PLN - Polski złoty
CHF
4,63
czwartek, 24 kwietnia, 2025

Frankowicze od dawna wiedzą, czemu nie ufać bankom. Od wczoraj wie już cała Polska!

Wystarczyły 72 godziny, by wywiad udzielony Pulsowi Biznesu przez prezesa BNP Paribas obiegł kilkukrotnie polski Internet, generując tysiące komentarzy, dziesiątki polemik i niezliczoną ilość złych emocji. Przemysław Gdański w rozmowie z PB podjął próbę odpowiedzi na pytanie, z czego wynika niechęć Polaków do sektora bankowego. Niestety, nie zdecydował się rozebrać problemu na czynniki pierwsze. Poszedł po linii najmniejszego oporu i jako przyczyny wskazał awersję do spłacania długów, marną edukację oraz… głęboko zakorzeniony antysemityzm. Postanowiliśmy pomóc prezesowi Gdańskiemu w zrozumieniu prawdziwych przyczyn społecznej niechęci do banków, a przede wszystkim skłonności Polaków do masowego pozywania instytucji finansowych do sądów.

  • Kontrowersyjne wypowiedzi medialne prezesa BNP Paribas skłaniają przedstawicieli mediów do przypomnienia bankom, jakie są faktyczne przyczyny negatywnego odbioru społecznego ich działalności
  • Banki mają na swoim koncie wiele win, i nie wszystkie dotyczą WIBORu oraz kredytów frankowych. Polscy kredytobiorcy mają z kolei wszelkie powody, by nie ufać przedstawicielom sektora i nie darzyć ich sympatią
  • Wbrew twierdzeniom prezesa BNP Paribas Polacy nie są niewyedukowanymi antysemitami unikającymi spłacania długów. Są takimi samymi ludźmi, jak mieszkańcy Europy Zachodniej, i tylko z przyczyn znanych bankom nie mogą liczyć na przyjazne produkty finansowe, właściwe zachodnim standardom.

Prezes BNP Paribas w przypływie szczerości wyznał, co myśli o polskich kredytobiorcach. Zbiera za to tony krytyki

Na tle innych prezesów w polskim sektorze bankowym Przemysław Gdański uchodził do tej pory za postać zupełnie niekontrowersyjną. Nawet gdy poruszał w mediach wrażliwe kwestie sporów frankowych czy wskaźnika WIBOR, starał się, by prezentowane przez niego opinie miały charakter wyważony i przede wszystkim nieobraźliwy dla klientów kierowanej przez niego instytucji. To zmieniło się w miniony poniedziałek za sprawą wywiadu, który został opublikowany na łamach Pulsu Biznesu. O szczegółach tej rozmowy nie będziemy się rozpisywać – temat szeroko omówiliśmy w tekście ze środy. Warto jednak pomówić o „wstrząsach wtórnych” wywołanych tą rozmową.

W sieci zawrzało. Największe portale, takie jak WP czy Wyborcza.biz zdecydowały się na podjęcie tego kontrowersyjnego tematu – ich dziennikarze stanęli na wysokości zadania i bez emocji obnażyli hipokryzję prezesa oraz miałki sposób myślenia o polskim społeczeństwie. Przypuszczamy, że prezes BNP Paribas dopiero zdaje sobie sprawę, jaką burzę wywołał swoją wypowiedzią. I jak ta wypowiedź przełoży się w dłuższej perspektywie na wizerunek banku, którym zarządza. Jeszcze pod koniec lutego br. Przemysław Gdański dumnie pozował obok prezydenta Andrzeja Dudy, prezentując wpięty w klapę marynarki Złoty Krzyż Zasługi, przyznany mu w geście uznania za działalność na rzecz rozwoju bankowości. Dwa miesiące później jest kojarzony przede wszystkim z haniebną, antypolską wypowiedzią, po której wielu klientów BNP Paribas zadeklarowało rezygnację z usług tego podmiotu.

Co poszło nie tak? Zawiodła intuicja? A może zabrakło autoryzacji? Dziennikarz prowadzący rozmowę nieszczególnie prowokował prezesa Gdańskiego do formułowania kontrowersyjnych wypowiedzi, wręcz sam zdawał się być zaskoczony szczerością tego prominentnego bankowca. Naszym zdaniem podstawowym problemem, z którym mamy tutaj do czynienia, jest bańka informacyjna, w której funkcjonują bankowcy. Prezesi banków, uważani – czy nam się to podoba, czy nie – za elitę intelektualną narodu, najprawdopodobniej rzadko mają styczność z przeciętnym Kowalskim. Jego marzenia i problemy poznają głównie poprzez pryzmat celu kredytowego oraz spłacalności zobowiązań.

Kiedy Polacy zaczynają krytykować sektor i występują przeciwko niemu z roszczeniami prawnymi, bankowcy nie szukają winy w sobie. Przeciwnie, klepią się wzajemnie po plecach i tłumaczą sobie, że materializujące się ryzyka są winą niestabilnego systemu prawnego, w którym przyszło im zarządzać biznesem, jeszcze mniej stabilnego orzecznictwa i oczywiście chciwości oraz cwaniactwa klientów. Gdy sektor w zaledwie rok zarabia 42 mld zł na czysto, poprawiając swój rekord o ponad 50 proc., co jest przede wszystkim wynikiem bardzo wysokich stóp procentowych, czyli ryzyka, które zmaterializowało się po stronie kredytobiorców, wg bankowców wszystko jest ok. Gdy to frankowicze zaczynają wygrywać w sądach i odzyskiwać od banków miliardy złotych, co jest wynikiem abuzywności wzorców umownych zaoferowanych konsumentom przez sektor, jest to sytuacja oburzająca, groźna dla banków i demoralizująca dla społeczeństwa, które zaczyna rozumieć, że umów nie zawsze trzeba dotrzymywać.

Aktualnie w sądach mamy ponad 200 tysięcy spraw frankowych, kilkanaście tysięcy spraw o sankcję kredytu darmowego i ok. 1,5 tys. spraw o klauzule zmiennego oprocentowania oparte o wskaźnik WIBOR. Na rozstrzygnięcia w tych sprawach, zwłaszcza w sądach zlokalizowanych w Warszawie, czeka się nierzadko długie lata. Samo zainicjowanie procesu wymaga nakładów finansowych, takich jak opłata za pozew czy wynagrodzenie kancelarii prawnej. Co skłania Polaków, z reguły niechętnych procesowaniu się, do pozywania instytucji kredytowych i podważania długoterminowych stosunków zobowiązaniowych?

Czynników jest co najmniej kilka.

Sprawa pierwsza: Polacy przestali wierzyć w uczciwość banków

To może zaskoczyć prezesa BNP Paribas, ale Polacy żywią niechęć do bankowców nie dlatego, że ci kojarzą im się z Żydami. Chodzi przede wszystkim o to, że identyfikują sektor z nieuczciwymi praktykami, które w przeszłości prowadziły do tego, że klienci sektora tracili całe majątki, a w mniej pesymistycznym scenariuszu wychodzili na współpracy z bankiem gorzej, niż im obiecywano. Oczywiście najbardziej jaskrawym tego przykładem są kredyty frankowe, ale bądźmy precyzyjni: banki mają znacznie więcej grzechów na sumieniu – w tym między innymi polisolokaty, BTE czy opcje walutowe. Przez ostatnie lata kreowały niemalże z powietrza wysokość stawki WIBOR, która w wielu okresach ustalana była w oparciu o dane hipotetyczne, a nie o realne transakcje zawierane na rynku międzybankowym. Ale to nie wszystko.

Głównym grzechem banków, rozciągającym się na wszystkie produkty kwestionowane przez klientów teraz i w przeszłości, jest nienależyte wypełnianie obowiązku informacyjnego, ciążącego na przedsiębiorcy względem konsumenta. Ilekroć banki proponują Polakom ryzykowne produkty, nierzadko takie, które nie miałyby szans pojawić się w ofercie sektora na rynkach zachodnich, nie informują w sposób jasny i zrozumiały dla laika, jakie mogą być następstwa zawarcia takiej umowy. Banki często nie prezentują kredytobiorcom skrajnych scenariuszy, które uzmysłowiłyby im, na co się piszą, podpisując kontrakt na kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.

W przypadku kredytów frankowych nie tłumaczyły, że frank szwajcarski jest walutą o niestabilnym kursie, zależnym w dużej mierze od zdarzeń globalnych, które ciężko przewidzieć. Przeciwnie – doradcy kredytowi z entuzjazmem przedstawiali helwecką walutę jako ostoję stabilności, co skutecznie uśpiło czujność setek tysięcy Polaków. Z kolei w przypadku hipotek złotowych banki nie zadbały o to, by przeciętny klient zyskał wiedzę o tym, czym jest WIBOR, w jaki sposób się go wyznacza, a przede wszystkim jak może wzrosnąć wartość tego wskaźnika w przypadku niekorzystnej sytuacji gospodarczej.

Zabrakło wyjaśnienia, jak wzrost tej stawki wpływa na wysokość miesięcznej raty kredytowej oraz na proporcje pomiędzy jej częścią odsetkową a kapitałową. W efekcie wielu „szczęśliwych” posiadaczy kredytów mieszkaniowych opartych o zmienną stopę było przekonanych, że wzrost WIBORu od 2pp spowoduje wzrost raty również o 2pp. A kto by się przejmował taką podwyżką?

Sprawa druga: banki za nic nie odpowiadają

Prezesi banków zarzucają Polakom brak odpowiedzialności i to, że nie chcą wywiązywać się z zawartych umów, a zamiast tego kombinują, jak tu uciec przed zobowiązaniem. W psychologii istnieje pojęcie projekcji, będącej mechanizmem obronnym, który manifestuje się między innymi poprzez przypisywanie innym własnych negatywnych cech i zachowań. Bankowcy są wręcz podręcznikowym przykładem osób projektujących własne paskudne cechy na klientów.

Tymczasem to właśnie bankowcom zawsze udaje się uciec przed odpowiedzialnością. Lub inaczej: do niedawna się udawało, bo obecnie, dzięki niezawodnemu TSUE i krajowym sądom, przedstawiciele sektora muszą za swoje błędy naprawdę słono płacić. I trudno im się pogodzić z tą nagłą zmianą sytuacji.

Jak banki uciekały przed odpowiedzialnością za swoje abuzywne praktyki? W przypadku kredytów frankowych zaczęło się od gróźb pod adresem Państwa Polskiego. Gdy 10 lat temu rządzący zaczęli zastanawiać się nad legislacyjnym rozwiązaniem konfliktu frankowego poprzez konwersję spornych umów z franków na złotówki, banki zrobiły awanturę na pół Europy i straszyły Polskę arbitrażem. Posługiwały się autorytetem ekspertów z dziedziny prawa konstytucyjnego, byleby tylko dowieść, że w zawarte umowy nie wolno ingerować.

Gdy okazało się, że jednak wolno, a sądy zaczęły masowo unieważniać te kredyty, banki, zamiast rozpocząć natychmiastowe wdrażanie programów ugodowych, zaczęły „boksować się” w apelacjach i Sądzie Najwyższym, przepalając dziesiątki milionów na forsowanie argumentów, które nie miały szans się obronić.

Za bankami wstawił się nawet szef KNF, który wziął udział w pierwszym posiedzeniu w unijnej sprawie C-520/21, tłumacząc składowi sędziowskiemu, jak zgubne mogą być konsekwencje pozbawienia banków prawa do wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału.

Obecnie banki są skłonne zawierać z frankowiczami ugody, tyle że chęć ta nie znajduje wzajemności po stronie klientów. I trudno się temu dziwić: klient, którego sprawa toczy się już od 3 czy 4 lat, po wygraniu swojego procesu zyska prawo do otrzymania zwrotu świadczenia nienależnego wraz z odsetkami za cały proces. Gdy ten sam klient chciał 10 lat temu skonwertować swój kredyt na PLN, został niemalże wyśmiany. Teraz sam może się śmiać z banku, który raz po raz wysyła kolejne propozycje ugodowe, byleby tylko nie kończyć sprawy wyrokiem.

Niechęć do ponoszenia odpowiedzialności za zmienność realiów ekonomicznych banki manifestują również w umowach standardowych kredytów hipotecznych udzielanych w złotówce. Wielu naszych czytelników spotkało się zapewne z terminem „klauzula minimalnego oprocentowania”.

Banki, wprowadzając takie zapisy do umów z konsumentem, zostawiały sobie furtkę na wypadek drastycznego spadku kosztu pieniądza. Praktyka ta prowadzi oczywiście do rażącego naruszenia równowagi kontraktowej – gdy stopy procentowe idą w górę, banku to nie interesuje, nawet jeśli skutkiem miałaby być ruina finansowa po stronie klienta. Natomiast gdy stopy idą w dół i w związku z tym zyski z udzielenia kredytu mogą spaść, banki dbają, by nie spadły zbyt mocno – klient jeszcze byłby gotów pomyśleć, że to bank jest dla niego, a nie on dla banku.

Sektor próbuje ucieczki od odpowiedzialności również w przypadku sankcji kredytu darmowego. W sprawach z „krajowego podwórka”, w których sąd wysłał do TSUE pytanie prejudycjalne o kredytowanie kosztów kredytu, banki akceptują roszczenia powodów, byleby tylko nie dopuścić do wydania kolejnych unijnych orzeczeń odnoszących się do praktyk, których sektor dopuszczał się, oferując Polakom kredyty konsumenckie. Zdaniem wielu ekspertów jest to po prostu omijanie prawa. Naszym zdaniem z kolei jest to skrajny cynizm, który w przeciętnym kredytobiorcy, bezradnym wobec machiny prawnej, budzi gniew i sprzeciw.

Sprawa trzecia: bankowcy kłamią na każdym kroku

Kiedy bankowiec mówi prawdę? Wtedy kiedy się pomyli. – To oczywiście w pewnym stopniu żartobliwe stwierdzenie – jesteśmy prawie pewni, że przedstawiciel krajowej bankowości, zapytany o godzinę, bez problemu potrafiłby prawidłowo odczytać ją z tarczy wartego fortunę zegarka, a następnie podać tę informację pytającemu. Sytuacja zmieni się wraz ze zmianą treści pytania. Jeżeli zapytamy bankowca, czy wskaźnik WIBOR jest podatny na manipulację lub o to, kto odpowiada za wprowadzenie do obrotu prawnego setek tysięcy umów kredytowych opartych o abuzywne wzorce, nie dowiemy się prawdy.

Najbardziej jaskrawe przykłady kłamstw sektora są związane z wyrokami zapadającymi przed Trybunałem Sprawiedliwości UE. Schemat jest zawsze ten sam:

  • media informują o tym, że dnia tego i tego TSUE wyda wyrok w sprawie tej i tej, dotyczącej takiej a takiej kwestii związanej z umowami banków
  • bankowcy, pytani o opinię, wskazują, że wyrok powinien być korzystny dla sektora, ponieważ rzeczone umowy nie zawierają żadnych błędów czy zapisów niedozwolonych
  • TSUE wydaje wyrok, który jednoznacznie sprzyja kredytobiorcom i ściąga na banki gigantyczne ryzyko prawne oraz finansowe
  • bankowcy, wspierani przez swoich pełnomocników prawnych, tłumaczą, że ów wyrok wcale nie ma przełomowego charakteru i nie stanowi wygranej kredytobiorców, a eksperci prawni, którzy mają inne zdanie, manipulują informacją
  • mija parę miesięcy, a sądy dostosowują orzecznictwo do unijnego stanowiska i zasądzają prokonsumenckie wyroki w sprawach podobnych do tej rozpatrzonej przez TSUE. W odpowiedzi banki utyskują na sędziów, którzy rzekomo nadinterpretują wyroki Trybunału, a tak w ogóle to nie rozumieją prawa europejskiego.

Jak można poważnie traktować instytucje, które w ten sposób zarządzają największym od lat kryzysem w swojej branży? Skoro banki masowo kłamią, nawet w sprawach, w których to kłamstwo ma wyjątkowo krótki termin przydatności, to Polacy nie mają wobec nich żadnych sentymentów i masowo idą do sądów po swoje.

Nikt bowiem nie lubi, gdy robi się z niego idiotę, w dodatku w tak niesłychanie prymitywny sposób.

Kredytobiorcy składają pozwy, bo wiedzą, że jedyna droga do uczciwego dogadania się z bankowcem wiedzie przez sąd

Banki działające na polskim rynku są instytucjami zupełnie wolnymi od autorefleksji. Bank w jego abuzywnych praktykach można przyrównać do człowieka niezdolnego do zbudowania zdrowej relacji z drugą osobą i obwiniającego za ten stan rzeczy wszystko, tylko nie samego siebie. Banki w swoim własnym mniemaniu nie są winne procederu frankowego. Wszak chciały tylko umożliwić kupno mieszkania Polakom, których nie stać było na zaciągnięcie kredytu w złotówce.

Ci sami bankowcy w wypowiedziach formułowanych pod adresem frankowiczów przekonują, że przeciętny posiadacz hipoteki w CHF to osoba dobrze sytuowana, nierzadko reprezentująca zawód prawnika, polityka czy sędziego. Mamy więc do czynienia z frankowiczem, który jest zarazem biedny i bogaty, i umowami, które zarazem są ważne (i należy je spłacać) oraz nieważne (co powoduje, że banki muszą pozywać klientów o zwrotu kapitału).

Wobec osobliwego podejścia sektora nie może zatem dziwić, że kredytobiorca woli zapłacić za pozew, a następnie bić się z bankiem w sądzie na rozsądne argumenty, niż wchodzić w ten przepełniony absurdem świat, do którego zaproszeniem jest oferta ugodowa.

Ile zyskują kredytobiorcy, którzy zdecydowali się doprowadzić swoje sprawy sądowe do końca? Oto dwa interesujące przykłady.

mBank poddaje się bez walki w warszawskim sądzie, a jego klienci zyskują… Prawie 1,3 mln zł

Jesteśmy przekonani, że tak spektakularnych wyroków jak ten będzie się pojawiać coraz więcej: dnia 4 grudnia 2024 roku Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok w sprawie XXVIII C 16078/22, którą kredytobiorcy frankowi wytoczyli mBankowi w związku z podpisaną w 2008 roku umową Multiplan, opiewającą na kwotę 750 tys. zł. Kredytobiorcy spłacali swój kredyt przez 14 lat – przez ten okres oddali bankowi w ratach łącznie 706 tys. zł, a więc niewiele im brakowało do spłaty kapitału. Mimo to ich dług wobec mBanku w momencie składania powództwa wciąż wynosił 1,3 mln zł. W pozwie frankowicze domagali się, by sąd uznał ich umowę za nieważną i nakazał bankowi zwrot na ich rzecz świadczenia nienależnego (spłaconych rat wraz z odsetkami za opóźnienie). Tak też się stało. Sąd uznał, że umowa nie istnieje, zasądził od banku na rzecz kredytobiorców zwrot 706 tys. zł wraz z odsetkami od 28 lutego 2023 roku i obciążył pozwanego kosztami postępowania. Kredytobiorcy łącznie zyskali na wygranej niemal 1,3 mln zł, a wyrok jest już prawomocny, gdyż mBank nie zdecydował się na apelację. Sprawa trwała 28 miesięcy, kredytobiorcy byli w niej reprezentowani przez adwokata Pawła Borowskiego.

PKO BP przegrywa sprawę w 7 miesięcy i nie składa apelacji: frankowicze zyskują prawomocnie 413 tys. zł

Sprawa zakończona wyrokiem Sądu Okręgowego we Wrocławiu dnia 13 listopada 2024 roku. Spór o ustalenie i zapłatę dotyczył zawartej w 2007 roku umowy kredytowej „Własny kąt”, w wyniku uruchomienia której kredytobiorcy otrzymali 259 tys. zł. Po spłacie 214 tys. zł kredytobiorcy nadal byli winni bankowi 458 tys. zł. Postanowili zakwestionować swoją umowę, co okazało się dobrą decyzją – wyrok w sprawie zapadł zaledwie 7 miesięcy później i był w pełni korzystny dla kredytobiorców. Sąd potwierdził nieważność umowy kredytowej „Własny kąt”, a także zasądził na rzecz powodów zwrot świadczenia w wysokości 214 tys. zł wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie, liczonymi od 28 maja 2024 roku. Zysk kredytobiorców z wyroku I C 803/24 to 413 tys. zł. Orzeczenie jest już prawomocne, gdyż PKO BP nie złożył apelacji. Frankowicze byli reprezentowani przed sądem przez adwokata Pawła Borowskiego.

PODSUMOWANIE:

Nie głupota, nieuczciwość czy antysemityzm są przyczyną niechęci polskiego społeczeństwa do banków. Prawdziwe powody tej antypatii i nieufności są dużo bardziej prozaiczne, i wynikają z działań sektora w ostatnich kilkunastu latach, a nie z tego, jak w XIX wieku funkcjonował w Polsce niezinstytucjonalizowany system pożyczek.

Banki bardzo długo testowały cierpliwość polskich klientów i nie zauważyły przekroczenia punktu krytycznego, po którym do sądów trafiły setki tysięcy pozwów. Po drodze było wiele okazji do pogodzenia się z klientami – można było zacząć po prostu od przeprosin, a następnie przejść do uczciwej, dostosowanej do otoczenia prawnego oferty porozumienia. Zamiast tego banki wybrały otwarty konflikt, toczący się zarówno na salach sądowych, jak i w mediach.

Efekt? Społeczeństwo polskie odzyskuje miliardy złotych i w swoich roszczeniach nie chce się cofnąć nawet o krok, a banki mają zszargany wizerunek, na którego odbudowę pracować będą latami.

FrankNews
FrankNews
FrankNews.pl składa się z ekspertów od spraw frankowych, prawników, dziennikarzy. Aktywnie śledzimy rozwój problematyki frankowej już od 2014 r, obserwujemy rozwój orzecznictwa oraz podmiotów oferujących pomoc prawną dla frankowiczów. Nasze artykuły regularnie publikowaliśmy w mediach oraz portalach internetowych. W 2020 r. postanowiliśmy stworzyć portal dzięki któremu każdy posiadacz kredytu frankowego znajdzie w jednym miejscu wszystkie niezbędne informacje. Tak powstał FrankNews.pl Materiały zamieszczone w serwisie Franknews.pl nie są substytutem dla profesjonalnych porad prawnych. Franknews.pl nie poleca ani nie popiera żadnych konkretnych procedur, opinii lub innych informacji zawartych w serwisie. Zamieszczone materiały są subiektywnymi wypowiedziami autorów.

Related Articles

Najnowsze