Listopad i grudzień to czas, w którym banki – mądrzejsze o wnioski ze sprawozdania finansowego za III kwartał – odświeżają swoją ofertę kierowaną do frankowiczów. Chodzi oczywiście o propozycje ugód, które, wbrew oczekiwaniom sektora finansowego, spotkały się z dość chłodnym przyjęciem. Dla banków to zła wiadomość. Potrzebują one w trybie pilnym zmniejszyć swój portfel frankowy – i to nie na drodze sądowej, na której kredyty w CHF są masowo unieważniane, ale właśnie dzięki ugodom, które pozwolą im zarobić jeszcze więcej, niż na pierwotnej umowie. Czy bank naprawdę może być aż tak perfidny w swoich poczynaniach wobec konsumentów? Oczywiście, że tak. Udowadnia to między innymi najnowsza propozycja mBanku, który kusi kredytobiorców preferencyjnym oprocentowaniem kredytu po podpisaniu ugody. Gdzie tkwi haczyk?
Kliencie! Podpisz ugodę z mBankiem i strać dodatkowe kilkadziesiąt tysięcy złotych!
Powyższy nagłówek przeraża, ale tak można podsumować akcję mBanku skoncentrowaną na ugodach z kredytobiorcami frankowymi. Założenia na papierze brzmią pięknie, ale tylko dla laika. Pewnie dlatego bank wysyła treść potencjalnej ugody bezpośrednio do konsumenta, z którym ma spór, a nie do jego pełnomocnika prawnego (kancelarii, która go reprezentuje). Z kilkudziesięciostronicowej ugody zawierającej całą masę załączników kredytobiorca może się dowiedzieć, że podpisując ugodę, zyska następujące korzyści:
- wyeliminuje ze swojej umowy ryzyko kursowe – jego kredyt zostanie przewalutowany na złotówki, a bank zrobi to za darmo (ot, dobrodziej)
- mBank wspaniałomyślnie umorzy kredytobiorcy część kapitału do spłaty (z pierwszych relacji frankowiczów wynika, że wartość umorzenia to niespełna 10 proc. tej kwoty)
- frankowicz ma możliwość zdecydować się na okresowo stałą stopę oprocentowania, wynoszącą 4,99 proc. Oprocentowanie będzie niezmienne przez okres 5 lat.
Dla wielu kredytobiorców, którzy nie chcą z różnych względów iść do sądu, taka propozycja może jawić się jako rozwiązanie problemu. Wystarczy jednak zagłębić się nieco bardziej w nadesłane dokumenty, by przekonać się, że propozycja mBanku jest daleka od bajkowej. Kredytobiorca, który zdecyduje się przystać na te warunki, bardzo szybko odczuje nieprzyjemne deja vu i przypomni sobie uczucia, jakie towarzyszyły mu w 2009 roku, gdy frank szwajcarski zaczął piąć się w górę, za czym niemal natychmiast podążyły raty kredytu i saldo zadłużenia.
Rata kredytu po przewalutowaniu nie będzie bowiem niższa niż przed konwersją zobowiązania na PLN. Należy mieć na uwadze, że oprocentowanie kredytów frankowych jest bardzo niskie, ponieważ podlegają one pod przewidywalną stawkę SARON.
Godząc się na „promocję” mBanku i przewalutowanie kredytu oraz okresowo stałą stawkę 4,99 proc., kredytobiorca musi mieć świadomość, że RRSO będzie wynosić ok. 7,14 proc., bo przecież na koszty kredytu składa się nie tylko oprocentowanie nominalne, ale również ubezpieczenie i prowizja dla banku. W tej sytuacji więc rata kapitałowo-odsetkowa wzrośnie o kilkanaście procent względem tej, którą klient płacił przed przewalutowaniem kredytu.
A to przecież jeszcze nie wszystko, bo wyższe oprocentowanie kredytu wpłynie na całkowitą kwotę, jaką kredytobiorca będzie musiał oddać bankowi. Co z tego, że bank umorzy część kapitału do spłaty, skoro w wyniku zmiany oprocentowania część odsetkowa raty poszybuje w górę? Konsekwencją będzie to, że ostatecznie kredytobiorca spłaci bankowi więcej, niż musiałby oddać, nie podejmując żadnych dalszych kroków i pozostając przy pierwotnej umowie.
Gdy bank proponuje stałe oprocentowanie kredytu, nie robi tego z dobroci
Uwagę kredytobiorcy powinno zwrócić to, dlaczego w ogóle mBank proponuje czasowo stałą stopę procentową, a nawet promuje to rozwiązanie wśród frankowiczów jako bardziej „bezpieczne”, skoro jeszcze w 2021 roku doradcy kredytowi na potęgę zachwalali klientom produkty ze zmiennym oprocentowaniem, tłumacząc, że w dłuższej perspektywie są najbardziej korzystne.
Skąd ta nagła zmiana zdania? Dlaczego Komisja Nadzoru Finansowego musiała narzucić bankom obowiązek wprowadzenia do oferty produktów z czasowo stałym oprocentowaniem, skoro wygląda na to, że banki wręcz preferują, by klient wybrał stałą stopę na okres 5 lat w miejsce zmiennego oprocentowania? To bardzo proste: zmieniły się warunki ekonomiczne, zmieniły i priorytety banku. Póki oprocentowanie kredytów złotowych było niskie, bankom nie zależało, by kredytobiorca wybierał stałą stopę – już w 2021 roku jasne było, że kryzys finansowy jest tuż tuż, co musiało skłonić NBP do podniesienia kosztu pieniądza.
Obecnie, gdy stopy procentowe są rekordowo wysokie, a banki zgarniają gigantyczne prowizje, opłaca się im namówić klienta, by zdecydował się zamrozić stawkę pod pozorem „uwolnienia od ryzyka rosnącego oprocentowania”.
Z danych historycznych wynika jednak, że gdy WIBOR gwałtownie rośnie, stan taki trwa zwykle ok. 2 lat, po czym stopy procentowe powoli wracają do normy. RPP rozpoczęła cykl podwyżek kosztu pieniądza już ponad rok temu, a Adam Glapiński zapowiedział, że NBP zakłada osiągnięcie celu inflacyjnego (który wynosi 2,5 proc.) mniej więcej do 2025 roku. Kredytobiorca, który teraz podpisze ugodę z bankiem na „preferencyjnych” warunkach, będzie spłacał swój kredyt z RRSO wynoszącym ponad 7 proc. aż do końca 2027 roku.
Biorąc te prognozy pod uwagę, można więc stwierdzić, że istotnie, oferta mBanku jest bardzo korzystna, ale głównie dla niego. Kredytobiorca nie dość, że odda po konwersji kredytu nawet kilkadziesiąt tysięcy zł więcej, niż zapłaciłby, gdyby spłacał swój kredyt wg pierwotnego harmonogramu, to jeszcze utraci wszelkie prawo do zakwestionowania swojej umowy w sądzie. Tak, ugoda z bankiem jest równoznaczna ze zrezygnowaniem z jakichkolwiek roszczeń względem tego podmiotu.
Jeżeli kredytobiorca zdecyduje się podpisać ugodę w momencie, gdy już zainicjował spór sądowy, opłacił pozew i prawników, nie odzyska tych środków. Mało tego, bank może wystąpić do sądu o zasądzenie na jego rzecz zwrotu kosztów zastępstwa procesowego – w przypadku, gdy wartość przedmiotu sporu wynosi od 200 tys. do 2 mln zł, kredytobiorca może zostać obciążony dodatkowym kosztem w wysokości nawet 10 800 zł.
Z pewnością nie na takie korzyści liczy konsument, który dostaje od banku propozycję polubownego rozwiązania kwestii toksycznego kredytu.
W świetle niniejszych informacji ugoda z bankiem jawi się jako jeszcze mniej korzystne rozwiązanie niż dalsze spłacanie kredytu na pierwotnych warunkach – z przewidywalnym i bardzo niskim oprocentowaniem. Ale po co się na to godzić, gdy można pozwać bank, anulować umowę kredytową i odzyskać od kredytodawcy wszystkie środki wpłacone ponad pierwotnie pożyczoną kwotę, nierzadko wraz z ustawowymi odsetkami za zwłokę? Tym bardziej, że szanse na korzystny wyrok są gigantyczne. Z informacji, jakie publikuje mBank w swoim sprawozdaniu finansowym, wynika, że podmiot ten przegrywa z frankowiczami w 98,5 proc. przypadków.
Co ważne, pozwać mBank za kredyt frankowy mogą zarówno ci kredytobiorcy, którzy nadal spłacają swoje zobowiązanie, jak i byli frankowicze, niemający już wobec banku żadnego długu. Tylko pozew umożliwia rzeczywiste uwolnienie się od ryzyka kredytu, zarówno tego związanego z potencjalnie rosnącym kursem CHF, jak i tego wynikającego z wysokiego oprocentowania.