Banki przez długi czas odpuszczały forsowanie własnej narracji w mediach na temat kredytów frankowych. Wierzyły, że ich „prawda” o legalności i ważności umów waloryzowanych kursem CHF sama obroni się w sądach i przed TSUE. Tak się jednak nie stało. Sektor zrozumiał to na dobre dopiero w zeszłym roku, w którym każdy kolejny kwartał przynosił tysiące nowych porażek przed sądami powszechnymi i kolejne prokonsumenckie wyroki Trybunału. Bankowcy w końcu odrobili lekcje i postanowili, że – wzorem frankowiczów – będą walczyć o względy opinii publicznej w mediach. To jest jednak bardzo trudne, gdy nie ma się ani racji, ani moralnego mandatu, by kształtować pogląd społeczeństwa na niezwykle skomplikowaną kwestię procederu frankowego. Jakimi argumentami posługują się dziś banki, by zbudować podstawy pod wprowadzenie ustawy frankowej, a przy okazji nakłonić część frankowiczów do ugód?
- Banki przegrywają 97 procent procesów sądowych o kredyty frankowe, co kosztuje je kwartalnie setki milionów złotych. Sektor nie chce transferować tych pieniędzy w stronę frankowiczów, dlatego potrzebuje ustawy frankowej. Na tę nie ma jednak odpowiedniego „klimatu politycznego”
- Politycy wszystkich liczących się obozów w Sejmie są przeciwni ustawie (anty)frankowej. Jedną z przyczyn jest prawdopodobnie brak społecznego poparcia dla takiego pomysłu. Banki starają się więc to poparcie wykreować, propagując kłamliwy przekaz w mediach
- Frankowicze od wielu miesięcy są atakowani bankową narracją, która może wywoływać poczucie niepewności o przyszły los spraw sądowych i zasiewać zwątpienie co do tego, kto w tym sporze ma rację. Rozprawiamy się dziś z trzema kłamstwami sektora bankowego, które są od pewnego czasu forsowane w mediach z niezwykłą siłą.
Banki chcą przekonać polityków do ustawy frankowej. Wpierw jednak muszą oswoić z tym pomysłem opinię publiczną
Kto w 2024 roku potrzebuje ustawy frankowej? Na pewno nie kredytobiorcy, bo ci wygrywają z bankami 97 procent sądowych procesów o kredyty pseudowalutowe (a w II instancji są górą nawet w 99 procent przypadków). Ustawa jest pilnie potrzebna bankom, które obserwują odpływ kapitału i zdecydowanie nie chcą się z tym stanem rzeczy pogodzić.
Wielomilionowe (a w skali roku nawet wielomiliardowe) rezerwy na ryzyka prawne kredytów w CHF są teraz dla sektora głównym problemem. Bankowcy bardzo chcieliby powrócić do rozmów o ustawie frankowej, jednak póki co nie mają z kim o niej dyskutować. Politycy takiego rozwiązania po prostu nie chcą. Prawdopodobnie boją się oporu społecznego – ustawa mogłaby dotknąć setek tysięcy Polaków, którzy przecież wkrótce pójdą głosować w wyborach samorządowych, potem europejskich, a na końcu, w 2025 roku, w prezydenckich. Żaden obóz polityczny nie chce mieć tak gigantycznej siły przeciwko sobie, tym bardziej że frankowicze pokazali już, że są doskonale zorganizowani i potrafią wyjść na ulicę, by protestować.
Co więc robią banki? Próbują zbudować odpowiedni klimat pod ustawę. Z jednej strony zniechęcają frankowiczów do pozwów, próbują wywołać wrażenie niepewności prawnej, z drugiej z kolei chcą przekonać społeczeństwo, że frankowiczom nie należą się „darmowe kredyty”, tylko inne „sprawiedliwe społecznie” rozwiązanie ich problemu. A o tym, co jest sprawiedliwe i uczciwe, najlepiej niech zdecyduje sektor wspomagany przez Komisję Nadzoru Finansowego (w której leży już gotowy projekt stosownej ustawy).
Poniżej prezentujemy trzy najbardziej propagowane obecnie kłamstwa sektora, obmierzone na „zmiękczenie” frankowiczów i, jednocześnie, na postawienie solidnych fundamentów pod legislacyjne rozwiązanie problemu kredytów w CHF.
Kłamstwo nr 1: bankowi należna jest sądowa waloryzacja na mocy art. 3581(3) k.c.
Po tym, jak banki dowiedziały się, że Trybunał Sprawiedliwości UE odmawia im prawa do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału (wyrok w sprawie C-520/21), a następnie, że jest przeciwny także sądowej waloryzacji kapitału (wyrok w sprawie C-488/23), postanowiły podjąć ostatnią, rozpaczliwą próbę zakłamania rzeczywistości. Powołują się na jeden z paragrafów kodeksu cywilnego, który rzekomo daje im prawo do takiej waloryzacji, gdy wartość pieniądza radykalnie osłabi się na przestrzeni lat – chodzi o art. 3581(3) k.c. Ten przekaz to tania manipulacja.
Banki celowo powołują się na ten konkretny paragraf, z pominięciem art. 3581(4) k.c., również odnoszącego się do waloryzacji sądowej. Zgodnie z nim o waloryzację świadczenia nie może ubiegać się przedsiębiorca, gdy owo świadczenie powiązane jest z wykonywaną przez niego działalnością. Najwyraźniej bankowcy liczą, że frankowicze ulegną autorytetowi prawa krajowego i nie zainteresują się tym, jak brzmi całość cytowanego wybiórczo artykułu kc.
Kłamstwo nr 2: ustawowe skonwertowanie umów frankowych na złotowe to uczciwe i społecznie sprawiedliwe rozwiązanie
Nie ma nic sprawiedliwego w legalizowaniu umów, u których podstaw znajdują się klauzule abuzywne dotyczące świadczenia głównego. Jeżeli pozwolimy bankom na ustawowe konwersje, to nauczą się one, że mogą zarabiać na bezprawnych działaniach wobec konsumentów. Stracimy na tym wszyscy jako społeczeństwo, gdyż wielkie korporacje będą nam oferować umowy na gorszych warunkach niż na Zachodzie. Pobłażanie bankom i uleganie presji na ustawę frankową doprowadziłoby do sytuacji, w której pozycja konsumenta względem przedsiębiorcy stałaby się dużo słabsza. Odbiłoby się to nie tylko na jakości usług bankowych, ale również na innych gałęziach sektora usługowego czy handlowego. W wyniku ugięcia się rządu pod naciskiem banków i tak na końcu straciłby konsument.
Kłamstwo nr 3: za unieważnienia umów frankowych zapłaci całe społeczeństwo
Banki sugerują, że wskutek unieważnień kredytów w CHF będą musiały podnieść ceny swoich usług czy też zmniejszyć dostępność kredytów hipotecznych. Nie można zapominać, że nie wszystkie banki mają problem z kredytami w CHF. Jest wiele dużych podmiotów, jak np. Alior Bank czy Pekao S.A., które albo udzielały kredytów frankowych w minimalnym stopniu, albo zawiązały już rezerwy na ryzyka tych umów wynoszące ponad 100 proc. wartości aktywnego portfela.
Trudno sobie wyobrazić, aby banki mocniej obciążone hipotekami w CHF podnosiły ceny podstawowych produktów, wiedząc, że to sprawi, iż staną się mniej konkurencyjne względem banków „niefrankowych”. Za unieważnienia umów frankowych zapłacą… same banki, które mają te kontrakty w swoich portfelach. Zapłacą oczywiście z niechęcią, ale bez większych trudności, ponieważ od kilku kwartałów zarabiają miliardy na odsetkach kredytów złotowych.