostanie Skarb Państwa. Nie wiadomo bowiem, jak TSUE wypowie się w kwestii kredytowania kosztów kredytu i pobierania od tych kosztów odsetek. Jeżeli unijni sędziowie orzekną, że takie umowy, wzorem frankowych, powinny być eliminowane z obrotu lub pozbawione opłat, to kredytobiorcy mogą zareagować na krajowe zmiany w prawie pozwami pod adresem Państwa Polskiego. Banków oczywiście to nie obchodzi – ich przedstawiciele od dawna wychodzą z założenia, że najlepszy model biznesowy to taki, który zakłada prywatyzowanie zysków i uspołecznianie strat.

Rząd, strapiony sytuacją sektora bankowego, powinien więc dobrze zastanowić się nad tym, czy warto pomagać podmiotom, które, gdyby dać im szansę na „scedowanie” własnych, wielomiliardowych kosztów na polskie społeczeństwo, zrobiłyby to bez chwili wahania.

PODSUMOWANIE:

Banki udoskonalają swoje metody wpływu na opinię publiczną. Już nie krytykują (przynajmniej nie bezpośrednio) klientów, którzy weryfikują swoje umowy w sądach. Zamiast tego bezpardonowo atakują kancelarie prawne, które reprezentują tych klientów w sądach. Sektor robi to z taką mocą, że jesteśmy skłonni uwierzyć, iż w ten sposób chce odsunąć od siebie wszelką odpowiedzialność za wprowadzenie do obrotu milionów wadliwych umów kredytowych. Społeczeństwo ma się skoncentrować nie na tym, że takie umowy, ze źle określoną RRSO czy błędnie wskazaną całkowitą kwotą kredytu, w ogóle powstały, a na tym, że istnieją podmioty mające czelność zarabiać na ich podważaniu.

Przedstawiciele sektora wiedzą, że Polacy nie lubią firm, które bogacą się ich kosztem. Dlatego zależy im, aby nasze społeczeństwo w ten właśnie sposób postrzegało środowisko prawników wyspecjalizowanych w prowadzeniu spraw przeciwko bankom. Może dzięki temu klienci zapomną, że sektor zarobił w ubiegłym roku 42 mld zł, poprawiając wynik z 2023 roku o blisko 52 procent. Jeśli nie zapomną, to istnieje realne ryzyko, że skojarzą ten fakt z horrendalnymi odsetkami spłacanymi przez kredytobiorców złotowych. I uznają, że pomysł pozwania banku nie jest ani egoistyczny, ani nieetyczny.

FrankNews
FrankNews
FrankNews.pl składa się z ekspertów od spraw frankowych, prawników, dziennikarzy. Aktywnie śledzimy rozwój problematyki frankowej już od 2014 r, obserwujemy rozwój orzecznictwa oraz podmiotów oferujących pomoc prawną dla frankowiczów. Nasze artykuły regularnie publikowaliśmy w mediach oraz portalach internetowych. W 2020 r. postanowiliśmy stworzyć portal dzięki któremu każdy posiadacz kredytu frankowego znajdzie w jednym miejscu wszystkie niezbędne informacje. Tak powstał FrankNews.pl Materiały zamieszczone w serwisie Franknews.pl nie są substytutem dla profesjonalnych porad prawnych. Franknews.pl nie poleca ani nie popiera żadnych konkretnych procedur, opinii lub innych informacji zawartych w serwisie. Zamieszczone materiały są subiektywnymi wypowiedziami autorów.

Related Articles

Najnowsze