140 procent – tyle obecnie wynosi w mBanku wskaźnik pokrycia hipotek frankowych utworzonymi rezerwami. To jeden z najlepszych wyników z sektorze, i nie powinno to nas dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, jaką strategię obiera ten podmiot w relacji z frankowiczami. A jest ona dla niego niezwykle kosztowna. Choć w ostatnich tygodniach wielokrotnie informowaliśmy naszych czytelników o tym, że mBank coraz częściej rezygnuje ze składania apelacji w przegrywanych sprawach, to uczciwie podkreślić należy, że nie jest to wcale regułą. Nic też nie wskazuje na to, że mBank nagle skapituluje pod naporem przedsądowych wezwań do zapłaty. W Internecie pojawiają się kolejne informacje od strapionych frankowiczów, mówiące o tym, że mBank wcale nie jest chętny do uznawania ich roszczeń i godzenia się na wczesnym etapie sporu. Skąd wynika upór mBanku i czego w najbliższych miesiącach powinni spodziewać się frankowicze mający kredyt w tym podmiocie?
- mBankowi najwidoczniej nie spodobały się artykuły mówiące o tym, że poddaje coraz więcej spraw frankowych już po porażce w I instancji i stara się zakomunikować klientom, że nie zgadza się z nieważnością swoich umów
- Do tej pory mBank przegrał z frankowiczami prawomocnie w 5,5 tys. przypadków, a w sądach wciąż toczy się przeciwko niemu ok. 21 tys. spraw sądowych. Podmiot ma wszelkie szanse na przegranie 99 proc. z nich
- Przedłużanie postępowań i uparte nieuznawanie roszczeń klientów jest dla mBanku bardzo kosztowne – w przypadku pojedynczej sprawy ta taktyka może wymagać inwestycji rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych
- Eksperci prawni przewidują, że przedstawiciele sektora, w tym mBank, już wkrótce będą wydawać znacznie mniej na frankowe rezerwy. My jednak nie jesteśmy tego tacy pewni – w kolejce do unieważnienia umów coraz częściej ustawiają się ci, którzy spłacili swoje kredyty.
mBank nie chce uchodzić za podmiot, który nie wierzy w ważność swoich hipotek frankowych
Już od kilku miesięcy najlepsze kancelarie adwokackie wyspecjalizowane w sprawach frankowych informują na swoich stronach o rosnącej skłonności mBanku do akceptowania negatywnych dla niego wyroków, zapadających w sądach I instancji. Właściwie każdy kolejny tydzień przynosi nowe przykłady prawomocnie nieważnych umów, które wyeliminowano z obrotu dzięki decyzji sądu okręgowego, nierzadko w 5-9 miesięcy od złożenia pozwu.
Wiele wskazuje na to, że mBankowi nie podoba się nagłaśnianie tego faktu przez kancelarie prawne, dlatego próbuje wzmocnić swój wizerunek podmiotu niezłomnie ufającego we własną nieomylność. Do sieci trafia coraz więcej świeżych przypadków negatywnych odpowiedzi na reklamacje frankowiczów i eurowiczów, wysyłanych samodzielnie do mBank jeszcze przed wystąpieniem na drogę sądową. Co ciekawe, mBank w tych odpowiedziach utrzymuje, że jego umowy są ważne, jako argument podając wyrok Sądu Najwyższego z… 2016 roku.
Prócz tego, w swojej odpowiedzi na reklamację mBank daje do zrozumienia, że kwestionowane przez klienta praktyki są zgodne z art. 69 ustawy Prawo Bankowe, w dodatku nie są sprzeczne z obowiązującym prawem czy zasadami współżycia społecznego. Przyznamy, że zabawnie czyta się zapewnienia mBanku, znając treść setek wyroków, które zapadają przeciwko temu kredytodawcy w sądach. Te, jako podstawę do stwierdzania nieważności umów mPlan i Multiplan, wskazują właśnie niezgodność z art. 69 wspomnianej ustawy, jak również naruszenie zasad współżycia społecznego.
Jednym z najczęściej pojawiających się argumentów przemawiających na korzyść unieważnień tych umów jest niewypełnienie obowiązku informacyjnego wobec konsumenta. Oczywiście mBank w swoich reklamacjach uparcie twierdzi, że ów obowiązek spełnił, przekazując klientowi stosowne dokumenty jeszcze przed podpisaniem umowy.
Szkoda tylko, że sądy, wydając swoje wyroki w sprawach przeciwko mBankowi, są zupełnie odmiennego zdania i wskazują, że ten kredytodawca nagminnie nie wywiązywał się z obowiązku informacyjnego i nie przekazywał klientom danych o ryzyku.
Dlaczego mBanku „nie stać” na minimalizację kosztów procesowania się – nasza teoria
Przyznamy, że taktyka mBanku nas dziwi, tym bardziej że jest to jeden z najczęściej przegrywających procesy kredytodawców w Polsce. Do tej pory przeciwko mBankowi wydano 5,5 tys. prawomocnych wyroków, a w sądach wciąż toczy się przeciw niemu blisko 21 tys. postępowań, w których kredytobiorcy domagają się stwierdzenia nieważności swoich kontraktów. W II instancji mBank przegrywa ok. 99 proc. postępowań, zresztą tak jak i jego rynkowa konkurencja.
Co zatem skłania podmiot do nieuznawania roszczeń frankowiczów składanych w reklamacjach?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nasza teoria jest taka, że bank stawia na rozwiązanie mieszane i nie stosuje jednej strategii wobec wszystkich klientów, gdyż to wywołałoby efekt odwrotny do zamierzonego. Bo wyobraźmy sobie taką sytuację: mBank z dnia na dzień zaczyna akceptować wszystkie składane przez kredytobiorców frankowych reklamacje i wezwania do zapłaty, uczciwie rozliczając się z nimi ze świadczenia nienależnego. Efekt jest łatwy do przewidzenia: dziesiątki tysięcy frankowiczów pędzą na pocztę celem wysłania swoich reklamacji.
Koszty ryzyka po stronie mBanku wzrosłyby wielokrotnie, właściwie z dnia na dzień.
mBank woli zapłacić frankowiczom więcej w dłuższym czasie niż mniej w krótszym?
Nieuwzględnianie reklamacji klienta oczywiście również niesie pewne koszty, i to wcale nie niskie, ale są one rozłożone w czasie. Zwykle klient, który otrzyma odmowną odpowiedź na reklamację, prędzej czy później kieruje sprawę na drogę sądową. Oczywiście będą też tacy, którzy poddadzą się po otrzymaniu negatywnego rozpatrzenia reklamacji, ale w naszym przekonaniu będą to raczej jednostkowe przypadki. Większość wybierze sąd. I wygra swoje sprawy.
Ale nim dojdzie do wyroku sądu I instancji unieważniającego umowę, minie od kilku do nawet kilkudziesięciu miesięcy (co zależeć będzie od takich czynników jak miejsce złożenia pozwu, stopień obciążenia referatu sędziego, do którego ów pozew trafi, okoliczności i cel zawarcia umowy etc.). W tym czasie mBank zdąży odłożyć kolejne środki na ryzyka związane z frankowymi umowami, co obecnie przychodzi mu relatywnie łatwo z uwagi na korzystne otoczenie ekonomiczne.
Z danych Narodowego Banku Polskiego wynika, że tylko w okresie styczeń-sierpień 2024 roku sektor bankowy w Polsce zarobił o prawie 29 mld zł więcej niż w całym roku ubiegłym. Idzie więc na rekord. Aktualne wciąż wysokie stopy procentowe przekładają się na znaczące zyski odsetkowe po stronie banków, dzięki czemu te są w stanie dowiązywać kolejne miliardowe rezerwy na franki i jednocześnie raportować dodatnie wyniki netto.
Gdyby mBank musiał jednorazowo zmierzyć się z rekordową falą powództw, powodowaną zmianą polityki wobec frankowiczów na dużo bardziej liberalną, zamiast zysku, mógłby zanotować gigantyczną stratę. To z kolejny przełożyłoby się na bardzo negatywny efekt wizerunkowy. Władze podmiotu nie mogą sobie na to pozwolić.
Nowy prezes mBanku „odziedziczył” problem hipotek frankowych po poprzedniku. Jak sobie z nim poradzi?
Z pewnością wielka presja ciąży teraz na nowym prezesie mBanku, Cezarym Kociku, który objął stery w tej instytucji po Cezarym Stypułkowskim, szefującym podmiotowi przez blisko 14 lat. Stypułkowski znany był ze swojej twardej polityki wobec frankowiczów, która, w naszym przekonaniu, bezpośrednio przełożyła się na sukcesy mBanku w podpisywaniu ugód. A właściwie na brak sukcesów.
Przypomnijmy, że mBank przystąpił do pilotażu ugodowego dopiero w grudniu 2021 roku i aż do jesieni roku 2022 kierował oferty ugody tylko do wybranych klientów. Warunki prezentowane w tych ofertach znacząco odbiegały, na niekorzyść konsumenta, od tego, co już wówczas oferowała frankowiczom konkurencja, m.in. PKO Bank Polski, który dość szybko zorientował się, że masowe konwertowanie umów frankowych na złotowe może mu przynieść zdecydowanie więcej korzyści niż strat.
Czy stanowisko nowego prezesa jest zgodne z tym co odpisuje bank w odpowiedziach na reklamacje klientów?
mBank proponuje ugody dla posiadaczy aktywnych hipotek, tymczasem do sądów idą ex-frankowicze
W tej chwili zawieranie kolejnych ugód to dla mBanku absolutny priorytet. Problem w tym, że nie za bardzo ma on komu je proponować – ofertę mBank skierował do wszystkich aktywnych frankowiczów, a część z nich, zwłaszcza ta, która skierowała już pozew do sądu, otrzymała już po kilka takich propozycji. Na koniec II kwartału 2024 roku mBank miał na koncie lekko ponad 17 tys. porozumień. To niestety kropla w morzu potrzeb, bo roszczenia, które wciąż znajdują się w sądach, opiewają na miliardy złotych.
Co gorsza, już co piąta umowa, którą kwestionują klienci mBanku, została spłacona przez wysunięciem powództwa. I udział takich umów wśród liczby kwestionowanych kontraktów rośnie właściwie z kwartału na kwartał. A to pokazuje, że chęć ex-frankowiczów (których kredyty zostały w całości spłacone, często nawet przed kilkoma laty) do odzyskania świadczenia nienależnego jest znacznie większa niż spodziewali się bankowcy.
I może właśnie tu należy szukać przyczyny zachowania mBanku, który nie chce uwzględniać reklamacji na klauzule abuzywne i zasłania się poglądem sądów, nieaktualnym już od dobrych kilku lat.
mBank rzadziej apeluje od niekorzystnych wyroków – to element nowej strategii?
Władz dużego giełdowego banku nie można podejrzewać o to, że nie potrafią kalkulować. Kalkulacje są ich specjalnością. Najwyraźniej władze mBanku przeliczyły, że korzystniej będzie im inwestować w długoletnie procesy sądowe, zniechęcające choć część frankowiczów do pozwu, niż ograniczać koszty tych procesów na rzecz szybszych rozliczeń, co z kolei motywowałoby niezdecydowanych do wstąpienia na drogę prawną.
I nie mówimy tu o małych kosztach. Gdyby mBank akceptował reklamacje klientów i przystępował do rozliczeń z nimi tuż po otrzymaniu przedsądowych wezwań do zapłaty, to uciekłby od następujących wydatków:
- koszt opieki prawnej (przeciętnie kilkanaście tysięcy złotych za sprawę)
- zwrot kosztów zastępstwa procesowego, wypłacany kredytobiorcy po wygraniu procesu (przeciętnie 10 800 zł za I instancję i 8 100 zł za II instancję, razem 18 900 zł)
- odsetki ustawowe za zwłokę w zapłacie (liczone za cały proces sądowy i wynoszące 11,25 proc. rocznie)
- koszt opłaty za apelację (5 proc. od wartości przedmiotu sporu).
W wielu przypadkach banki, w tym mBank, szły o krok dalej i po przegraniu apelacji składały jeszcze skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Koszt tego przedsięwzięcia był zbliżony do opłaty za apelację. Nadmieńmy, że środki te nie są podmiotowi oddawane, jeśli jego skarga (czy apelacja) nie zostają uznane za zasadne. A wartość przedmiotu sporu w sprawie frankowej waha się przeciętnie od kilkuset tysięcy złotych do nawet ponad miliona złotych! Opłaty związane z zaskarżeniem wyroku są zatem ogromne.
Jak zatem widać, największe koszty bank ponosi w związku z apelacją (ew. skargą kasacyjną) i odsetkami za opóźnienie. Nic więc dziwnego, że w opcji pośredniej decyduje się na proces, ale tylko z uwzględnieniem sądu I instancji. Po przegraniu tam sprawy bardzo często nie decyduje się już na apelację, bo wie, że nie przyniesie ona spodziewanego rezultatu, za to pochłonie kilkadziesiąt tysięcy złotych ekstra, z czego spora część (odsetki) powędruje bezpośrednio do kieszeni frankowiczów (i dodatkowo zmotywuje niezdecydowanych do składania kolejnych pozwów).
Tak oto można wyjaśnić pokrótce to, jak mBank zachowuje się obecnie wobec frankowiczów. Teraz pora na kilka przykładów tego, jak może się skończyć sprawa przeciwko temu podmiotowi, poprowadzona przez doświadczonego prawnika.
- I C 3363/23 to sprawa rozpatrzona przez Sąd Okręgowy w Krakowie, dnia 24 kwietnia 2024 roku, po 9 miesiącach postępowania. Spór został zainicjowany przez frankowiczów w lipcu 2024 roku – domagali się oni unieważnienia umowy mPlan, zawartej w 2006 roku, oraz zwrotu świadczenia nienależnego. Sąd uznał oba roszczenia i zasądził na rzecz kredytobiorców od pozwanego mBanku kwotę 338.276,88 zł wraz z odsetkami za opóźnienie od sierpnia 2024 roku. Wyrok stał się prawomocny, ponieważ mBank nie złożył apelacji – zamiast tego zaproponował zawarcie porozumienia kompensacyjnego. Kredytobiorców reprezentowała Kancelaria Sosnowski Adwokaci i Radcowie Prawni. Jak przekonuje Kancelaria we wpisie blogowym na swojej stronie, tego rodzaju wyroki zapadają coraz częściej w prowadzonych przez nią sprawach. Dowodem na to są kolejne newsy z informacjami o wyrokach, które stały się prawomocne po I instancji, nierzadko w kilka miesięcy od wniesienia pozwu
- I C 1183/23 – wyrok Sądu Okręgowego w Opolu, wydany 21 grudnia 2023 roku, po zaledwie 7 miesiącach od złożenia pozwu dotyczącego roszczeń o nieważność i zapłatę. Kredytobiorcy kwestionowali w sądzie umowę mPlan, zawartą w 2008 roku na potrzeby budowy domu jednorodzinnego. Sąd I instancji zasądził od mBanku na rzecz powodów w sprawie kwoty 86.598,06 zł i 62.732,81 CHF, a łączna korzyść frankowiczów z wyroku to 457 tys. zł. W niniejszej sprawie mBank nie zdecydował się na wniesienie apelacji, tym samym wyrok już się uprawomocnił. Kredytobiorców w sporze z mBankiem reprezentował adwokat Paweł Borowski.
PODSUMOWANIE:
Choć mBank w ostatnich miesiącach zmodyfikował znacząco swoje podejście do wysuwanych przeciwko niemu roszczeń o nieważność hipotek frankowych, autorzy tychże roszczeń nie mogą liczyć, że podmiot zacznie je uznawać na etapie przedprocesowym. To mu się wciąż nie opłaca z uwagi na potrzebę rozłożenia frankowych kosztów w czasie. Możliwie jak najdłuższym, tak aby podmiot w każdym kwartale mógł kierować do swoich akcjonariuszy uspokajającą informację o dodatnim zysku netto.
Jednak co się odwlecze, to nie uciecze – frankowicze sądzący się z mBankiem odzyskają swoje pieniądze, nierzadko już po wyroku I instancji, i to wraz z odsetkami za opóźnienie. Pod warunkiem oczywiście, że nie dadzą się namówić na niekorzystne dla nich ugody, równoznaczne ze zrzeczeniem się wszelkich roszczeń wynikających z obecności klauzul przeliczeniowych w pierwotnie zawartych umowach.