To że banki, podobnie jak w latach ubiegłych, zawiążą frankowe rezerwy w czwartym kwartale, było niemal pewne. Nie było jedynie jasne to, jak wysokie będą to kwoty. Sprawa ta nie jest już tajemnicą w przypadku Santander Banku, który na dzień przed świętami poinformował opinię publiczną o kwartalnym koszcie frankowego ryzyka. Frankowicze, widząc, jak znaczne sumy odkłada Grupa Santander na potrzeby ugód i rozliczeń nieważnych umów, upewniają się co do tego, że bank jest wciąż daleko od rozwiązania swojego problemu z pseudowalutowymi hipotekami. Jeden rosnący na znaczeniu trend sprawia, że Santander musi już myśleć o rezerwach, których dokona w 2025 roku. W artykule wyjaśniamy, o co chodzi.
- Aż 1 mld 55 mln zł wyniosą frankowe odpisy Santandera za IV kwartał 2024 roku. Z tego 240 mln zł zasili rezerwy Santander Consumer Banku
- Eksperci spodziewają się, że także i inne duże banki giełdowe zdecydują się na dotworzenie kolejnych wysokich rezerw kwartalnych. Podmioty te mają ku temu całą gamę powodów
- Banki, w tym również Santander, coraz mocniej muszą liczyć się z ryzykiem związanym z roszczeniami wysuwanymi przez ex-kredytobiorców, naprzeciw którym sektor nie wyszedł w porę z ugodami. Teraz może być już na to za późno
- Niezdecydowani kredytobiorcy, również ci ze spłaconymi umowami, są pośrednio zachęcani do wstąpienia na ścieżkę sądową nie tylko przez coraz korzystniejsze orzecznictwo, ale i kolejne interesujące zapowiedzi reform, nad którymi pracują rządzący.
Santander utworzy bardzo wysokie rezerwy frankowe. W ślad za nim najpewniej podąży konkurencja
Na pierwsze sprawozdania finansowe banków za IV kwartał 2024 roku musimy poczekać jeszcze kilka tygodni, jednak już teraz możemy poznać pierwsze szczegóły dotyczące kosztów, które w tym okresie poniósł sektor w związku z kredytami we franku szwajcarskim. Jednym z pierwszych banków, który zdecydował się głośno opowiedzieć o kwartalnych kosztach ryzyka prawnego związanego z klauzulami abuzywnymi w umowach pseudowalutowych jest Santander.
Jak informuje bank, rezerwy frankowe za IV kwartał br. wyniosą 1 mld 55 mln zł. Na kwotę tę składają się rezerwy w wysokości 815 mln zł, utworzone na potrzeby samego Santander Banku Polska, oraz 240 mln zł, które Grupa przeznaczy na zasilenie rezerw Santander Consumer Banku.
Wysokość zawiązanej rezerwy jest bardzo podobna do tej z drugiego kwartału br., gdy Grupa odłożyła na franki ponad 1,1 mld zł. Łączny dotychczasowy koszt poniesiony przez Santander w związku z frankowym ryzykiem szacowany jest na 8,4 mld zł. Z kolei cały sektor mógł odpisać w tym celu nawet 85 mld zł, z czego ok. 25 mld zł popłynęło już do frankowiczów, czy to w wyniku sądowych rozliczeń, czy zawartych ugód.
Eksperci już typują, które banki zawiążą podobnie wysokie rezerwy, co Santander. Najwięcej miejsca w prognozach poświęca się dwóm podmiotom: mBankowi i Millennium. Wysoce prawdopodobne jest, że i inni duzi gracze poszerzą swoje rezerwy o kolejne środki. Scenariusz tej jest niemal pewny w bankach takich jak PKO BP czy BNP Paribas.
Banki stawiają na zdecydowane działania, pokrywając ryzyko frankowe określonymi odpisami, bo doskonale zdają sobie sprawę, że nie będzie już na to lepszego momentu. To właśnie teraz zarabiają rekordowe sumy dzięki korzystnemu otoczeniu ekonomicznemu (a prościej mówiąc, dzięki wysokim stopom procentowym w Polsce). Wg KNF zysk netto przedstawicieli sektora bankowego w pierwszych dziesięciu miesiącach tego roku może wynieść ponad 35 miliardów złotych, aż o 46 proc. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego, który, warto przypomnieć, również był dla banków wyjątkowo udany. Z kolei według Związku Banków Polskich sektor bankowy może zarobić w całym 2024 roku nawet 37 miliardów złotych.
Dlaczego dotwarzanie rezerw frankowych NIE skończy się po 2024 roku?
Bardzo długo było tak, że Santander Bank dość minimalistycznie podchodził do kwestii dokonywania odpisów na ryzyka kredytów frankowych. Gdy więc dziennikarze porównywali wskaźnik pokrycia aktywnych hipotek w CHF odpisami, Santander był wymieniany daleko poza podium. Bank zaczął jednak dużo poważniej podchodzić do zagrożeń wynikających z konfliktu z frankowiczami, a powodów zmiany jego strategii jest tak naprawdę wiele.
Po pierwsze, podmiot nie ma już żadnych powodów, by wierzyć w probankową zmianę orzeczniczą, podyktowaną np. ustawą frankową. Od kilku miesięcy wiadomo już, że taka ustawa rzeczywiście powstaje, tyle tylko że jej beneficjentami będą frankowicze, a nie banki. Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma zamiaru popadać w konflikt z TSUE i odbierać konsumentom prawo do pozwania banku czy do czerpania korzyści z wyroku unieważniającego umowę.
Przeciwnie, chce kredytobiorcom ułatwić sądzenie się, m.in. poprzez tworzenie nowych wydziałów frankowych (w okręgu poznańskim i warszawskiej apelacji), automatyczne przyznawanie zabezpieczania roszczeń czy danie orzecznikom nowych narzędzi, które ci będą mogli wykorzystać w trakcie procesów. Mowa m.in. o zaawansowanym systemie nazywanym Digitalnym Asystentem Sędziego, który w pełni ma zostać wprowadzony w połowie 2026 roku. Już teraz jednak resort pracuje nad digitalizacją akt, a także nad bazą wiedzy, skupiającą istotne dla kredytobiorców wyroki TSUE.
Po drugie, ryzyka związane z frankowymi pozwami nie zostały jeszcze w 100 procentach zidentyfikowane. Od kilku miesięcy mówi się o tym, że w niektórych przypadkach bankom może być trudno odzyskać od kredytobiorcy kapitał kredytu. To efekt ubiegłorocznego wyroku TSUE w sprawie C-28/22 oraz tegorocznej uchwały frankowej Izby Cywilnej Sądu Najwyższego III CZP 25/22. Banki nagle zorientowały się, że ich trzyletni termin przedawnienia liczony jest od momentu, w którym otrzymały roszczenie klienta – i niekoniecznie chodzi o pozew. Sąd może uznać, że kredytobiorca sformułował wystarczająco jasno swoje żądania np. w reklamacji lub przedsądowym wezwaniu do zapłaty.
Odsetki ustawowe i przedawnienie roszczeń – tego boją się banki
Są też i inne przyczyny zmiany strategii banków, w tym Santandera. Chodzi między innymi o odsetki ustawowe za zwłokę, zasądzane na rzecz konsumentów w sprawach dotyczących roszczenia zapłaty. Gdy kredytobiorca żąda, by bank oddał mu świadczenie nienależne, może liczyć na to, że wobec niespełnienia tego roszczenia, po uznaniu umowy za nieważną podmiot zostanie obciążony przez sąd dodatkową sankcją, wyrażoną właśnie w odsetkach.
A skoro sądy przyznają frankowiczom odsetki, to koszt pojedynczej przegranej po stronie banku znacząco rośnie. Przy tej okazji warto przypomnieć, że dotyczy to nie tylko spraw, w których kredytobiorcy kwestionują aktywne umowy. Tak samo sytuacja wygląda w przypadku spraw o spłacone kredyty.
Nie da się już pominąć tego, że liczba aktywnych hipotek we franku systematycznie topnieje. Banki chcą pozbyć się tych umów ze swoich portfeli, między innymi ponawiając wobec kredytobiorców propozycje ugodowe. Te kierowane są nawet do osób, które złożyły już pozew, a obecnie czekają na wyznaczenie rozprawy lub wręcz na wyrok sądu.
Systemowe ugody są jednak zarezerwowane tylko dla klientów, których umowy wciąż są otwarte. Ex-frankowicze nie dostaną od banku żadnej propozycji, no chyba że złożą pozew – wówczas chęć podmiotu do godzenia się radykalnie wzrośnie.
Byli kredytobiorcy składają więc swoje roszczenia do sądów. W niektórych bankach spłacone umowy są przedmiotem co piątego sporu sądowego o franki. Taka sytuacja występuje np. w PKO Banku Polskim i mBanku. Według prognoz ekspertów trend ten będzie się umacniał w najbliższych kwartałach, zmuszając banki do dowiązywania kolejnych rezerw.
Banki mają przed sobą jeszcze kilkaset tysięcy pozwów frankowych?
Według szacunków eksperckich na rynku może być nawet 300 tysięcy umów (aktywnych i spłaconych), w przypadku których wciąż nie wiadomo, jaka będzie decyzja kredytobiorcy co do wystąpienia z powództwem. To ok. 40 proc. wszystkich frankowych kredytów hipotecznych udzielonych Polakom przez banki. Trudno więc oczekiwać, że finansowy problem sektora związany z roszczeniami frankowiczów zakończy się lub ulegnie marginalizacji krótko po 2024 roku.
Ta świadomość wywołuje w środowisku bankowym niecodzienne reakcje. Od pewnego już czasu duże banki rezygnują z apelacji w przegrywanych przez siebie sprawach. Najprawdopodobniej zależy im na szybszym rozliczeniu kwestionowanych umów, a więc wygaszeniu związanego z nimi ryzyka.
Chodzi też o minimalizację kosztów – krótszy proces to niższe odsetki ustawowe za zwłokę, a brak apelacji to oszczędność na kosztach sądowych. Ten tok myślenia najprawdopodobniej udzielił się również władzom Santandera, a przynajmniej do takiego wniosku dochodzimy, analizując sytuację, która miała miejsce niedawno w sprawie ciągnącego się od grudnia 2015 roku zbiorowego procesu zainicjowanego przez grupę 55 kredytobiorców frankowych.
Santander Consumer Bank nie składa apelacji w sprawie z powództwa zbiorowego, bo przerosły go koszty?
Pozwanym w sprawie był Santander Consumer Bank, który przegrał ten spór w I instancji. Początkowo wszystko wskazywało na to, że Santander zawalczy o zmianę wyroku w apelacji, ale tak się jednak nie stało – bank nie uiścił wymaganej opłaty sądowej, wynoszącej 198 tys. zł. Wygląda więc na to, że kredytobiorcy, którzy blisko dekadę walczyli o sprawiedliwość przed sądem, w końcu mogą poczuć wolność od abuzywnego zobowiązania.
Santander Bank nie składa apelacji w sprawach indywidualnych: przykłady z Warszawy i Gdańska
Wolni od frankowego kredytu są też klienci adwokata Pawła Borowskiego, którzy w 2022 roku złożyli pozew przeciwko Santander Bankowi Polska. Spór dotyczył zaciągniętych w 2008 roku dwóch kredytów Ekstralokum, których udzielił poprzednik prawny Santandera, Kredyt Bank. Kredytobiorcy walczyli przed Sądem Okręgowym w Warszawie o stwierdzenie nieważności umów oraz o zwrot świadczenia nienależnego.
Wyrok w sprawie zapadł po 29 miesiącach postępowania, dnia 18 czerwca 2024 roku. Sąd, wydając werdykt w sprawie XXVIII C 1656/22, uznał obie umowy za nieważne i zobowiązał bank do zwrotu na rzecz powodów 69.361,05 zł i 75.641,82 CHF, i to wraz z odsetkami naliczanymi od 15 lipca 2022 roku do dnia zapłaty. Santander nie złożył odwołania w tej sprawie, a zatem wyrok się uprawomocnił.
Jeszcze krócej, bo tylko 14 miesięcy, trwało postępowanie I C 507/23, w którym spór dotyczył jednej umowy, także podpisanej w 2008 roku z Kredyt Bankiem S.A. W tym przypadku Santander został pozwany przed Sądem Okręgowym w Gdańsku, który uznał oba roszczenia kredytobiorców (ustalenie i zapłata) za zasadne.
Umowa została uznana za nieważną, bank zaś dowiedział się, że ma oddać powodom kwoty 52.321,13 zł i 36.420,96 CHF wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie od 19 kwietnia 2023 roku do dnia zapłaty. Wyrok został wydany 7 lipca 2024 roku i jest już prawomocny, ponieważ pozwany Santander Bank go nie zaskarżył. Również i w tej sprawie kredytobiorcy byli reprezentowani przez adwokata Pawła Borowskiego.
PODSUMOWANIE:
Santander Bank zdążył się wreszcie zorientować, że nie warto być minimalistą przy tworzeniu kwartalnych rezerw na franki. Stosowne środki lepiej zaksięgować teraz, gdy nie spowoduje to ujemnego wyniku kwartalnego, niż czekać z tym, aż NBP ogłosi obniżkę stóp procentowych i tym samym da sektorowi znać o nadchodzącym końcu gigantycznych zarobków na odsetkach hipotek złotowych.
Obecnie podejście Santander Banku do problemu frankowego nie różni się już od tego, które jest charakterystyczne dla innych podmiotów giełdowych silnie uwikłanych w kredyty pseudowalutowe. Bank zaczyna rezygnować z apelacji, usilnie oferuje kredytobiorcom ugody, a niedługo pewnie – wzorem PKO BP i Millennium – zacznie im rozsyłać listy z wezwaniami do zwrotu kapitału, by zapobiec ewentualnemu przedawnieniu roszczeń.