Wyniki październikowych wyborów parlamentarnych rozpaliły wyobraźnię bankowców. Przez chwilę łudzili się, że skoro słynący z populistycznych decyzji rząd Prawa i Sprawiedliwości wkrótce przejdzie do historii, to sytuacja sektora ulegnie znaczącej poprawie. Wygląda jednak na to, że czeka ich srogie rozczarowanie. Skład rządu Donalda Tuska nie powinien napawać banków optymizmem, za to daje pewne nadzieje frankowiczom na jeszcze korzystniejsze podejście krajowych sądów do spraw z powództwa konsumentów przeciwko korporacjom finansowym. Co zrobią banki, jeśli nowy rząd odmówi im podjęcia prac nad ustawą frankową?
- Pierwsze decyzje personalne nowego premiera RP są bardzo korzystne dla frankowiczów. Ministrem Sprawiedliwości w nowym rządzie będzie Adam Bodnar, były Rzecznik Praw Obywatelskich, mający ugruntowany pogląd na sprawę kredytów frankowych
- Bodnar jest uważany przez środowisko konsumentów za sprzymierzeńca – wielokrotnie stawał w obronie frankowiczów, m.in. w słynnej sprawie Raiffeisen vs. Dziubak
- Adam Bodnar nie jest zawodowym politykiem. Jest ekspertem prawa niezwiązanym na stałe z żadnym ugrupowaniem politycznym. Należy więc spodziewać się, że nie będzie podatny na naciski „z góry”, służące tej czy innej grupie wpływu
- Nic nie wskazuje, aby nowy Minister Sprawiedliwości był skłonny przychylić się do postulatów sektora bankowego i przyjąć pogląd, że ustawa frankowa jest tym, czego Polska teraz potrzebuje. Jedynym sprzymierzeńcem bankowców pozostanie Jastrzębski w KNF?
Adam Bodnar nowym Ministrem Sprawiedliwości. Banki nie mają powodów do zachwytu
Jest wiele powodów, dla których banki mogły mieć serdecznie dość rządów Prawa i Sprawiedliwości. Horrendalny podatek bankowy, „zachęcanie” frankowiczów do rozwiązywania sporów przed sądem, prokonsumenckie opinie dotyczące franków słane do TSUE, wakacje kredytowe czy sposób, w jaki zakomunikowano społeczeństwu odejście od wskaźnika WIBOR (dający impuls do negowania tej stawki w sądach) to tylko niektóre decyzje Zjednoczonej Prawicy, które sektor ma jej za złe. Część rekordowych zysków za 2022 i 2023 rok banki musiały przeznaczyć na dostosowanie się do niepewnego, wciąż zmieniającego się prawa.
Trudno się dziwić, że gdy 15 października w godzinach wieczornych czołowe media w kraju poinformowały o prawdopodobnej zmianie na szczytach władzy, bankowców ogarnęła radość. W kilkadziesiąt godzin od podania oficjalnych wyników wyborów media wprost zalała fala wypowiedzi prezesów banków, w których dzielili się oni „złotymi radami” z jeszcze nieistniejącym rządem i na głos układali już listę życzeń pod adresem przyszłych ministrów. Radość sektora była najprawdopodobniej przedwczesna. Wystarczy spojrzeć na skład Rady Ministrów, by zrozumieć, że banki nie będą miały lekko.
Szczególnie problematyczny dla bankowców może być wybór nowego Ministra Sprawiedliwości. Został nim Adam Bodnar – wybitny prawnik, wieloletni Rzecznik Praw Obywatelskich. Piastując urząd RPO, Bodnar dał się poznać jako obrońca interesów konsumentów. Stawał w obronie frankowiczów na długo przed tym, nim TSUE wydał pierwszy frankowy wyrok w słynnej sprawie Raiffeisen vs. Dziubak.
W oficjalnym stanowisku dla tej sprawy ówczesny RPO nie pozostawił suchej nitki na kwestionowanej przez kredytobiorców umowie i nie miał wątpliwości, jak powinno wyglądać rozliczenie stron tejże umowy. Jasno wskazał, że strony nieważnej umowy powinny oddać sobie po prostu to, co od siebie otrzymały. Dokładnie z tego założenia wychodzą dziś sądy, które przy rozliczeniach stron skłaniają się ku teorii dwóch kondykcji.
Skoro nie Minister Sprawiedliwości, to kto będzie bronił bankowców przed frankowiczami?
Wybranie Adama Bodnara na Ministra Sprawiedliwości było zaskoczeniem dla wielu środowisk, w tym dla dziennikarskiego. Spodziewano się, że nowa koalicja rządząca oddeleguje do tego resortu kogoś ściśle uwikłanego w politykę, kto będzie miał za zadanie posprzątanie bałaganu po poprzedniej ekipie i jej szybkie rozliczenie. Bodnar z pewnością nie spełnia tego warunku: od początku jawił się jako zwolennik zrównoważonych rozwiązań, a przede wszystkim samodzielny ekspert, niepodatny na wpływy z zewnątrz. Wiele wskazuje, że jego postawa będzie bardzo korzystna dla frankowiczów – z pewnością ktoś taki, jak były Rzecznik Praw Obywatelskich, nie ugnie się pod propagandą bankowców i naciskiem na wprowadzenie ustawy frankowej.
Banki łagodzą dziś przekaz: nie chcą już ustawy, która odbierze frankowiczom korzyści z unieważnień umów. A przynajmniej nie domagają się tego oficjalnie. Promują rozwiązanie, zgodnie z którym ustawa miałaby polegać na indywidualnych ugodach, zawieranych także między stronami już trwających procesów sądowych.
Pytanie, które się w związku z tym nasuwa, brzmi: po co w takim razie ustawa, skoro strony już dziś dobrowolnie mogą przystąpić do mediacji i wycofać się z postępowania sądowego, jeśli tylko wspólnie wyrażą taką wolę? Skoro ugody mają być dobrowolne, to po co rozwiązanie legislacyjne?
Bankowcy oczywiście nie mają przekonujących odpowiedzi na wątpliwości frankowiczów. Rozpowszechniają pogląd, zgodnie z którym ustawa jest potrzebna dla odciążenia krajowych sądów. Wiele wskazuje jednak na to, że tak naprawdę nie drożnością sądów się martwią, a możliwym rozszerzeniem konsumenckich roszczeń na umowy oparte o wskaźnik WIBOR. Nie jest tajemnicą, że do sądów płynie coraz szerszy strumień pozwów o kredyty złotowe. Ich posiadacze obserwują to, co dzieje się w sporach frankowych – i też chcą, wzorem frankowiczów, pozbyć się swoich umów, a przy okazji wieloletniego i niezwykle kosztownego zobowiązania.
Bankowcy, pytani przez dziennikarzy o kwestię pozwów o WIBOR, próbują bagatelizować problem i wskazują na marginalny charakter zjawiska. W kuluarach mówi się jednak, że przedstawiciele sektora traktują żądania złotówkowiczów i ryzyka z nimi związane jak najbardziej poważnie. I wiedzą, że o ile problem frankowy jest już w dużej części rozwiązany (dzięki rezerwom, które do końca roku mogą wynieść 80 mld zł), to już pozwy o WIBOR, przez ilość takich umów na rynku, są w stanie zagrozić nie tylko stabilności sektora, ale i postawić jego wydolność pod znakiem zapytania.
Należy więc spodziewać się tego, że bankowcy zaczną gromadzić się wokół jedynego sojusznika, który im został wśród wysokich urzędników państwowych. Chodzi oczywiście o Jacka Jastrzębskiego, byłego pracownika PKO BP, który przed trzema tygodniami został zainstalowany w fotelu szefa Komisji Nadzoru Finansowego na kolejną, pięcioletnią kadencję. Nominacja ta jest kontrowersyjna ze względu na sposób, w jaki została przedstawiona.
Odchodzący premier Mateusz Morawiecki, który mógł się spodziewać, że nie dostanie wotum zaufania dla tworzonego naprędce rządu, skorzystał z przysługujących mu uprawnień i wskazał tę kandydaturę, choć zdaniem ekspertów powinien zostawić tę kwestię swojemu następcy.
Pokusa obsadzenia KNF ludźmi odchodzącej władzy była najwyraźniej zbyt silna – szef Komisji Nadzoru Finansowego ma szerokie kompetencje i, podobnie jak szef NBP, może krzyżować szyki nowej władzy. Ważne są także względy pragmatyczne – w KNF jest masa dobrze płatnych stanowisk, w których politycy mogą „przezimować” do następnych wyborów.
Czy Jastrzębski ma jakiekolwiek możliwości, by uprzykrzyć życie frankowiczom w swojej drugiej kadencji? Zdaniem ekspertów to wątpliwe. Przewodniczący Komisji nie ma inicjatywy ustawodawczej, dla pomysłu ustawy frankowej musiałby więc wpierw poszukać promotora wśród polityków. Żadna z partii, które weszły do Sejmu, nie postulowała w kampanii wyborczej pomocy bankowcom.
Większość z nich (PiS, Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga, Lewica) zdecydowanie opowiedziała się za frankowiczami i przedstawiła przed wyborami swoje pomysły na rozwiązanie ich problemów. Za masowymi ugodami optowała jedynie Polska 2050, tyle że według członków tej partii ugody miałyby polegać na… rozwiązaniach utrzymanych w duchu wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, czyli na czymś, czego banki z pewnością zaakceptować nie chcą.
Jak zatem widać, bankowcy nie mają wielkiego pola do popisu, gdy chodzi o knucie przeciwko niepokornym klientom. Z pewnością nie odpuszczą i dalej będą siać propagandę oraz manipulować wyrokami TSUE, ale mało prawdopodobne, by przyniosło im to jakiekolwiek wymierne korzyści.