Nawet 60 tysięcy frankowiczów otrzyma w tym roku wezwanie do zwrotu kapitału kredytu. Banki przestraszyły się następstw zeszłorocznych wyroków TSUE, jak i wydanej w kwietniu br. uchwały frankowej, i starają się przerwać bieg przedawnienia swoich roszczeń. Na cel biorą klientów, którzy złożyli swoje pozwy o ustalenie nieważności umowy w roku 2021. Podobne wezwania banki kierowały w stronę frankowiczów także w latach ubiegłych, tym razem jednak zmieniły taktykę: nie czekają z działaniem do końcówki roku i prowadzą tę akcję z dużo większym rozmachem. Frankowicze z niepokojem dzwonią do swoich kancelarii prawnych z zapytaniami, co robić: kontynuować proces, a może lepiej zawrzeć ugodę? Poniżej publikujemy informacje, które powinny ułatwić kredytobiorcom podjęcie trafnej decyzji.
- Banki wzywają frankowiczów do zapłaty, by tanio i bez większych komplikacji przerwać bieg przedawnienia swoich roszczeń. „Przy okazji” domagają się odsetek ustawowych za zwłokę w zapłacie
- Sektor jest przerażony perspektywą płacenia frankowiczom odsetek od ich roszczeń. Dlatego jego przedstawiciele starają się zniwelować ryzyko poprzez wystąpienie z kontrroszczeniem. Dodatkowo chcą zmiękczyć klientów, tak aby ci rozważyli ugodę
- Eksperci prawni nie mają wspólnej opinii w sprawie tego, czy sądy rzeczywiście staną na stanowisku, że bankom należą się wspomniane odsetki. Zapobiegawczo podpowiadają klientom, jak uniknąć ich płacenia
- Masowa akcja banków skoncentrowana na wezwaniach i kontrpowództwach to problem dla pseudokancelarii, które prowadzą sprawy konsumentów z niską opłatą wstępną. Teraz będą mieć dwa razy więcej pracy i niewykluczone, że przyjdzie im znacznie dłużej czekać na premie za sukces.
60 tys. frankowiczów może w 2024 roku otrzymać od banku wezwanie do zapłaty
W sądach toczy się blisko 200 tys. postępowań sądowych o kredyty frankowe. Tylko w 2021 roku kredytobiorcy złożyli przeciwko bankom ok. 60 tys. pozwów, domagając się unieważnienia swoich umów i/lub zapłaty na ich rzecz tego, co wpłacili w trakcie wykonywania abuzywnych umów. Do przewidzenia było, że część z tych kredytobiorców zostanie już wkrótce pozwana o zwrot kapitału kredytu. Banki od lat bronią się w ten sposób przed przedawnieniem swoich roszczeń.
Do niedawna jednak nie miały pewności co do tego, jak należy liczyć początek biegu terminu przedawnienia. W sądach dominował pogląd, zgodnie z którym bieg terminu przedawnienia roszczeń po stronie banku ma swój początek w momencie, w którym konsument złoży w sądzie oświadczenie o świadomości skutków eliminacji spornej umowy z obrotu prawnego. Ta interpretacja została jednak zanegowana przez TSUE wyrokami z grudnia 2023 roku. Pogląd Trybunału został wzmocniony przez uchwałę frankową z kwietnia br., wydaną przez pełny skład Izby Cywilnej Sądu Najwyższego.
Skutek? Według obowiązującej obecnie koncepcji, bieg terminu przedawnienia roszczeń banku rozpoczyna się wtedy gdy taki podmiot zostaje poinformowany o kierowanym przez klienta roszczeniu.
Dlatego banki biorą na celownik tych klientów, którzy złożyli pozew lub wezwanie do zapłaty w 2021 roku – jeśli nie dopilnują terminu i nie wyślą klientowi kontrpozwu lub kontrwezwania, to mogą mieć później problem z odzyskaniem środków użyczonych tytułem kapitału kredytu. Sąd może uznać te roszczenia za przedawnione, a to oznaczałoby, że frankowicze nie tylko dostaną darmowe kredyty, ale i kredytowane nieruchomości niejako w prezencie.
Banki chcą odsetek ustawowych za zwłokę w zapłacie. Czy mają do nich prawo?
Banki, rozsyłając frankowiczom wezwania do zapłaty, domagają się w nich nie tylko zwrotu kapitału kredytu, ale i odsetek ustawowych za zwłokę. Taka strategia jest oczywistą odpowiedzią na grudniowe wyroki TSUE, wg których bankowi nie przysługuje prawo zatrzymania w sporach z konsumentem, jeżeli zastosowanie tego środka wywołałoby negatywne konsekwencje finansowe po jego stronie (np. pozbawiło takiego klienta odsetek ustawowych za opóźnienie).
Tym samym kredytobiorcy sądzący się z bankami mogą liczyć na to, że sądy będą przyznawać im korzyść odsetkową za całe kilkuletnie postępowanie. Nie chodzi wcale o jakieś symboliczne kwoty: obecnie odsetki wynoszą 11,25 proc. rocznie, więc gdy zestawimy tę stawkę z roszczeniami kredytobiorców, opiewającymi na setki tysięcy złotych, okaże się, że w przeciętnej sprawie o zapłatę ta dodatkowa korzyść odsetkowa może wynieść kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Banki nie chcą płacić tych pieniędzy, dlatego wymyśliły sobie, że one też będą domagać się odsetek za opóźnienie w zwrocie kapitału. Eksperci prawni krytycznie recenzują roszczenia banków, ale są ostrożni w ocenie, jak do tego problemu podejdą sądy. Prawnicy wskazują na pewną dwulicowość w działaniach banku, który z jednej strony utrzymuje w sądzie, że kwestionowana przez klienta umowa jest ważna, a z drugiej przeczy sam sobie, wysyłając mu wezwanie do zapłaty, tak jakby jednak wierzył, że spornego kontraktu nie powinno być w obrocie prawnym.
Logika podpowiada, że odsetki za opóźnienie, których kredytodawcy domagają się w wezwaniach, są im nienależne, bo przecież sprawy sądowe wytoczone przez klientów wezwanych do zwrotu kapitału wciąż są w toku. Na wszelki wypadek prawnicy proponują frankowiczom, by ci wyprowadzili uderzenie wyprzedzające i złożyli oświadczenie o potrąceniu, co pozwoli im doprowadzić do kompensacji wzajemnych roszczeń stron.
W szczególnym położeniu są klienci, którzy pozwali bank o nieważność umowy, ale nie spłacili jeszcze kapitału kredytu i/lub nie uzyskali zabezpieczenia swoich roszczeń. Może dochodzić do sytuacji, w których bank w wezwaniu domaga się od klienta większej kwoty niż klient od banku w swoim pozwie. Jeśli kredytobiorcy nie udało się zabezpieczyć roszczenia, powinien wezwać bank do zapłaty kwot, które zostały wpłacone tytułem rat kapitałowo-odsetkowych podczas procesu. Od tych kwot naliczane będą oczywiście odsetki. Następnie należy dokonać potrącenia wzajemnych roszczeń.
Wezwania do zapłaty wysyłane przez banki mają jeszcze jeden ukryty cel. Ujawniamy, jaki
Może dziwić, że w tym roku banki rozpoczęły akcję rozsyłania wezwań i kontrpowództw jeszcze przed grudniem. Banki tłumaczą to w ten sposób, że w tym roku skala wezwań jest tak duża, że nie chcą wszystkiego odkładać na ostatnią chwilę.
Naszym zdaniem mają jednak w całej tej akcji inny ukryty cel. Chodzi o zmiękczenie kredytobiorców. Nie jest żadną wielką tajemnicą, że frankowicze zrazili się do ugód z bankami. Nie ufają już swoim kredytodawcom, wiedzą też, że wielu konsumentów, którzy zgodzili się na takie porozumienie w latach ubiegłych, dziś żałuje tej decyzji. Nie chcą zasilić tego grona, dlatego wybierają pozwy.
Klienci poczuli się bezpiecznie w sądach. Wiedzą, że bankom nie należy się ani wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, ani waloryzacja użyczonych bezumownie środków, motywowana zmianą w sile nabywczej pieniądza. Zdają sobie sprawę z parasola ochronnego, jaki roztoczył nad nim TSUE. Sektorowi bankowemu nie podoba się nadmierna pewność siebie klientów, dlatego stara się nimi nieco potrząsnąć. A wezwania do zapłaty są do tego znakomitym narzędziem – nastręczają znacznie mniej problemów i kosztów niż same kontrpowództwa, a pozwalają przerwać bieg terminu przedawnienia.
Prawnicy frankowi, pytani o reakcję kredytobiorców na te wezwania, wskazują, że działania banków budzą w klientach niepokój. Jest on jednak chwilowy. Klient, po kontakcie z kancelarią, uzyskuje pełną informację o przyczynach takiego zachowania banku. Dowiaduje się też, że podstawy roszczeń odsetkowych są wątłe. Wielu kredytobiorców, po poznaniu motywów banku, tylko utwierdza się w przekonaniu, że pozew o ustalenie i zapłatę był dobrą decyzją. I jeszcze bardziej zniechęca się do ugód.
Dwa razy więcej pracy za to samo wynagrodzenie. Pseudokancelarie będą mieć problem?
Zmasowana akcja banków to cios, który dotkliwie odczują pseudokancelarie frankowe, czyli spółki z o.o./spółki akcyjne prężnie działające na rynku usług prawnych, skoncentrowanych wokół wadliwych umów kredytów w CHF. Te podmioty, w odróżnieniu od kancelarii adwokackich, preferują model rozliczeń z klientem opierający się na bardzo niskiej opłacie wstępnej (która może wynosić od zera do ok. 3 tys. zł – zwykle jednak jest to kilkaset złotych) i wysokiej premii za wygraną.
Model biznesowy tych firm miałby sens przy założeniu, że prowadzone sprawy nie wymagają szczególnego nakładu pracy i są rozpatrywane przez sądy w rozsądnym czasie. Niestety dla tych spółek, pracy w sprawach frankowych jest co niemiara, a postępowania ciągną się po kilka lat. Ministerstwo Sprawiedliwości chce odkorkować wydziały cywilne – pytanie tylko, jak, skoro te muszą nie tylko rozsądzać sprawy z powództwa kredytobiorców, ale i te z powództwa banków.
Większość pseudokancelarii frankowych zobowiązała się w umowach z klientami do poprowadzenia spraw o kapitał w cenie podstawowej usługi. Oznacza to, że klient zapłacił takiemu podmiotowi na starcie np. 400 zł, a ów podmiot uregulował w imieniu klienta opłatę za złożenie pozwu i pokrył wynagrodzenie pełnomocnika prawnego, który teraz będzie musiał zająć się nie jedną, a dwoma sprawami.
To wszystko kosztuje, i to niemało. Oczywiście, klient takiej spółki najprawdopodobniej wygra swoją sprawę, co wiązać się będzie z wypłaceniem honorarium na rzecz firmy, która go reprezentowała. Rzecz w tym, że zapłata tego honorarium nastąpi dopiero po kilku latach od złożenia pozwu i poniesienia przez taki podmiot wspomnianych już kosztów.
Spółki frankowe próbują dostosować się do nowych warunków. Będą teraz zarabiać na ugodach?
Pierwszym objawem problemów w kancelariach odszkodowawczych może być ich zmiana polityki chwalenia się sukcesami.
Zachodzi prawdopodobieństwo, że firmy te będą starały się minimalizować koszty. Nie mogą sobie oczywiście pozwolić na rezygnację z kosztownego marketingu, bo dzięki niemu zdobywają nowych klientów. Najprawdopodobniej zaczną oszczędzać na… opiece prawnej. Godzina pracy doświadczonego prawnika kosztuje znacznie więcej niż studenta prawa czy aplikanta. Należy się więc spodziewać, że już niedługo pseudokancelarie zaczną stawiać na mniej doświadczoną załogę. Efekty nietrudno sobie wyobrazić.
Innym sposobem na ratowanie się może być… namawianie klientów do ugód. Niektóre kancelarie odszkodowawcze już to robią – liczą, że, skoro nie da się szybko zarobić na unieważnieniu umowy, to będzie to możliwe przy pogodzeniu stron sporu. Firmy te latami mówiły frankowiczom, że ugody są zupełnie nieopłacalne finansowo, a teraz same do nich zachęcają. Przekonują, że są w stanie wynegocjować dla nich takie warunki porozumienia, które korzyściami będą zbliżone do unieważnienia umowy.
Adwokaci niewspółpracujący z pseudokancelariami są sceptyczni. Wskazują, że szansa na dobrą ugodę, owszem, istnieje, ale zwykle już po wygraniu sporu w I instancji. Wówczas może dojść nawet do sytuacji, w której bank rezygnuje z apelacji celem minimalizacji kosztów. Póki co jednak są to jednostkowe przypadki. Banki dobrze wiedzą, że masowe rezygnowanie z apelacji tylko zagrzeje frankowiczów do działania.
Jaki z tego morał?
Frankowicze nie mają powodów, by obawiać się wezwań wysyłanych przez banki. W ich sytuacji nic się nie zmienia – należy im się unieważnienie wadliwych kontraktów, skutkujące pozbawieniem banku korzyści finansowych z tych umów. Kredytobiorcy powinni tylko uważać, komu powierzają swoją sprawę. Najbezpieczniejsza jest dla nich współpraca z wyspecjalizowanymi, doświadczonymi kancelariami adwokackimi/radcowskimi, nawet jeśli wiąże się ona z wyższą opłatą wstępną niż w kancelarii odszkodowawczej.
Adwokat czy radca prawny odpowiada za swoje błędy całym majątkiem, a nie, tak jak spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, do wysokości kapitału zakładowego. Ponieważ adwokat pobiera racjonalną opłatę wstępną, ma środki na prowadzenie działalności w dobie zastojów orzeczniczych w wydziałach cywilnych. Nie ucieknie przed roszczeniami w restrukturyzację czy upadłość i nie może zawyżać wynagrodzenia w stosunku do nakładu pracy, bo koliduje to z kodeksem etyki zawodowej. Konsument we współpracy z takim podmiotem jest więc znacznie lepiej chroniony niż w relacji ze spółką kapitałową.