Coraz więcej opiniotwórczych mediów podaje informację o tym, że Polsce udało się rozbroić „frankową bombę”. Jako dowód podawany jest argument wartości aktywnych umów we franku w relacji do PKB. W III kwartale 2014 roku hipoteki frankowe stanowiły równowartość ok. 8 proc. PKB naszego kraju. W kwietniu br. stanowiły już tylko 0,7 proc. PKB, co bez wątpienia należy poczytać jako sukces. Czy to rzeczywiście oznacza, że Polskie Państwo okiełznało frankowego potwora? A może wykruszanie się kolejnych frankowych kontraktów wcale nie powoduje, że wypada z nich ryzyko prawne? W tym tekście przedstawiamy własną ocenę dotyczącą stopnia zaawansowania działań mających na celu wygaszenie konfliktu frankowego. Prezentujemy możliwe scenariusze dla banków i kredytobiorców frankowych. Odpowiadamy na pytanie, kiedy TAK NAPRAWDĘ mamy, jako państwo, szansę, na pozbycie się z przestrzeni publicznej (i krajowych sądów) sporu o kredyty pseudowalutowe.
- Przed ok. trzema miesiącami Komisja Nadzoru Finansowego poinformowała, że w bilansach banków pozostaje mniej niż 250 tys. kredytów waloryzowanych kursem franka szwajcarskiego. Wg różnych wyliczeń, „na starcie” było ich od 700 do nawet 900 tys.
- Powodów „wykruszania się” aktywnych hipotek w CHF z bankowych bilansów jest kilka. Dobrowolne ugody, których sektor zawarł już ponad 93 tys., to tylko jeden z czynników. Poważniejszym są przedterminowe spłaty oraz… prawomocne wyroki sądów
- Media zdają się ignorować jeden prosty fakt: przedwczesna czy terminowa spłata kredytu frankowego nie oznacza, że z zakończonej umowy eliminowane jest ryzyko prawne. Ex-frankowicze, których są setki tysięcy, nadal mają prawo wystąpić z roszczeniami wobec banku
- Ministerstwo Sprawiedliwości doskonale wie, że liczba spraw frankowych może systematycznie rosnąć, dlatego wdraża usprawnienia w wydziałach cywilnych, jak również pracuje nad zaktualizowaniem modelu ugodowego. Czy to wystarczy do rozwiązania problemu?
Mniej umów frankowych w bilansach banków nie oznacza, że problem kredytów pseudowalutowych zostanie szybko rozwiązany
Jak długo zajmie bankom rozwiązanie „do zera” problemu kredytów pseudowalutowych? Jeśli wierzyć dużym mediom, sektor powoli acz sukcesywnie zmierza do posprzątania po sobie frankowego bałaganu. Na dowód prezentowane są liczby:
- 241 500 – tyle umów hipotecznych kredytów we franku szwajcarskim pozostaje nadal w obrocie (dane aktualne na styczeń 2024 roku, opublikowane kilka miesięcy temu przez KNF)
- 0,7 proc. PKB – taka jest wartość aktywnych hipotek frankowych (w porównaniu do 8,2 proc. PKB w III kw. 2014 roku)
- 5,4 tys. – tyle ugód podpisały z frankowiczami banki przez pierwsze dwa miesiące 2024 roku
- ok. 93,5 tys. – tyle porozumień zawarł z frankowiczami sektor od początku funkcjonowania programów ugodowych
- co najmniej 4290 – tyle wyroków wydały sądy w sprawach frankowych przez I kwartał 2024 roku (w tym 1081 wyroków to decyzje prawomocne)
- 23,2 tys. – tyle spraw frankowych wpłynęło w I kwartale 2024 roku do 47 sądów okręgowych
- ok. 200 tys. – tyle mniej więcej sporów o franki toczy się w krajowych sądach.
Dziennikarze analizujący te dane często dochodzą do wniosku, że największy boom na pozwy już minął. Kto miał pozwać bank, ten albo już to zrobił, albo zrobi to lada moment. Reszta podpisze ugody lub będzie spłacać kredyty na „starych”, aczkolwiek abuzywnych zasadach. Niemal w całości pomija się w tych przewidywaniach kwestię kilkuset tysięcy frankowiczów, których kontrakty są już wykonane (bo przecież banki sumarycznie udzieliły od 700 do 900 tys. takich kredytów).
Są to osoby, które spłaciły swoje kredyty przedterminowo, jak również te, które sfinalizowały umowy zgodnie z harmonogramem. Nie można bowiem zapominać, że wiele z tych abuzywnych kredytów udzielono nawet 20 lat temu – a nie wszyscy przecież wybierali dłuższy okres kredytowania.
Co się stanie z tymi zakończonymi umowami? Dla banków najlepiej by było, aby leżały w szufladach kredytobiorców tak długo, aż druk na nich wyblaknie. Ale wszystko wskazuje na to, że są to płonne nadzieje. Ex-frankowicze powoli się budzą. Jeżeli do tej pory nie doszukiwali się potrzeby pozwania banku, to teraz zmieniają zdanie. Dlaczego? Bo trudno przejść obojętnie wobec korzyści, które daje im pozew.
Jeśli ktoś nadpłacił bankowi 200, 300, czasem i 400 tys. zł lub więcej ponad kapitał kredytu, a teraz może te środki odzyskać, w dodatku powiększone o ustawowe odsetki za opóźnienie (wynoszące aktualnie 11,25 procent rocznie), decyzja o pozwie staje się właściwie formalnością. Tym bardziej, że szanse na prawomocne zwycięstwo konsumenta w sądzie w sprawie o zapłatę wynoszą blisko 99 procent.
Jak więc zakończy się frankowa wojna i kto może położyć jej kres? Przedstawiamy najbardziej prawdopodobne scenariusze.
Scenariusz nr 1: frankowy status quo, czyli nic się nie zmienia
To naszym zdaniem najbardziej prawdopodobny wariant. Polega on na oddaniu spraw frankowych w całości w ręce wydziałów cywilnych (dokładnie tak, jak miało to miejsce do tej pory). Zarówno banki, jak i resort sprawiedliwości wykonują pewne ruchy mające znaczenie z punktu widzenia wizerunku tych instytucji. Tzn. banki proponują kredytobiorcom ugody, już wkrótce zaktualizowane o nowe wytyczne, nad którymi pracuje Ministerstwo Sprawiedliwości, natomiast sam resort dąży do usprawnienia pracy sądów, po to, by obywatele zyskali dostęp do wyroków w swoich sprawach w możliwie rozsądnym terminie.
Każda ze stron na swój sposób skorzysta na tym rozwiązaniu:
- banki nie złożą broni i nadal będą stać na stanowisku, że opracowane przez nich kontrakty powinny pozostać w mocy. Ugody będą traktować jako „gest dobrej woli” skierowany w stronę klientów. Taka twarda postawa niewiele już pomoże w relacji z frankowiczami, ale może zniechęcić część pozostałych klientów do kwestionowania w sądach umów innego typu (zwłaszcza kredytów konsumenckich)
- frankowicze nadal będą czerpać garściami z prokonsumenckiego orzecznictwa TSUE i Sądu Najwyższego oraz zarabiać na odsetkach, naliczanych za lata procesów. Na końcu czeka ich nieważność umowy, zwrot świadczenia nienależnego oraz wykreślenie hipoteki
- ministerstwo pokaże, że jest przejęte losem konsumentów i nie zamierza zostawić ich na lodzie. Nie da się ukryć, że resort sprawiedliwości bardzo potrzebuje wizerunkowego sukcesu po licznych kryzysach z lat ubiegłych, które mocno nadwyrężyły jego reputację.
Ile potrwa realizacja tego scenariusza? Co najmniej 10 lat, bo po takim czasie przedawniają się roszczenia konsumenta dotyczące klauzul abuzywnych w umowie kredytowej. Należy przy tym zaznaczyć, że 10 lat to okres liczony dla rat spłacanych przed lipcem 2018 roku – wówczas nastąpiła nowelizacja kodeksu cywilnego, wskutek której okres przedawnienia skrócono do lat 6. Osobną kwestią pozostaje to, jak należy liczyć ów termin. Wg TSUE nie może on rozpocząć biegu tak długo, jak konsument nie wie o tym, że przysługuje mu jakiekolwiek roszczenie wobec banku, wynikające z wad w podpisanej umowie.
Scenariusz nr 2: banki dążą do ugód kosztem swoich zysków
Mniej prawdopodobny wariant zakłada, że banki zdecydują się ograniczyć czas niezbędny do rozprawienia się z procesami frankowymi do absolutnego minimum. Co mogą zrobić, by tak się stało? Ano mogą zaproponować zdecydowanie lepsze ugody frankowe niż do tej pory. Aby jednak plan się powiódł, propozycje ugodowe musiałyby trafić także do ex-frankowiczów, czego, przynajmniej póki co, banki nie robią. I nic nie wskazuje, aby miały zmienić swój sposób działania – nawet mimo tego, że część z nich, np. mBank S.A., obserwuje alarmujący wzrost udziału powództw o zapłatę (dotyczących zakończonych kontraktów) w ogólnej liczbie nowych spraw sądowych.
Banki zyskałyby na takim kroku wizerunkowo, pokazując bardziej ludzkie oblicze, ale straciłyby znacznie więcej w aspekcie finansowym. Uczciwe rozliczenie wszystkich umów frankowych, i to w dodatku w krótkim czasie, to przedsięwzięcie, na które nie stać najprawdopodobniej żadnego z banków. Nawet tych, które kredytów we franku udzielały niewiele.
Kapitulacja sektora byłaby wymownym sygnałem dla innych kredytobiorców rozważających pozew – w tym posiadaczy kredytów hipotecznych ze stawką WIBOR oraz kredytów konsumenckich, opartych o umowy niezgodne z ustawą. I tu pojawia się problem, bo hipotek złotowych są miliony, podobnie jak kredytów gotówkowych i konsolidacyjnych (w ich przypadku problem może dotknąć nie tylko giełdowe banki, ale również instytucje pozabankowe, specjalizujące się w tzw. „chwilówkach”). Banki muszą ostrożnie dobierać metody służące wygaszeniu frankowego konfliktu, bo każda pochopna decyzja może pociągnąć za sobą katastrofalne skutki.
Jak banki zachowają się w trwających procesach sądowych?
Frankowiczów nurtuje też to, jaką strategię przyjmą banki w postępowaniach sądowych, w toku których kredytobiorcy nie zdecydują się na zawarcie ugody. Do tej pory było tak, że banki dążyły do maksymalnego przeciągnięcia takich procesów, po pierwsze, by zmęczyć przeciwnika procesowego, po drugie, by wysłać sygnał do wahających się kredytobiorców, że – jeśli zdecydują się na pozew – lekko nie będzie.
Obecnie wiele wskazuje na to, że banki zmodyfikują swoje strategie procesowe. Raz, że banki sądzące się z konsumentami mają obowiązek powoływania wszystkich twierdzeń i dowodów już w odpowiedzi na pozew klienta. Kwestia ta jest regulowana przez art. 458(5) kodeksu postępowania cywilnego. Dwa, że wskutek grudniowych orzeczeń TSUE bank może wiele stracić na przewlekłości postępowania, w którym kredytobiorca zgłasza roszczenie zapłaty. Do kwoty, której żąda konsument, sąd doliczy ustawowe odsetki za opóźnienie za czas trwania całego procesu, oczywiście pod warunkiem, że konsument wygra taką sprawę.
Dla banków sądzenie się z klientami to żadna nowość. Problemem jest tylko skala zjawiska
Przedstawiciele sektora finansowego w Polsce są przyzwyczajeni do tego, że klienci pozywają ich w związku z abuzywnymi produktami. Takie przypadki miały miejsce na długo przed konfliktem frankowym – wystarczy wspomnieć takie produkty jak kredyt „Alicja” czy polisolokaty. Wiele kontrowersji wzbudza też kwestia ubezpieczenia niskiego wkładu własnego, które również było przedmiotem wielu spraw sądowych. Sądzenie się nie jest więc dla banków niczym przerażającym. Problemem jest natomiast skala powództw oraz częstotliwość porażek.
Sektor konfrontuje się z klientami w zupełnie innej rzeczywistości prawnej niż jeszcze 10 lat temu. Świadomość konsumentów dotycząca praw, które im przysługują, też jest nieporównywalnie większa niż dekadę temu. W Polsce jest więcej wyspecjalizowanych w prawie bankowym kancelarii, gotowych bronić konsumentów przed abuzywnymi praktykami przedsiębiorców. No i najważniejsze: sądy nauczyły się stosować w praktyce prawo europejskie, a zatem nie ma już szans na takie rozwiązanie frankowego sporu, które godziłoby w interesy konsumentów.
Niezależnie od tego, czy banki zaproponują lepsze ugody, czy zdecydują się na konfrontację w sądach, już przegrały. Tak czy inaczej wydadzą na posprzątanie po procederze frankowym miliardy złotych. I nie zyskają żadnej gwarancji, że w perspektywie kilku najbliższych lat nie zmaterializuje się zagrożenie związane z hipotekami „wiborowymi” czy kredytami konsumenckimi.
Jedyne, co mogą zrobić, to przygotować się na negatywne scenariusze i zadbać o to, by produkty finansowe, które zaoferują klientom w przyszłości, były wolne od postanowień niedozwolonych.
PODSUMOWANIE:
- Nie jest prawdą, że Państwo Polskie poradziło sobie już z problemem kredytów we franku. Kwestia ta wciąż pozostaje największym, choć nie jedynym, zagrożeniem dla sektora finansowego w kraju
- Nie ma żadnych oznak świadczących o tym, że bankom uda się uniknąć materializacji ryzyk związanych ze spłaconymi umowami frankowymi. Obecny trend wskazuje na to, że ex-frankowicze będą szli do sądów w najbliższych miesiącach i latach
- Z uwagi na korzystny dla konsumentów sposób liczenia biegu terminu przedawnienia roszczeń restytucyjnych nie ma szans na to, że wydziały cywilne sądów powszechnych zostaną szybko uwolnione od problematyki frankowej. Na rozwiązanie tej kwestii trzeba będzie jeszcze długo czekać.