W Polsce, jak wszędzie, istnieją grupy zawodowe, na które trwa swego rodzaju nagonka, inspirowana efektami, czy też może bardziej skutkami, niesionymi ich pracą. Jednocześnie Polska jest jednym z nielicznych krajów, gdzie taka nagonka jest prowadzona wobec osób, które stoją na straży praw najsłabszych uczestników rynku, czyli konsumentów. Pełny obraz sytuacji uzyskujemy dodając, że atak prowadzony jest przez szereg najpotężniejszych podmiotów w krajowej gospodarce, które… odpowiadają za szkody wywołane wspomnianym już konsumentom, i dziś są pociągane do odpowiedzialności za swoje nadużycia. Brzmi jak gotowy scenariusz na thriller sensacyjny? A to tylko nasza szara polska rzeczywistość, w której doświadczeni, renomowani prawnicy są atakowani przez banki za to, że chcą pomagać Polakom, przy okazji zmieniając polski system finansowy na lepsze. Jaką rolę pełnią dziś prawnicy reprezentujący konsumentów w sądach? Czy istotnie, tak jak sugerują to bankowcy, są hamulcem dla rozwoju gospodarczego? A może odwrotnie: to oni motywują przedstawicieli sektora, by oferowali swoim klientom doskonalsze i bezpieczniejsze produkty?
- Polska, jak i cały świat, stoi u progu wielkich zmian, niesionych nowymi technologiami, ale także i kryzysami geopolitycznymi. Wyzwaniem dla naszego kraju i tej części Europy jest nadążenie za zmieniającymi się warunkami
- Według bankowców Europie trudno będzie sprostać wyzwaniom ze względu na to, jak duży nacisk kładzie m.in. na protekcjonizm, przejawiający się nadmierną, ich zdaniem, ochroną konsumentów. Winne tego stanu rzeczy mają być m.in. kancelarie wyspecjalizowane w prawie konsumenckim
- Zespoły prawników reprezentujących konsumentów w sądach, zwłaszcza w sprawach przeciwko bankom, często nazywane są „parakancelariami” i posądzane o tworzenie przemysłu pozywania instytucji finansowych celem uzyskania korzyści biznesowych
- Wobec oskarżeń płynących z sektora warto zadać sobie pytanie, jak wyglądałaby pozycja polskiego konsumenta w starciu z bankami, wielbiącymi zasady dzikiego kapitalizmu, gdyby nie pomoc oferowana przez odważnych prawników, walczących w imieniu poszkodowanych w sądach powszechnych, przed TSUE i Sądem Najwyższym.
Polska nie będzie się rozwijać przez nadmierny protekcjonizm, fiskalizm i… zbyt dociekliwych prawników?
Ostatnie lata nie były łatwe ani dla Europy, ani dla świata, który do tej pory znaliśmy. Wielkim ciosem dla światowych gospodarek, ale i dla relacji międzyludzkich była pandemia, której skutki pośrednie są odczuwalne do dziś, między innymi pod postacią wciąż nie do końca opanowanej inflacji. Na zjawisko inflacji, zwłaszcza w naszej części Europy niewątpliwie wpływ miała również wojna w Ukrainie, której efektem ubocznym był (i nadal jest) problem z dostępem do strategicznie istotnych surowców.
Europa, a zwłaszcza Unia Europejska, pogrążona w próbach rozwiązania własnych problemów, odłożyła na bok część swoich ambicji, co, brutalnie rzecz ujmując przekłada się na jej malejące znaczenie w świecie. Zwłaszcza w zetknięciu z mocarstwami, które uczestniczą w technologicznym wyścigu i starają się wypracować sobie maksymalnie korzystną pozycję we wciąż zmieniającym się świecie, niejednokrotnie wykorzystując przy tym geopolityczne i gospodarcze zawirowania.
To, co dzieje się w globalnej polityce, jest doskonałą okazją dla przedstawicieli polskiego sektora bankowego do forsowania własnych spinów i podpowiadania rządzącym, czego aktualnie trzeba, by Polska stała się tygrysem Europy. A ponieważ nasz kraj, jako członek wspólnoty europejskiej, na szeroką skalę wdraża unijne standardy i rozwiązania, przy okazji dostaje się całej Unii.
Jakie, zdaniem bankowców, przeszkody stoją na drodze państwom z naszej części Europy do mierzenia się z wielkimi mocarstwami w wyścigu technologicznym? Przede wszystkim ma chodzić o centralizm, fiskalizm i… protekcjonizm. A przynajmniej taka, w opinii aktualnego prezesa Pekao, Cezarego Stypułkowskiego, jest aktualnie recepta Europy na rozwiązanie problemów strukturalnych.
Prezes Pekao, a jeszcze niedawno mBanku, nie jest osamotniony w swoich poglądach – podobne opinie wyrażają również inni przedstawiciele sektora na łamach poczytnych mediów. Zmieniają się tylko nazwiska i formuły, za pomocą których odbiorcom serwowane są te rewelacje. Raz jest to wywiad, raz felieton, innym jeszcze razem polemika z kimś o odmiennych poglądach. Na przykład ekspertem dążącym do tego, by najsłabsi uczestnicy rynku, czyli konsumenci, mogli lepiej egzekwować przysługujące im prawa.
Prawnicy walczą o to, by banki proponowały Polakom uczciwsze umowy. To nie podoba się przedstawicielom sektora
Najsilniejszą grupą ekspercką walczącą w tej chwili o prawa konsumentów są oczywiście adwokaci i radcowie prawni wyspecjalizowani w tej właśnie dziedzinie. Bankowców najbardziej drażnią oczywiście ci prawnicy, którzy znają się na prawie bankowym i skutecznie odsłaniają przed krajowymi sądami, jak i przed unijnym Trybunałem Sprawiedliwości, niegodziwość i nieuczciwość przedstawicieli sektora finansowego.
A robią to od lat, i zaczynali w czasach, gdy nikt jeszcze nie słyszał o abuzywności kredytów frankowych. Banki zaczęły wprowadzać wadliwe produkty na polski rynek znacznie wcześniej, już w latach 90. – mowa oczywiście o kredycie „Alicja”, czyli zobowiązaniu hipotecznym z zaszytym mechanizmem kapitalizacji odsetek. Kredyty były skonstruowane w ten sposób, że odsetki należne bankowi praktycznie nie ulegały spadkowi – dług kredytobiorcy natomiast narastał. Już wtedy pod adresem banków sypały się pozwy, a kredytobiorcy żalili się na nietransparentne warunki umów oraz na niewystarczającą informację na temat ryzyka.
Dopiero od 2005 roku banki na szerszą skalę zaczęły proponować klientom kredyty indeksowane kursem walut obcych, głównie franka szwajcarskiego, ale nie tylko. Zdarzały się kredyty waloryzowane kursem dolara, jena japońskiego czy euro. Wspólny mianownik był ten sam: dotyczył nieograniczonego ryzyka kursowego i abuzywnych klauzul przeliczeniowych, które po kilkunastu latach od największego boomu na hipoteki pseudowalutowe doprowadziły te umowy do upadku w sądach. Obecnie kredytobiorcy frankowi wygrywają blisko 99 procent spraw zainicjowanych przeciwko bankom i odzyskują od instytucji finansowych gigantyczne kwoty tytułem zwrotu świadczenia nienależnego oraz odsetek ustawowych za zwłokę.
Przedstawiciele sektora bankowego są bardzo niezadowoleni z takiego obrotu spraw i, gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja, krytykują frankowych prawników oraz przypisują im nieczyste intencje. Zespoły prawne wyspecjalizowane w unieważnianiu abuzywnych umów nazywane są przez bankowców „parakancelariami”. Władze banków mówią wręcz o przemyśle skoncentrowanym na pozywaniu instytucji finansowych za – ich zdaniem – drobne niedociągnięcia w umowach z klientami. Według bankowców prawnicy kierują się nie dobrem swoich klientów, a własnym zyskiem. Tu warto zaakcentować, że w psychologii taki mechanizm, polegający na przypisywaniu innym własnych negatywnych cech i zachowań, określany jest mianem projekcji.
Hipoteki frankowe to za mało: banki nieuczciwie dorabiają się na kredytobiorcach złotowych
Banki, przyzwyczajone do tego, że w Polsce można „opchnąć” niemal każdy produkt finansowy, niezależnie od ryzyka, jakie ten niósłby dla konsumenta, zaczęły maksymalizować zyski w produktach długoterminowych opartych o krajową walutę. Mowa tu przede wszystkim o klasycznych kredytach hipotecznych, w których oprocentowanie jest oparte o duet stała marża + WIBOR, oraz o pożyczkach gotówkowych, w przypadku których bardzo często dochodzi do kredytowania kosztów kredytu.
W obu przypadkach kredytobiorcy narzekają na nadmierne koszty związane z tymi zobowiązaniami. W przypadku hipotek złotowych chodzi przede wszystkim o to, że bank zarabia nie tylko na marży, ale również na różnicy pomiędzy WIBORem a rzeczywistym kosztem pozyskania pieniądza do sfinansowania akcji kredytowej.
Chodzi też o niewypełnienie obowiązku informacyjnego – kredytobiorcy złotowi mają żal do banków, że te nie zaznajomiły ich w przejrzysty sposób z ryzykiem zmiennej stopy procentowej i nie proponowały jako alternatywy kredytów ze stałą stopą. Szczególnie poszkodowani czują się kredytobiorcy, którzy pożyczyli od banków pieniądze w latach 2020-2021, gdy stopy procentowe były rekordowo niskie, a banki zgodnie milczały co do zalet, które stoją za kredytami z czasowo stałym oprocentowaniem.
Szacuje się, że „wiborowicze” złożyli przeciwko bankom już blisko 3 tys. pozwów.
Z kolei w przypadku kredytów i pożyczek konsumenckich, przede wszystkim gotówkowych i konsolidacyjnych, Polacy mają słuszne pretensje o to, w jaki sposób banki kreują ich dług, kredytując koszty kredytowe i pobierając z tego tytułu odsetki. Nie podoba im się, że banki, dzięki szeregowi manipulacji, nierzetelnie informują o faktycznej wysokości RRSO, a więc i o tym, ile rzeczywiście kredytobiorca zapłaci za udzielenie mu finansowania.
Na chwilę obecną wiadomo o przynajmniej 10 tys. pozwów, które złożyli przeciwko bankom posiadacze kredytów konsumenckich, domagający się dla siebie sankcji kredytu darmowego.
Banki walczą więc ze swoimi klientami na wielu frontach, w tym na jednym, tym frankowym, przegrywają z kretesem. Ale nie zawsze tak było. Jeszcze kilka lat temu, przed wyrokiem TSUE w sprawie państwa Dziubak, banki wygrywały 3 na 4 sprawy z powództwa frankowiczów. Dziś przedstawiciele sektora obawiają się, że proporcje orzecznicze zmienią się na ich niekorzyść również w sprawach WIBORu i SKD, tym bardziej że do unijnego Trybunału Sprawiedliwości trafiły już pytania w tym zakresie, skierowane przez polskich sędziów.
Tych pytań, a więc i przyszłych wyroków TSUE, nie byłoby, gdyby nie godna podziwu praca doświadczonych prawników, specjalistów z dziedziny prawa konsumenckiego i bankowego. To właśnie ta grupa zawodowa spowodowała, że bankowcy zostali zmuszeni do zmiany w podejściu do swoich klientów. Na początku roku 2025 polski konsument przestaje być traktowany w zetknięciu z instytucjami finansowymi w sposób przedmiotowy. Zaczyna być podmiotem, z którym trzeba dyskutować.
Bezpieczeństwo konsumenta czy protekcjonizm? Uczciwe opodatkowanie czy fiskalizm?
Dla bankowców opisywana sytuacja jest wielce niewygodna – ochronę, jaką instytucje państwowe roztaczają nad konsumentem, wobec którego przedsiębiorca nie wypełnił obowiązku informacyjnego, nazywają protekcjonizmem. Implementowanie prawa UE do przepisów krajowych nie jest już standardową ochroną konsumenta. Jest wysoce niepożądanym centralizmem, który oczywiście tłumi kreatywność przedsiębiorców. Nie można już kreatywnie strzyc klientów w biały dzień, jak gdyby byli owcami (żeby nie napisać dosadniej).
Jakby tego było mało, rząd w Polsce ma czelność pobierać od instytucji finansowych podatek bankowy. Innowacyjność sektora jest więc dodatkowo tłumiona przez fiskalizm. O słuszności tego zarzutu niech świadczy to, że wynik finansowy polskiego sektora bankowego za rok 2024, wg wiarygodnych prognoz, może przekroczyć 37 miliardów złotych. To jednak zbyt mało, by banki w Polsce mogły rozwijać się w nieskrępowany sposób, i gdyby nie podatek bankowy, Warszawa zapewne w krótkim czasie stałaby się równie istotnym centrum finansowym, co Nowy Jork, Londyn i Zurych.
Porzućmy jednak ironizowanie i powróćmy do wątku kancelarii prawnych, które stały się tak niewygodnym przeciwnikiem dla polskiego sektora bankowego.
Jaki wpływ na krajową gospodarkę tak naprawdę mają prokonsumenccy prawnicy?
Czy praca „frankowych” prawników istotnie przyczynia się do tego, że Polska staje się krajem mniej innowacyjnym, a krajowy sektor nie może skupić się na finansowaniu gospodarki i nowych technologii, ponieważ musi transferować środki ku wygrywającym procesy konsumentom?
W naszym przekonaniu jest dokładnie odwrotnie. Prokonsumenccy prawnicy jak mało kto przyczyniają się do poprawy jakości usług bankowych, na czym skorzystać mogą wszyscy klienci instytucji finansowych, w tym zarówno konsumenci, jak i odbiorcy biznesowi. Krajowy sektor bankowy przechodzi właśnie transformację – banki nie tylko eliminują ze swoich umów klauzule abuzywne, w obawie przed dotkliwymi konsekwencjami prawnymi i finansowymi, ale i starają się wypracować pewne standardy w swoich procedurach, tak aby nikt nie zarzucił im, że umowy podpisane w ostatnich latach posiadają wady prawne kwalifikujące je do eliminacji z obrotu prawnego.
W efekcie nowego podejścia banków umowy proponowane konsumentom są znacznie bardziej przejrzyste i pisane prostszym językiem. Z rynku znikają produkty niosące za sobą zbyt duże ryzyko po stronie konsumenta. Banki dokładają starań, aby odbudować zaufanie klientów do marek, które zszargały sobie reputację w trakcie masowych procesów sądowych. Jaki długofalowy wpływ może to wywrzeć na krajową gospodarkę?
Przede wszystkim może wpłynąć na lepszą alokację kapitału: prościej mówiąc, zwiększenie zaufania Polaków do sektora bankowego może przełożyć się na większą ich skłonność do inwestowania pieniędzy. Z kolei sektor, oferując klientom bardziej przyjazne, transparentne produkty, działa na swoją korzyść i poprawia stabilność własnej sytuacji: maleje ryzyko powtórki ze scenariusza frankowego w przyszłości.
Co więcej, stabilna sytuacja w sektorze i brak zagrożeń wynikających z klauzul abuzywnych w umowach z klientami może stanowić w dużej mierze o atrakcyjności instytucji finansowych w kraju, przyciągając inwestorów z zagranicy.
Jak wyglądałby polski sektor bankowy, gdyby środowisko prawnicze nie czuwało nad dobrem konsumentów?
Warto zestawić teraz opisywaną wizję z alternatywą, czyli z sytuacją, w której przedstawiciele środowiska prawnego nie edukują konsumentów w zakresie przysługujących im praw. Jak wyglądałaby sytuacja polskich klientów sektora w perspektywie 5, 10 czy 20 lat? Z czym kojarzyłby się przyszłym pokoleniom kredyt hipoteczny, jeśli nie z pętlą uwiązaną u szyi?
Kto chciałby inwestować z pomocą banków, wiedząc, że te całym ryzykiem zawsze, bez względu na rodzaj produktu, obciążają klienta? Czy inwestorzy z zewnątrz myśleliby ciepło o rynku, który opiera się o miliony umów z zaszytymi w nich klauzulami abuzywnymi, których ryzyko może zmaterializować się w dowolnym czasie?
Dziś bankowcy, mówiąc o przewagach polskiego sektora finansowego, koncentrują się przede wszystkim na nowinkach technologicznych. Kreślą wizje, w których sztuczna inteligencja weryfikuje umowy prawne i rozpływają nad tym, z jaką chęcią Polacy korzystają z bankowości mobilnej oraz systemu BLIK. Zapominają, że wciąż wiele jest do zrobienia, a właściwie do nadrobienia względem krajów Europy Zachodniej.
Polscy konsumenci mają prawo oczekiwać, że umowy proponowane im przez banki nie będą bardziej ryzykowne niż te oferowane Niemcom, Francuzom czy Włochom. Że podpisanie z bankiem uczciwej umowy, czy to o pożyczkę konsumencką, czy kredyt hipoteczny, nie będzie wymagało każdorazowo przeprowadzenia profesjonalnej analizy u adwokata bądź radcy prawnego. Nie jest fanaberią również to, że kredytobiorcom marzy się sytuacja, w której pracownicy banków mówią im prawdę, czy to w odniesieniu do ryzyka poszczególnych produktów, czy w zakresie faktycznych kosztów, z którymi wiąże się zawarcie umowy.
Jeżeli banki nie podejdą do tych oczekiwań z należytym zrozumieniem, to dalszy rozwój technologiczny nie uczyni polskiego sektora finansowego bardziej innowacyjnym czy konkurencyjnym, a co najwyżej przystroi stare produkty w nieprzystające do nich szaty.
PODSUMOWANIE:
Polska jest młodą demokracją, której celem powinno być przede wszystkim budowanie stabilnej, opartej na uczciwych zasadach gospodarki. I przewidywalnego rynku, przyciągającego do nas wartościowych inwestorów, których dziś bez wątpienia może zrażać niepewność prawna, będąca m.in. wynikiem wieloletnich zaniedbań kolejnych rządów i Nadzoru Finansowego.
Regulacja prawna w sektorze bankowym jest czymś, czego Polska potrzebuje, by zyskać miano kraju o zachodniej mentalności, postępowego, ale też zorientowanego na dobro społeczeństwa. Podejmowane przez prawników próby zmierzające do nadania rynkowi pewnych minimalnych standardów nie powinny być postrzegane jako przeszkoda czy hamulec, a jako jeden z elementów w zrównoważonym rozwoju gospodarki.