O co obecnie toczy się „wojna frankowa”, w której stronami są kredytobiorcy i banki? Na pewno nie o wygraną, bo w tej kwestii wynik jest już przesądzony: niezależnie od tego, co zrobią banki, nie mają szans na zwycięstwo nad konsumentami. Walczą o coś zupełnie innego: o to, by frankowy kryzys nie zmienił zanadto nastawienia klientów do sektora. I produktów finansowych, które ten oferuje. Banki, nie do końca zdając sobie z tego sprawę, wchodzą w ogromny kryzys wizerunkowy, który może przynieść trwałe, rewolucyjne zmiany w tym, jak będą wyglądać ich przyszłe relacje z konsumentami. Czy bankowcy znajdą sposób, by wyjść z tarapatów obronną ręką?
- Abuzywne kredyty frankowe to wierzchołek góry lodowej, gdy chodzi o nieetyczne praktyki przedstawicieli sektora bankowego w Polsce. Przez długie lata właściwie nikt nie śmiał wątpić w uczciwość oferty kredytowej banków. Teraz zasada ograniczonego zaufania staje się normą
- Banki cieszą się, że w obrocie prawnym zostało „tylko” 240 tys. kredytów frankowych. Nadal zdają się nie rozumieć, że zagrożeniem są dla nich także te umowy, które klienci spłacili w całości, nie zgłaszając do tej pory żadnych zastrzeżeń
- Powoli zaczyna docierać do bankowców, że muszą jakoś zabezpieczyć się przed ryzykami prawnymi produktów, które zostaną dopiero wprowadzone na rynek. Od zeszłego roku pracują nad jednolitym wzorem umowy kredytowej. Chcą, żeby ten zyskał aprobatę UOKiK
- Przedstawiciele sektora bankowego przyzwyczaili się, że to oni dyktują warunki na stosunkowo młodym rynku, jakim jest Polska. Czy banki w końcu zrozumieją, że to nie one rozdają karty w starciu z klientami? Czy dostosują się do „zasad gry”, tak jak zrobiły to w Zachodniej Europie?
Hipoteki frankowe znikają z obrotu jedna po drugiej. Ale ryzyko prawne nie znika – pozostaje na tym samym poziomie
Od kilku tygodni duże media finansowe publikują entuzjastyczne artykuły na temat systematycznie topniejącej bazy aktywnych kredytów frankowych. Wg różnych dostępnych szacunków, łącznie banki udzieliły w Polsce od 700 do nawet 900 tysięcy kredytów mieszkaniowych powiązanych z kursem franka szwajcarskiego. Z tego w obrocie pozostaje już tylko 240 tys. hipotek. Reszta albo została spłacona, albo skonwertowana na złotówki (banki mają na koncie ponad 93 tys. ugód), albo została objęta pozwem sądowym (w sądach toczy się już ok. 200 tys. postępowań frankowych).
Czy zatem możemy mówić o tym, że problem kredytów frankowych, tak istotny i groźny dla finansów sektora bankowego, jest bliski rozwiązania? Nic bardziej mylnego. Spłacenie przez klienta kredytu frankowego nie rozwiązuje problemu. Nadal może on pozwać swój bank i żądać uczciwego rozliczenia, tj. zwrotu świadczenia nienależnego wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie. A jego szanse na korzystny werdykt sądu w sprawie o zapłatę wynoszą (w II instancji) ok. 99 procent.
Dotwarzanie rezerw frankowych zostanie z bankami na dłużej
W przestrzeni publicznej już od pewnego czasu brak jednolitej narracji dotyczącej tego, ile rzeczywiście banki wydadzą na posprzątanie po procederze frankowym. Wpierw mówiło się o 100 mld zł (dla wariantu, zgodnie z którym kredytobiorcy mają prawo do „darmowego kredytu”, a banki nie mogą liczyć na wynagrodzenie za udzielenie kapitału), później eksperci przedstawiali analizy, wg których ostateczny koszt rozliczeń może wzrosnąć o 20 do nawet 40 mld zł.
Wszystkie te wyliczenia trudno traktować poważnie, bo nie wiadomo, ilu ostatecznie frankowiczów (tych z czynnymi i ze spłaconymi umowami) pójdzie do sądów oraz w ilu przypadkach te zasądzą maksymalne ustawowe odsetki za zwłokę. Nie wiadomo też, w ilu takich sprawach okaże się, że roszczenia banków o zwrot kapitału kredytu są już przedawnione.
Jedno jest pewne: cykliczne dowiązywanie rezerw na franki staje się w dużych bankach giełdowych nową tradycją, mimo tego, że wiele z nich uzyskało już ponad stuprocentowe pokrycie czynnych hipotek dotychczas zaksięgowanymi odpisami. Oczywiście nie oznacza to, że banki już wyszły „na minusie” na procederze frankowym, bo nie można zapominać, że stosunek umów objętych pozwem do tych, które są spłacane (lub zostały spłacone) bez zastrzeżeń wynosi nawet 1:3, bez uwzględnienia umów, które zostały skonwertowane na PLN.
Jednak bankowcy są nie tyle przerażeni perspektywą utraty zarobku na kredytach, których nie oferują już od kilkunastu lat, co wizją zmiany zachowania u typowego odbiorcy produktów bankowych oferowanych teraz i w przyszłości. Polski konsument bardzo się ostatnimi czasy zmienił:
- coraz lepiej zna przysługujące mu prawa
- staje się bardziej wymagający i dokładniej niż do tej pory wczytuje się we wzorzec umowny
- nie ufa już autorytetowi banku i postrzega go bardziej jako przeciwnika niż partnera
- nierzadko przed złożeniem podpisu oddaje druk umowy do profesjonalnej analizy prawnej
- w przypadku sporu z bankiem, nie boi się skierować sprawy na drogę sądową.
A to będzie mieć gigantyczny wpływ na przyszłe relacje sektora z konsumentami – zarówno w przypadku kredytów mieszkaniowych w złotówce, kredytów konsumenckich (w świetle art. 45 ustawy o kredycie konsumenckim), ale nie tylko. Banki boją się też, że klientom, którzy padli ofiarą tzw. nieautoryzowanych transakcji płatniczych, znacznie trudniej będzie teraz wmówić, że zostali oszukani z własnej winy. I że dostawca usługi nie musi oddawać im ani grosza.
Co gorsza, klienci nie zostają sami ze swoimi problemami – z odsieczą przychodzą im wyspecjalizowane kancelarie prawne, doskonale znające specyfikę wzorców umownych oferowanych przez banki. I potrafiące prawidłowo wskazać słabe punkty tych umów w świetle prawa krajowego i europejskiego.
Nic dziwnego, że bankowcom puszczają nerwy i, rozmawiając z mediami, nie szczędzą przykrych słów i samym frankowiczom, i prawnikom, którzy ich reprezentują. Niektórzy, jak np. prezes BNP Paribas, mówią już o przemyśle skupiającym się na pozywaniu banków. Cóż, gdyby banki w oferowanych przez siebie produktach nie naruszały masowo praw konsumenta, taki przemysł nie miałby żadnych szans na zaistnienie, prawda?
Patologiczny rynek usług bankowych wkrótce przejdzie przemianę. A „sprawcą” są… kredyty we franku
Nie trzeba być wielkim znawcą usług bankowych, by zauważyć, że polski rynek finansowy znacząco różni się od tego za naszą zachodnią granicą. Podczas gdy mieszkańcy tzw. „starej UE” mogą liczyć na tanie, oprocentowane stałą stopą kredyty hipoteczne i niskie marże odsetkowe banków, przeciętny Polak, zaciągając w banku zobowiązanie długoterminowe, powinien wpierw zaangażować prawnika w analizę treści kontraktu podsuwanego mu przez kredytodawcę. Nie wiadomo bowiem, czy w umowie nie czają się jakieś postanowienia niedozwolone. Realia pokazują, że problem nie jest marginalny.
Ale nie chodzi tylko o same postanowienia abuzywne, a także o to, jak polski klient jest traktowany przez świat wielkiej finansjery. Banki notorycznie narzekają, że na Polakach nie da się zarobić, bo ci masowo kwestionują swoje kredyty w sądach. Dodatkowo psioczą na kolejne rządy, które obarczają sektor rzekomo wygórowanymi podatkami. W rzeczywistości okazuje się, że Polska to najkorzystniejszy dla sektora finansowego rynek w całej Europie! I wyjątkowo nie mamy na myśli rekordowych zysków netto sektora, a… różnicę pomiędzy oprocentowaniem kredytów hipotecznych i lokat terminowych, wynoszącą aż 3,3 pp na korzyść sektora!
Tymczasem, jak policzył portal subiektywnieofinansach.pl, średnia ważona dla strefy euro wynosi 0,75 proc. na minusie! Wniosek? W dużych gospodarkach Unii Europejskiej jest zjawiskiem normalnym, że warunki kredytów mieszkaniowych, jak i lokal terminowych są korzystne dla klientów. W Polsce obserwujemy dokładnie odwrotny trend.
Czy to ma się szansę zmienić? Niewykluczone, że będzie musiało. Kropla drąży skałę, co pokazuje przykład kredytów hipotecznych. Do połowy 2021 roku polscy kredytobiorcy mieli bardzo ograniczone możliwości zaciągnięcia zobowiązania hipotecznego ze stałą stopą procentową. Wiele banków nie oferowało w ogóle tego typu produktów, promując wyłącznie kredyty oparte o WIBOR. Dziś hipoteka na czasowo stałej stopie jest już produktem preferowanym przez banki, a KNF wymusza na kredytodawcach, by mieli go w swojej ofercie.
Wiadomo też, że dni WIBORu są policzone. Rzekomo nie dlatego, że jest stawką niemiarodajną i podatną na manipulację, a ze względu na to, że wskaźniki o tego rodzaju konstrukcji są zastępowane przez stawki innego typu w całej Unii Europejskiej. Ale my nie do końca dajemy wiarę tym tłumaczeniom.
Nieprzypadkowo o „wymianie” WIBORu na inną stawkę zaczęło być głośno właśnie wtedy, gdy do sądów zaczęły spływać pierwsze pozwy dotyczące abuzywnych kredytów złotowych. Dlaczego rynek i Państwo Polskie zareagowały taką paniką, gdy, na tamten moment, zaledwie kilkudziesięciu złotówkowiczów udało się do sądów z pozwem? Powodem są… frankowicze i to, do czego udało im się dojść na przestrzeni lat walki z sektorem bankowym.
Banki chcą zabezpieczyć się przed polskim konsumentem. Trwają prace nad ustandaryzowaniem wzorca umownego
Odpowiedzią banków na budzący się w Polsce ruch konsumentów, wspierany „przemysłem” kancelarii prawnych ma być… jednolity wzorzec umowny dla kredytów mieszkaniowych. Co banki chcą osiągnąć w ten sposób? Oczywiście chciałyby zdjąć z siebie odpowiedzialność prawną za klauzule, które mogłyby ewentualnie zostać w przyszłości zakwestionowane przez konsumentów. Związkowi Banków Polskich zależy, by interesy stron zabezpieczono w sposób ustawowy.
Tu nadzieje bankowców zwróciły się w stronę Komisji Nadzoru Finansowego i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Ten pierwszy organ, reprezentowany przez przewodniczącego Jacka Jastrzębskiego, już kilka miesięcy temu dał bankowcom do zrozumienia, że nie udzieli sektorowi żadnych gwarancji w tym zakresie. Banki same muszą zadbać o to, by ich umowy były zgodne z prawem.
Bankowcy skoncentrowali się więc na UOKiK, który jest teraz dla nich ostatnią deską ratunku. Wg niedawnych doniesień Pulsu Biznesu, Instytut Odpowiedzialnych Finansów, jako autor, przesłał projekt umowy do UOKiK, a ten przeformułował dokument po czym przesłał go do Nadzoru Finansowego. Przedstawicielka ZBP w rozmowie z PB podkreśla, że sektor nie miał wglądu do tego dokumentu. Nie kryje tego, że sektor jest chętny do wzięcia udziału w kształtowaniu tej umowy.
Z komentarza UOKiK dla wspomnianego portalu wynika, że urząd jest już po pierwszych konsultacjach z Komisją Nadzoru Finansowego. Trwa analiza wstępnych wniosków. Wkrótce przyjdzie czas na konsultacje ze środowiskiem bankowym.
Sektor wie, że nie ucieknie przed wyrokami TSUE. I nie chodzi już o franki
Niewątpliwym problemem dla banków jest to, że sądy powszechne w Polsce w końcu nauczyły się korzystać w praktyce z bogatego dorobku orzeczniczego Trybunału Sprawiedliwości UE. Sędziowie wydziałów cywilnych, mając przed sobą sporne kwestie, nie stronią od formułowania w kierunku TSUE pytań prejudycjalnych, dzięki czemu pojawia się coraz więcej europejskich wyroków odnoszących się bezpośrednio do rynku finansowego w Polsce.
Zdecydowana większość zapadłych orzeczeń dotyczy kwestii kredytów we franku, ale naszym zdaniem jest kwestią czasu, aż sądy zaczną masowo pytać Trybunał o niejasności związane z WIBORem czy kredytami konsumenckimi.
Pierwsze ważne orzeczenie w sprawie „chwilówek” już zapadło – dotyczy sprawy C-321/22, rozpatrzonej przez Trybunał w zeszłym roku. Wyrok okazał się jednoznacznie korzystny dla konsumentów, którzy padli ofiarą kredytów gotówkowych opartych o niedozwolone postanowienia umowne.
Jest niemal pewne, że tego typu spraw TSUE już wkrótce rozpatrzy więcej. Jeśli i kolejne orzeczenia będą prokonsumenckie, to posiadacze kredytów gotówkowych, obciążeni wysokimi prowizjami i horrendalnymi kosztami odsetkowymi, zyskają ważny powód, by iść do sądu. A kancelarie prawne tylko czekają na moment, by udowodnić bankom, że miliony kredytów konsumenckich wprowadzonych w ostatnich kilkunastu latach do obrotu prawnego noszą wady kwalifikujące je do sankcji kredytu darmowego.
Jeżeli ryzyko prawne tych kredytów się zmaterializuje, to banki będą miały znacznie większy problem niż w przypadku franków. I jednocześnie będą musiały zdać sobie sprawę z tego, że przyczyn tej burzy należy szukać w ich własnych zaniechaniach. Gdyby banki w porę dogadały się z frankowiczami, gdy ci żądali po prostu skonwertowania kredytów z CHF na PLN, dziś zapewne sektor nie miałby kłopotów ani z hipotekami walutowymi, ani zastrzeżeniami dotyczącymi stawki referencyjnej WIBOR.
Ponieważ jednak bankowcy zignorowali przeciwnika, uznając go za słabego i źle zorganizowanego, muszą mierzyć się dziś z taką, a nie inną rzeczywistością prawną. I ze zwiększoną świadomością, a przede wszystkim czujnością konsumenta, który nie podpisze już byle jakiej umowy, po to tylko, by bank się ulitował i pożyczył mu pieniądze. Polacy zrozumieli, że banki potrzebują ich tak samo mocno, jak oni banków. I chcą rozmawiać z tymi podmiotami jak równy z równym.
Upłynie wiele czasu, nim przedstawiciele sektora przyzwyczają się do tej zmiany.
Podsumowanie:
- Przegrywając spór o franki, banki utraciły coś więcej niż nienaganny wizerunek. Muszą liczyć się z tym, że zarówno konsumenci, jak i krajowe oraz europejskie sądy patrzą im na ręce i doszukują się brudnych sztuczek
- Na fali powództw frankowych prężnie rozwinęła się w Polsce branża usług skoncentrowanych wokół zagadnień prawa bankowego. Mamy w kraju świetnie wykwalifikowanych adwokatów i radców, potrafiących wykazać wadliwość produktów kredytowych, nie tylko w świetle polskiego, ale i unijnego prawa
- Efekty sprzątania po procederze frankowym wyjdą daleko poza sferę produktów w walutach obcych. Zmieni się cały rynek usług bankowych, w tym podejście kredytodawców do, tylko teoretycznie, słabszego od nich klienta.