Zaczyna się: banki intensyfikują kampanię propagandową skupioną wokół stawki WIBOR. Duzi kredytodawcy otrzymali już po kilkadziesiąt pozwów o wykreślenie stawki referencyjnej z umów hipotecznych kredytów złotowych. I są tym faktem przerażeni; wiedzą bowiem, jak skończył się dla nich spór o kredyty frankowe i w żadnym razie nie chcą dopuścić do tego, by podobny scenariusz ziścił się w przypadku hipotek złotowych. Następne miesiące będą bardzo trudne dla kredytobiorców, którzy wykazali się odwagą i pozwali bank o „odwiborowanie” umowy. Bankowcy wytoczą swoje najcięższe marketingowe działa celem napuszczenia opinii publicznej na tę grupę konsumentów. Czy sektor ma powody, by obawiać się, że WIBOR zacznie być usuwany z umów kredytowych na masową skalę? I kto ma rację, bankowcy, twierdzący, że umów zawsze trzeba dotrzymywać, czy może jednak kancelarie prawne, dążące do uwolnienia swoich klientów od ryzyka, na które ci nie zostali odpowiednio przygotowani?
- W krajowych sądach wzrasta fala powództw o WIBOR. Kredytobiorcy, przerażeni skalą podwyżek oprocentowania swoich zobowiązań, desperacko walczą o wykreślenie stawki referencyjnej z umów
- Klienci banków powołują się na niemiarodajność stawki WIBOR i zarzucają bankom, że te niedostatecznie informowały ich o ryzyku zmiennego oprocentowania
- Prezesi banków sceptycznie podchodzą do wątpliwości klientów i ciskają gromy w stronę kancelarii prawnych, które w bardzo aktywny sposób edukują konsumentów co do posiadanych przez nich praw
- Przedstawiciele banków publicznie twierdzą, że pozwy o WIBOR są pozbawione podstaw. Jednocześnie jednak robią wszystko, by przekonać złotówkowiczów do rezygnacji z drogi, którą kilka lat wcześniej obrali frankowicze. Czy zrobią to skutecznie?
Spór o WIBOR niepokoi bankowców. Duże banki mają już po kilkadziesiąt powództw
Czy WIBOR to miarodajna i w pełni legalna stawka referencyjna? Takie pytanie zadają sobie tysiące kredytobiorców złotowych w Polsce, do których dotarły już informacje płynące z kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w podważaniu umów kredytowych. Doświadczeni prawnicy, zaprawieni w bojach o stwierdzenie nieważności umów frankowych, są zdania, że WIBOR jest wadliwy. Podobnie jak wadliwe jest podejście banków do informowania kredytobiorców o ryzykach z nim związanych.
Analizując sposób komunikowania się kredytodawców z klientami, można dojść do wniosku, że banki niczego nie nauczyły się na skutkach procederu frankowego i dalej niezwykle nonszalancko podchodzą do wypełniania obowiązku informacyjnego. A jest o czym informować, stawka WIBOR, zależna w dużej mierze od aktualnej sytuacji ekonomicznej, jest podatna na wahania. Te mogą być znaczne, co pokazał przełom 2021 i 2022 roku, gdy kredytobiorcy z rozpaczą i niedowierzaniem obserwowali wzrosty w swoich ratach kapitałowo-odsetkowych.
U wielu z nich rozpacz dość szybko zastąpiona została determinacją: zapragnęli zawalczyć o przywrócenie równowagi w swojej umowie poprzez wyeliminowanie z niej skrajnie nieprzewidywalnej stawki referencyjnej. Pierwsze pozwy tego typu skierowano do sądów już w I kwartale 2022 roku.
Na chwilę obecną duże banki mają już po kilkadziesiąt takich powództw – przykładowo ING Bank Śląski przyznaje, że otrzymał już 34 pozwy o WIBOR. To dużo czy mało? Biorąc pod uwagę skalę udzielania zobowiązań hipotecznych opartych o tę stawkę, jest to zaledwie promil. Jednak jeśli spojrzy się na tę liczbę w kontekście braku linii orzeczniczej dla tego typu sporów, a także kosztów, jakie muszą ponieść kredytobiorcy na starcie, formułując roszczenia przeciwko bankowi, nie sposób zignorować ten wyraźnie nabierający na sile trend. Z pewnością nie zamierzają go ignorować bankowcy.
Bankowcy „kwieciście” o masowym kwestionowaniu stawki WIBOR: to jak uderzenie bomby atomowej
W ostatnich miesiącach prezesi dużych banków są bardzo aktywni medialnie, tak w temacie franków, jak i kredytów złotowych. Udzielane wywiady są doskonałą okazją do kształtowania poglądu społeczeństwa na wadliwość umów pseudowalutowych, a także tych w krajowej walucie, opartych o zmienną stopę procentową.
Podobnie jak w przypadku frankowiczów, tak i wobec złotówkowiczów bankowcy stosują te same metody: chcą ich zohydzić społeczeństwu, przykleić łatkę chciwców i cwaniaków, którzy rozmontowują zastany porządek, na którym oparte od dawien dawna są umowy kredytowe.
Nie inaczej prezentuje się wywiad, który ukazał się w portalu money.pl, a którego udzielił prezes ING Banku Śląskiego Brunon Bartkiewicz. Jego zdaniem podważanie stawki referencyjnej jest powodowane chęcią zysku i sugeruje, że jest ono społecznie złe. Uważa, że złotówkowicze, którzy pozywają banki „za WIBOR” kierują się chęcią zarobienia pieniędzy. Pieniędzy, które im się nie należą. W opinii Bartkiewicza umów należy dotrzymywać, podkreśla też, że podważanie pryncypialnych zasad grozi… rozpadem społeczeństwa.
Prezes ING BŚ ma wyraźny żal do kancelarii prawnych, że promują wśród kredytobiorców drogę sądową i informują o możliwościach, jakie daje prawne zakwestionowane umowy. Nie wydaje się też przejęty argumentami środowisk prawnych dotyczącymi nienależytego poinformowania konsumenta o skutkach zawarcia umowy opartej o zmienną i potencjalnie niczym nieograniczoną stawkę oprocentowania, jaką jest WIBOR. Bagatelizuje opinię adwokatów, stosując mało wyszukane porównania meteorologiczne: kredytobiorcy powinni być świadomi skutków zawarcia takiej umowy, podobnie jak tego, że ciemne chmury mogą przynieść deszcz.
Szkoda, że tak „łopatologicznych” porównań bankowcy nie umieszczali w swoich umowach z konsumentami, bo na pewno niejeden klient banku, zaznajomiony w ten sposób z ryzykiem, już w 2020 czy 2021 roku wybrałby kredyt o czasowo stałej stopie procentowej i dziś nie w głowie byłoby mu kwestionowanie stawki referencyjnej.
Bartkiewicz stroni od komentowania możliwych skutków pozywania przedstawicieli sektora „za WIBOR”. Jednak nie wszyscy prezesi banków są tak oszczędni w słowach. Leszek Skiba z Pekao S.A. wprost porównuje masowe podważanie stawki referencyjnej w umowach kredytowych do wybuchu bomby atomowej i wieszczy, że spowodowałoby ono bankructwo sektora bankowego.
Podkreśla, że udział hipotek złotowych w rynku jest znacznie większy niż tych frankowych, a podważanie wskaźnika WIBOR dotyczyłoby nie tylko kredytów, ale i obligacji korporacyjnych czy skarbowych oraz umów podpisywanych między przedsiębiorstwami. Trudno się z tym nie zgodzić: stawka w walce o WIBOR jest znacznie większa niż w przypadku hipotek frankowych. Tym bardziej dziwne jest więc to, że banki nie próbują w porę wygasić zainteresowania kredytobiorców pozwem i nie chcą polubownie dogadywać się z nimi, gdy wciąż jest na to czas, a w tego typu sporach brak jeszcze prawomocnych wyroków.
Gdy to się zmieni, a sądy zaczną wydawać pierwsze orzeczenia wyrzucające stawkę referencyjną z umów, może być za późno na ugodowe rozwiązania. Machina ruszy, a oczekiwania konsumentów zostaną rozbudzone, podobnie jak miało to miejsce w przypadku kredytów frankowych. Początkowo frankowicze chcieli po prostu przewalutować swoje zobowiązania na złotówki – nie pozwolono im na to. Dziś, gdy banki przegrywają prawomocnie 99 proc. spraw sądowych, z radością powitałyby ustawę, wg której kredyty frankowe uległyby przewalutowaniu do PLN. Teraz takiego rozwiązania nie chcą już sami frankowicze, którzy wiedzą, że w sądzie mogą liczyć na całkowitą eliminację kontraktu z obrotu prawnego, a więc darmowy kredyt. Podobnie może być z WIBORem, co do którego miarodajności i zgodności z unijnym rozporządzeniem BMR istnieje uzasadniona wątpliwość.
Co jest nie tak z WIBORem, czyli dlaczego kredyty złotowe mogą skończyć jak te frankowe?
Prawnicy wskazują, że WIBOR od dłuższego czasu ustalany jest w dużej mierze w oparciu o kwotowania wiążące, czyli hipotetyczne, a nie rzeczywiście zachodzące transakcje. Dane do fixingu, czyli ustalania stawki, podawane są przez same banki, które mają oczywisty interes w tym, aby wskaźnik referencyjny był jak najwyższy.
Podobnie jak w kredytach frankowych, wątpliwość prawników wzbudza sposób, w jaki banki informowały konsumentów o ryzyku długoterminowego produktu finansowego ze zmiennym parametrem wpływającym na wysokość zobowiązania. W kredytach frankowych była to waloryzacja kursem CHF, który od zawsze wykazywał duże wahania, z kolei w kredytach złotowych jest to zmienne oprocentowanie, w przypadku którego „sky is the limit”.
Bankowcy sukcesywnie ignorują argumenty konsumentów i ich pełnomocników prawnych, i tak jak w przypadku afery frankowej, próbują zagłuszyć powstały szum medialny własną narracją. Cel jest prosty: to zniechęcenie złotówkowiczów do kierowania kolejnych powództw sądowych. Czy to się może udać? Wiele będzie zależeć od następnych posunięć krajowych sądów: wydawanych zabezpieczeń roszczeń oraz nieprawomocnych wyroków, które wkrótce zaczną zapadać w I instancji.
Nie można też nie docenić potencjalnego wpływu TSUE na krajowe orzecznictwo – jeśli do Luksemburga wpłyną pytania prejudycjalne związane ze stawką WIBOR, a unijni sędziowie rozpatrzą je w kontekście dyrektywy 93/13, kredytobiorcy będą mogli zacierać ręce. Prawdopodobieństwo, że Trybunał znów poprze konsumentów istnieje, i z całą pewnością nie jest pomijalne. Banki o tym wiedzą, ale na razie starają się bogacić na odsetkach hipotek złotowych celem zamknięcia raz na zawsze tematu frankowego. Zapewne dopiero gdy to się stanie, pochylą się z większą uwagą nad problemem WIBORu. Pytanie tylko, czy wtedy nie będzie na to za późno.