Druga połowa 2024 roku i pierwsza następnego to najlepszy czas na pozwanie banku za kredyt we frankach. A argumentów, które za tym przemawiają, jest bez liku, od wysokości odsetek ustawowych za opóźnienie zaczynając, na sprawności w orzekaniu sądów kończąc. Kredytobiorcy, którzy zwlekali z decyzją o pozwie, powodowani drobnymi nieścisłościami w orzecznictwie, nie mają już na co czekać. Kilkanaście wyroków TSUE, duża uchwała frankowa i najnowsze zapowiedzi ministerstwa dotyczące usprawnienia procesów sądowych pokazują jasno, że żadnej taryfy ulgowej dla banków, gdy chodzi o kredyty w CHF, po prostu nie będzie. Interes w zakwestionowaniu umowy pseudowalutowej mają nie tylko klienci giełdowych banków, wciąż pozostających na polskim rynku, ale także tych, które się z niego wycofały, a nawet takich, które ogłosiły upadłość. W artykule wyjaśniamy, z czego to wynika.
- W ostatnich kilkunastu miesiącach sytuacja banków w sądowych starciach z frankowiczami zmieniła się tak bardzo, że podmioty te poczuły potrzebę modyfikacji swoich strategii procesowych
- Obecnie bankom nie opłaca się już apelować od niekorzystnych wyroków wydawanych w I instancji – koszty brnięcia w apelację są zbyt wysokie z powodu ustawowych odsetek za opóźnienie
- Bankom zależy na eliminacji ryzyka z tych umów, które już są objęte postępowaniem sądowym. Dlatego sądzącym się z nimi frankowiczom proponują lepsze warunki porozumień, niż klientom, którzy wciąż nie złożyli pozwu
- Rezygnowanie z procesu na rzecz ugody jest w większości przypadków nieopłacalne, nawet w przypadku kredytobiorców z Getinu, którym syndyk rzekomo chce w niedalekiej przyszłości zaproponować jakąś formę porozumienia.
W 2024 roku banki mają blisko zero procent szans na wygraną z frankowiczem w sądzie
Zdecydowana większość frankowiczów doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że orzecznictwo sądów w obszarze kredytów pseudowalutowych jest korzystne dla konsumentów i druzgocące dla banków. Spora część z nich nie wie jednak, jak bardzo. Warto przybliżyć te statystyki.
W ostatnich kwartałach banki przegrywają od 97 do 99 procent postępowań o ustalenie i/lub zapłatę. Najsurowsze są dla banków sądy apelacyjne, które tylko w 1 na 100 przypadków podzielają argumentację ich pełnomocników prawnych i skłaniają się ku utrzymaniu umów w mocy. Frankowicz, który idzie na sądową wojnę z bankiem, ma wygraną niemal w kieszeni.
Jeszcze niedawno banki liczyły na jakąkolwiek antykonsumencką zmianę w orzecznictwie, może na jakąś furtkę, którą stworzyłaby im Izba Cywilna Sądu Najwyższego, lub na ustawę frankową, o którą zabiegali ich wysłannicy w rozmowach z rządzącymi. Nic z tego jednak nie wyszło. Duża uchwała frankowa III CZP 25/22 okazała się w pełni uwzględniać oczekiwania kredytobiorców, z kolei rządzący dali jasno do zrozumienia, że nie będą pomagać bankom poprzez legislacyjne rozwiązanie kwestii franków, ograniczające konsumentom dostęp do sądzenia się bądź do korzyści z wyroków.
Rządzący wcale nie kryją się z tym, że ich zdaniem banki powinny zacząć pracować nad uatrakcyjnieniem swoich ugód. Obecne opierają się na przestarzałych już założeniach pochodzących z rekomendacji szefa KNF, wydanych pod koniec 2020 roku. Tymczasem banki są gotowe proponować frankowiczom lepsze ugody dopiero w trakcie procesu sądowego, a na naprawdę sensowną ofertę kredytobiorca może liczyć jeszcze później – czyli gdy wygra proces w I instancji.
Banki rezygnują z apelacji w sprawach frankowych i mają ku temu dobre powody
Efekt zmian orzeczniczych i nastawienia rządu jest taki, że banki procesujące się z klientami o kredyty pseudowalutowe coraz częściej poddają się po zapoznaniu z wyrokiem I instancji, nawet jeśli ten jest dla nich skrajnie niekorzystny. I nie jest to zachowanie zaobserwowane w jednym czy w dwóch bankach giełdowych: pełnomocnicy frankowiczów cyklicznie przypominają nam, że ta praktyka jest coraz powszechniejsza u niemal wszystkich kredytodawców, którzy mają te abuzywne umowy w swoich portfelach. Z apelacji rezygnują m.in. mBank, Millennium Bank, PKO BP, BNP Paribas, a nawet… Deutsche Bank, który przez wiele lat miał opinię niezwykle trudnego przeciwnika w sądzie.
Przykłady wyroków, które uprawomocniły się właśnie dlatego, że bank zrezygnował z apelacji, zaprezentujemy nieco dalej. Wpierw zastanówmy się jednak, co – prócz uchwały frankowej i postawy rządu – zniechęciło sektor do przedłużania postępowań sądowych poprzez apelację, a często też przez kasację wnoszoną do Sądu Najwyższego.
Banki nie apelują od frankowych porażek, bo… boją się odsetek za opóźnienie?
Popularne powiedzenie mówi, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A o cóż innego może chodzić bankowcom, jeśli w relacji z klientami zaczynają zmieniać swoją taktykę o 180 stopni? Oczywiście, że o to samo. Banki rezygnują z apelacji, bo nie chcą tracić pieniędzy.
Przez wiele lat sektor dążył do przedłużania postępowań o ustalenie nieważności umowy, ponieważ relatywnie niedużo go to kosztowało. Sądy wprawdzie przyznawały kredytobiorcom rację co do nieważności umów, ale zasądzały rozliczenia zgodne z teorią salda, czyli obligowały bank jedynie do zwrotu różnicy pomiędzy tym, co klient wpłacił, a tym co otrzymał tytułem kapitału kredytu. Owszem, do złożenia apelacji konieczne było wniesienie opłaty sądowej, wcale nie niskiej, bo wynoszącej 5 proc. od wartości przedmiotu sporu. Ale banki wierzyły, że to cena, którą muszą ponieść, by maksymalnie opóźnić ostateczny moment rozliczeń z klientem, jak również by zniechęcić ewentualnych niezdecydowanych frankowiczów do skierowania pozwu.
Mamy 2024 rok i ta metoda już się nie sprawdza. Raz, że frankowicze i tak pozywają banki na potęgę, a rekordowa fala powództw miała miejsce w III kwartale 2023 roku, czyli tuż po głośnym wyroku TSUE w kwestii wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Dwa, że w grudniu ubiegłego roku w orzecznictwie zaszła zmiana, która spowodowała, że przeciąganie postępowań już się bankom nie opłaca.
Zmiana ta ma swoje źródło w wyrokach TSUE z grudnia 2023 roku. To wówczas Trybunał ustalił, że bank, sądząc się z konsumentem o klauzule abuzywne w umowie kredytowej, nie może pozbawiać go korzyści z tytułu odsetek ustawowych za opóźnienie poprzez zgłaszanie zarzutu zatrzymania. Ponadto ocenił, że konsument walczący o nieważność umowy nie musi składać w sądzie sformalizowanego oświadczenia, w którym potwierdza swoją zgodę na tę nieważność oraz informuje, że wie, jakie będą następstwa eliminacji kontraktu z obrotu prawnego.
Był to prawdziwy game changer dla krajowego orzecznictwa: sędziowie sądów okręgowych i apelacyjnych z dnia na dzień dowiedzieli się, że stosowanie koncepcji trwałej bezskuteczności umowy, wypracowanej przez Izbę Cywilną Sądu Najwyższego (i wyrażonej w uchwale z maja 2021 roku) nie ma już sensu. Zrozumieli również, że – skoro wspomniana już koncepcja nie obowiązuje – kredytobiorcom należą się pełne odsetki ustawowe za opóźnienie, naliczane od początku procesu aż do momentu, w którym bank spełni roszczenie konsumenta.
I to właśnie zmiana w sposobie naliczania odsetek miała najprawdopodobniej największy wpływ na decyzję banków o rezygnacji z zaskarżania wyroków I instancji.
Odsetki ustawowe za opóźnienie lepsze niż lokata, czyli jak frankowicze zabezpieczają swoje roszczenie przed wpływem inflacji
W ostatnich latach polskim konsumentom bardzo mocno dała się we znaki inflacja. Ta w 2024 roku znacznie spadła, co nie zmienia faktu, że siła nabywcza polskiego pieniądza od 2021 roku drastycznie się skurczyła. Warunki lokat dostępnych na polskim rynku są bardzo dalekie od spektakularnych, przez co wiele osób dysponujących większą gotówką, zamiast trzymać ją w banku, woli inwestować, np. na rynku nieruchomości.
Frankowicze nie muszą sobie jednak zaprzątać tym głowy. Mają do dyspozycji „lokatę” niedostępną dla reszty klientów sektora. Wystarczy, że złożą pozew o ustalenie nieważności umowy oraz o zapłatę, domagając się zwrotu pełnego świadczenia nienależnego, czyli rozliczenia zgodnie z teorią dwóch kondykcji. Od momentu poinformowania banku o istnieniu roszczenia na rzecz kredytobiorcy zaczną się naliczać ustawowe odsetki za opóźnienie. Aktualnie wynoszą one aż 11,25 proc. w skali roku.
Jeżeli więc kredytobiorca pożyczył od banku 200 tys. zł, spłacił 350 tys. zł, a jego proces będzie trwał 3 lata, to odsetki od kwoty roszczenia (350 tys. zł) mogą wynieść w takim przypadku aż 117 tys. zł! Łącznie, po rozliczeniu się z bankiem z kapitału kredytu, konsumentowi będzie przysługiwać korzyść w wysokości 267 tys. zł, i to nawet bez uwzględniania umorzenia reszty salda – bo to, że na chwilę złożenia pozwu kredytobiorca z naszego przykładu wciąż miał dług wobec banku, opiewający na kilkadziesiąt lub nawet sto kilkadziesiąt tysięcy złotych, jest właściwie pewne.
Nic dziwnego, że banki nie chcą już brnąć w skazane na porażkę apelacje i akceptują wyroki takie jak te:
- sprawa XII C 3052/23 – wyrok wydany 29 kwietnia 2024 roku, w 5 miesięcy od zainicjowania sporu. Sąd Okręgowy we Wrocławiu uznał, że kwestionowana przez powodów umowa kredytu mieszkaniowego Nordea-Habitat, zawarta przez strony w 2008 roku, jest nieważna. Nadto zasądził od pozwanego PKO Banku Polskiego (następcy prawnego Nordea Banku, który udzielał kredytu) na rzecz powodów kwotę ponad 398 tys. zł z odsetkami liczonymi od 31 stycznia 2024 roku. Frankowicze zyskali na tym wyroku aż 545 tys. zł. Jak informuje ich pełnomocnik, adwokat Paweł Borowski, wyrok jest już prawomocny, ponieważ bank poddał się po I instancji
- sprawa I C 978/23 – wyrok z dnia 17 maja 2024 roku, wydany przez Sąd Okręgowy w Elblągu, w sprawie przeciwko mBankowi S.A. o zapłatę. W tym przypadku spór toczył się o umowę kredytu frankowego, którą powodowie spłacili jeszcze przed zainicjowaniem sprawy sądowej. Sąd przychylił się do roszczenia powodów i zasądził od banku na ich rzecz kwotę blisko 228 tys. zł i kwotę 39 tys. CHF wraz z odsetkami ustawowymi za opóźnienie, liczonymi od 30 września 2023 roku. Postępowanie trwało 8 miesięcy, a bank po otrzymaniu wyroku nie złożył apelacji. Kredytobiorców reprezentował w sądzie adwokat Paweł Borowski.
Lepsze niż kiedyś, ale nie tak dobre, jak oczekują frankowicze: jak wyglądają aktualne propozycje ugodowe banków?
Kilka akapitów wcześniej wspomnieliśmy, że banki są skłonne do zaoferowania kredytobiorcy nieco lepszej ugody, gdy ten poszedł już ze swoimi roszczeniami do sądu. Na czym może więc polegać taka „trochę lepsza” ugoda? Zwykle na większym umorzeniu salda zadłużenia. Bank, proponując ugodę kredytobiorcy, który już złożył pozew, musi działać tak, by odebrać mu motywację do brnięcia w proces. A wiadomo, że najbardziej motywująco działa na frankowicza wysokość rat, które wciąż musi spłacać.
Jeżeli więc frankowicz pożyczył od banku 250 tys. zł, a zdążył spłacić 400 tys. zł i wciąż ma zadłużenie na poziomie 100 tys. zł, to bank może zgłosić chęć umorzenia mu reszty długu, jeżeli dojdzie do podpisania ugody. Część kredytobiorców decyduje się przyjąć taką ofertę, koncentrując się jedynie na aspekcie umorzenia reszty salda. Zapominają (a bank wcale im nie przypomina), ile wynosi nadpłata uiszczona ponad kapitał kredytu, którą odzyskaliby, gdyby poczekali na prawomocny wyrok sądu w swojej sprawie.
Zresztą niewykluczone, że wcale nie musieliby czekać aż do końca postępowania apelacyjnego, gdyż – jak wskazaliśmy wcześniej – banki są coraz mniej skłonne do zaskarżania wyroków wydawanych przez sądy I instancji.
W sytuacji, w której kredytobiorca ma już w ręku wyrok sądu pierwszoinstancyjnego, bank może zastosować jeszcze jeden trik, nim złoży apelację. Może zgłosić przez swojego pełnomocnika prawnego propozycję ugodową, która będzie warunkami zbliżona do wydanego już wyroku.
Zwykle sprowadza się do tego, że bank odda kredytobiorcy to, co ten nadpłacił ponad użyczony kapitał. Dobry deal? Niekoniecznie, bo najczęściej jest tak, że bank w swojej propozycji milczy na temat kwestii odsetek ustawowych za zwłokę, które kredytobiorca dostałby po prawomocnym unieważnieniu umowy.
Otwarta pozostaje też kwestia podatku. Nie zapominajmy, że ugoda, owszem, jest zwolniona z podatku, ale tylko w ściśle określonych okolicznościach. Ze zwolnienia konsument może skorzystać tylko w przypadku jednej nieruchomości, którą kupił za środki pochodzące ze spornego kredytu. Takiego ograniczenia nie ma, jeśli wygra proces przed sądem i odmówi na propozycję ugodową banku.
Co z Getin Noble Bankiem? Będą ugody, a może syndyk ma już inny plan dla frankowiczów?
W specyficznej sytuacji znajdują się frankowicze z Getin Noble Banku, który – w związku z trwającym postępowaniem upadłościowym – najprawdopodobniej nie będzie im w stanie oddać żadnych pieniędzy. W sądach gra toczy się przede wszystkim o nieważność umów.
Przed kilkoma dniami Sąd Najwyższy potwierdził, że sprawy sądowe o nieważność kredytów udzielonych przez podmiot objęty postępowaniem upadłościowym mogą się toczyć bez przeszkód, czym z pewnością nie zaskarbił sobie sympatii syndyka GNB. Ten na kilka dni przed wyrokiem dał w mediach pokaz prawnej ekwilibrystyki, dając do zrozumienia, że sądy postępują nieprawidłowo, kontynuując procesy o ustalenie, w których roszczenia skierowane są przeciwko Getinowi.
Jednocześnie syndyk ogłosił, że pracuje nad programem frankowych ugód. Nawet rozmawiał w tej sprawie z przedstawicielami jednego z większych stowarzyszeń konsumenckich, zrzeszających społeczność frankową. Na razie w stronę „getinowców” są wysyłane uspokajające komunikaty. Syndyk usypia ich czujność i chce, by cierpliwie czekali na ugody, bez inicjowania kolejnych procesów sądowych.
Eksperci prawni wskazują, że jakiekolwiek oczekiwanie w przypadku procesów przeciwko syndykowi nie ma najmniejszego sensu, ponieważ syndyk, dla którego priorytetową wierzytelnością jest ta po stronie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, wciąż wynosząca 6,3 mld zł, nie będzie w stanie oddać frankowiczom żadnych pieniędzy. Zależy mu tylko na graniu na czas. Mniej pozwów to mniej pieniędzy wydanych z masy upadłościowej na kosztowne procesy, obsługę prawną i kolejne opinie autorytetów prawnych, wzmacniające narrację syndyka.
Ten, kto ma aktywny kredyt frankowy w Getinie, a jeszcze nie poszedł do sądu z roszczeniem unieważnienia umowy, jak najszybciej powinien to zrobić, oczywiście w asyście wyspecjalizowanego w prawie bankowym i upadłościowym adwokata, który podpowie, jak udaremnić roszczenie syndyka o zwrot kapitału.
Kredytobiorcy, którzy odpowiednio wcześnie poszli z roszczeniem przeciwko Getinowi do sądu, już mają w swoich sprawach prawomocne wyroki. Tak jak powodowie w sprawie V ACa 1841/23, którzy dnia 14 maja 2024 roku w końcu usłyszeli prawomocny wyrok unieważniający ich umowę. Postępowanie zostało zainicjowane pozwem w 2020 roku, a wyrok sądu I instancji zapadł 30 września 2021 roku. Jak informuje na stronie swojej kancelarii adwokat Paweł Borowski, kredytobiorcy na unieważnieniu umowy Getin Noble Banku zyskali łącznie 408 tys. zł.
PODSUMOWANIE:
Sytuacja frankowiczów w sądach nie może być już lepsza – ta grupa kredytobiorców ma po swojej stronie wszystkie najważniejsze instytucje wpływające na kształt krajowego orzecznictwa, jak również zaskarbiła sobie przychylność rządzących. To sprawia, że banki, które są pozywane w sprawach frankowych, mogą się ratować na dwa sposoby: albo proponowaniem kredytobiorcom lepszych ugód, albo odstępowaniem od apelacji celem ograniczenia kosztów procesu.
Ugoda bardzo rzadko jest dla frankowicza sensownym rozwiązaniem – podpisując ją, tak czy inaczej rezygnuje z części korzyści i dodatkowo naraża się na niepewność prawną związaną z obowiązkiem podatkowym. O tym jednak banki milczą, bo nie obchodzi ich, jaki będzie dalszy los finansowy klienta, który podpisał porozumienie. Liczy się tylko eliminacja ryzyka z objętej sporem sądowym umowy i uzyskanie choćby minimalnego zarobku na abuzywnym kredycie.