PLN - Polski złoty
CHF
4,53
środa, 8 stycznia, 2025

W Polsce mamy teraz „Prawniczy skok na banki” – kontrowersyjne oskarżenie prezesa Pekao SA wobec kancelarii i sędziów?

Trwa rajd Cezarego Stypułkowskiego, nowego prezesa Pekao S.A. (i byłego szefa mBanku) po największych mediach finansowych w kraju. Zapewne w ogóle nie zajmowalibyśmy się tematem tego osobliwego tournée, gdyby nie jedna rzecz: prezes Stypułkowski, mimo że obecnie przewodzi instytucji obciążonej kredytami frankowymi w minimalnym stopniu, nie przestaje mówić właśnie o frankowiczach, a zwłaszcza o ich pełnomocnikach prawnych. Prezes Pekao wyraźnie nie może pogodzić się z tym, że to narracja konsumentów, a nie banków wygrała w sądach i przed TSUE. I, brzydko mówiąc, dorabia renomowanym prawnikom gębę, zarzucając im „skok na banki”. Warto się zastanowić, kto tak naprawdę wykonał skok, i na kogo lub na co: adwokaci na sektor bankowy, czy może jednak bankowcy na finanse niczego niepodejrzewających konsumentów?

  • Przykład Cezarego Stypułkowskiego pokazuje dobitnie, że można wyjść z mBanku, ale mBank, a przynajmniej wyrobiony za jego czasu zestaw poglądów, wciąż pozostaje z człowiekiem. Frankowe kredyty wciąż są jednym z najchętniej poruszanych przez prezesa tematów
  • Cezary Stypułkowski w swoich wywodach na temat kredytów w CHF bardzo długo koncentrował się przede wszystkim na samych frankowiczach. Obecnie wyraźnie mocniej irytują go ich pełnomocnicy, dzięki którym doszło do zmaterializowania się ryzyka klauzul przeliczeniowych
  • W rozmowie z redaktorem Dziennika Gazety Prawnej prezes Stypułkowski mówi o „prawniczym skoku na banki”, który rozmył zobowiązania umowne klientów sektora. Co ciekawe, po tych wszystkich latach i wyrokach TSUE prezes Pekao wciąż broni publicznie frankowego programu mieszkaniowego
  • Czy to nie zastanawiające, że wykształceni i inteligentni ludzie, tacy jak prezes Stypułkowski, w dalszym ciągu nie potrafią dostrzec zależności pomiędzy bezprawnymi działaniami sektora wobec konsumentów, a tym, że dziś nad losem tych konsumentów pochylają się prawnicy?

Były prezes mBanku nie może zapomnieć o frankowiczach. W kolejnym wywiadzie uderza w ich pełnomocników prawnych

Cezary Stypułkowski jest, zaraz obok prezesa ZBP Tadeusza Białka, prawdopodobnie najczęściej cytowanym przez media przedstawicielem sektora bankowego. Przynajmniej gdy chodzi o temat franków. Jeszcze niedawno wydawało nam się, że częstotliwość „frankowych” wystąpień tego prominentnego bankowca spadnie – wszak od kilku miesięcy Cezary Stypułkowski jest szczęśliwym prezesem Pekao S.A., instytucji, która, jak sam sugeruje w mediach, interesowała go od bardzo dawna.

Logika podpowiada więc, że po 14 latach przewodzenia mBankowi i przynajmniej 5 latach bardzo intensywnej przeprawy sądowej związanej z kredytami we franku, prezes zechce odpocząć od tego tematu i w rozmowach z mediami skoncentruje się na przyszłych wyzwaniach związanych z nową posadą.

Wydawałoby się to sensowne, zwłaszcza dlatego, że Pekao S.A. dysponuje minimalnym portfelem frankowym, może się pochwalić jednymi z najwyższych (w stosunku do portfela) rezerw w sektorze, a w dodatku jesienią 2023 roku wdrożył przełomowy program ugodowy, którego do tej pory nie udało się przebić żadnemu z bezpośrednich konkurentów.

Tymczasem Cezary Stypułkowski, rozmawiając z mediami, wciąż niezwykle chętnie rozprawia o frankowiczach. A jeszcze chętniej o ich pełnomocnikach prawnych. Nie inaczej jest w przypadku rozmowy opublikowanej przed około tygodniem na łamach Dziennika Gazety Prawnej.

Czy w sądach trwa „prawniczy skok na banki”?

Wywiad jest długi, porusza wiele wątków, w tym związanych oczywiście z Pekao S.A., ale fragment dotyczący kredytów pseudowalutowych musiał się w nim znaleźć. A gdy już Cezary Stypułkowski zaczyna mówić o frankach, to zwykle dostarcza nam sporo materiału do cytowania. I do polemiki. Nie inaczej było i tym razem. Zaczyna się dość łagodnie. Gdy dziennikarz wywołuje temat najdroższych kredytów i najtańszych depozytów (co w naszej ocenie świetnie opisuje krajową bankowość detaliczną) prezes kontruje i przypomina, że sektor cały czas wypłaca pieniądze kredytobiorcom frankowym, a ci… lokują je na depozytach.

Gdy redaktor pyta, co w polskiej bankowości zmieniło się w ostatnich latach na minus, Cezary Stypułkowski wymienia kilka takich minusów, a wśród nich pojawia się rozmycie zobowiązań umownych klientów poprzez „prawniczy skok na banki”, wpływający na skurczenie się kapitałów w sektorze.

O kredytach frankowych, mimo problemów, które przysporzyły one bankom, wciąż wypowiada się ciepło. Prezes Pekao uważa, że „przyciągnięcie franków” było sposobem na powstanie programu mieszkaniowego sfinansowanego importem kapitału, bez udziału państwa. Brzmi to mniej więcej tak, jak gdyby banki faktycznie skądś te franki pozyskiwały, by następnie wypłacić je frankowiczom w akcji kredytowej. Czy tak w istocie było? Nie.

Czy banki pozyskały „frankowy kapitał”, by zaoferować Polakom hipoteki w CHF?

Podmioty takie jak mBank (wcześniej BRE Bank S.A.) udzielały Polakom kredytów indeksowanych do franka szwajcarskiego, ale nie oznacza to, że kredytobiorcom przelewano na konto franki. Przeciwnie, dostawali oni złotówki i banki preferowały, by ich klienci spłacali swój dług również w złotówkach.

Kwoty te były przeliczane przez bank z i na CHF według własnych kursów kupna i sprzedaży, na ogół znacznie mniej korzystnych niż kursy publikowane dla danego okresu przez NBP. Kuriozalne jest to, że klient, podpisując umowę, bardzo często nie wiedział, jaką kwotę w złotówkach wypłaci mu bank tytułem kapitału kredytu. Wszak w jego umowie mowa była o frankach szwajcarskich. Kurs, po jakim podmiot przeliczy kapitał, był na ogół jedną wielką zagadką. Bankom nie wystarczyło, że zarabiały na marży i na oprocentowaniu: chciały powiększyć swoje wpływy dzięki spreadom walutowym. W kontekście tej informacji wypowiedź prezesa Pekao wydaje się co najmniej… odległa od faktów.

Dość kontrowersyjna jest wypowiedź o „prawniczym skoku na banki”. Wierzymy, że pan prezes sformułował to określenie bez głębszego zastanowienia – bo chyba nie chciał porównać adwokatów i radców prawnych, którzy reprezentują dziś kredytobiorców w sądach, do bandy rabusiów, którzy uzbrojeni, w pończochach na twarzach, terroryzują kasjerów i kradną z banku pieniądze… A jeśli o to właśnie chodziło, to czy przynależność do tej bandy należy przypisać również sędziom, którzy w 97 procentach przypadków (a 99 proc. w II instancji) przychylają się do argumentów wspomnianych już prawników i uznają roszczenia ich klientów, skierowane przeciwko bankom, za zasadne?

A co z TSUE? Czy to zagraniczny wspólnik tej bandy napadającej na biedne banki? Czy sędziowie Izby Cywilnej Sądu Najwyższego również uczestniczą w spisku? Jeśli tak, to trzeba przyznać, że prezes Stypułkowski ma rozmach. Nie powinno to dziwić, wszak sam w jednym z ostatnich wywiadów (chodzi o materiał opublikowany na łamach Pulsu Biznesu) przyznaje, że przeczytał wszystkie książki Raymonda Chandlera, światowej sławy autora powieści kryminalnych. Więcej nam nie trzeba.

Już nie frankowicze, a ich pełnomocnicy są największym wrogiem sektora bankowego

Naszą uwagę zwraca pewna zmiana, która dokonała się przez ostatni rok w prezesie Stypułkowskim. Kiedyś bardzo chętnie rozprawiał na temat samych frankowiczów, określając ich mianem wąskiej, uprzywilejowanej grupy społecznej, do której transferowane są miliardy złotych, co odbywa się kosztem pozostałych klientów sektora. Głosił opinie, wg których wyroki unieważniające umowy frankowe prowadzą do bezzasadnego wzbogacenia się tej grupy kredytobiorców.

Cezary Stypułkowski nie stronił również od krytyki samych sądów. W mediach mówił m.in. o błędnej linii orzeczniczej w sprawach frankowych, będącej wynikiem wpływu orzeczeń TSUE, jak również o załamaniu się systemu orzecznictwa.

A teraz? Najwięcej gorzkich słów kieruje właśnie pod adresem kancelarii prawnych, które reprezentują interesy klientów sektora w sądach. To niesamowite, z jaką determinacją inteligentni i świetnie wykształceni ludzie sukcesu, jakimi bez wątpienia są szefowie dużych banków giełdowych, odsuwają od siebie jedną prostą prawdę: roszczeń kredytobiorców, a więc i setek tysięcy pozwów, które piszą dla nich frankowi prawnicy, nie byłoby, gdyby przedstawiciele sektora w latach 2004-2011 zachowali się fair wobec swoich klientów.

Co przez to rozumiemy? A to, że banki miały wolny wybór: mogły ograniczyć udzielanie kredytów frankowych wyłącznie do osób, które zarabiały w tej walucie, albo przynajmniej w jasny i przejrzysty sposób informować swoich klientów o rzeczywistym ryzyku związanym ze zmianą kursu franka, od którego zależy zarówno wysokość raty, jak i saldo zadłużenia. Mogły też przemilczeć istotne fakty dotyczące tych umów i przekonywać klientów, że frank to waluta bezpieczna i stabilna, odporna na drastyczne wahania.

Banki wybrały tę drugą drogę: zdecydowały, że doraźny zysk jest ważniejszy od przyszłego bezpieczeństwa klientów, a długofalowo i stabilności całego sektora finansowego w Polsce. Dziś winą za skutki dawnych złych wyborów obarczają prawników, którzy po prostu umożliwiają poszkodowanym osobom wyegzekwowanie przysługujących im praw. Czy można mieć pretensje do prawnika, że robi dokładnie to, co leży w jego kompetencjach i jest zgodne z etyką jego zawodu? Odpowiedź na to pytanie wydaje nam się oczywista.

Nie można też zapomnieć o tym, że banki miały masę czasu na wyjście z procederu frankowego obronną ręką. Swoje roszczenia kredytobiorcy dobitnie manifestowali już 10 lat temu, tyle tylko, że wówczas ich oczekiwania były dużo bardziej przyziemne: frankowicze chcieli po prostu przewalutowania swoich kredytów na złotówki. Tego z kolei nie chcieli bankowcy. To rozwiązanie spodobało się sektorowi dopiero wtedy, gdy jego przedstawiciele na masową skalę zaczęli przegrywać spory w sądach. Wtedy było już jednak za późno na godzenie się z klientami według starych zasad.

Prezes Pekao krytykuje prawników z powodu roszczeń dotyczących WIBORu i SKD?

Abstrahując od lekkomyślnych wyborów sektora, domyślamy się, skąd ta niechęć prezesa Stypułkowskiego do prawników: nie chodzi już tylko o franki, ale również o to, że przedstawiciele tego środowiska zaczynają przyglądać się innym produktom stworzonym przez banki. Chodzi przede wszystkim o kredyty złotowe, oparte o klauzule zmiennego oprocentowania, a także o kredyty konsumenckie, w przypadku których banki na masową skalę kredytują koszty kredytu i naliczają z tego tytułu odsetki.

Zarówno kwestie prawne odnoszące się do hipotek w PLN, jak i sankcji kredytu darmowego trafiły już pod postacią pytań prejudycjalnych do TSUE. Tego samego, którego wyroki doprowadziły do – w opinii prezesa – błędnej linii orzeczniczej w sprawie franków. Nic więc dziwnego, że ani prokonsumenccy prawnicy, ani Trybunał Sprawiedliwości UE nie wzbudzają sympatii prezesa Pekao S.A., który najprawdopodobniej liczył, że opuszczając mBank pożegna też problem generowany ryzykiem klauzul abuzywnych w umowach kredytowych.

Jak się okazuje, nic z tego. Umowy złotowe, które znajdują się w portfelu Pekao S.A., jak najbardziej mogą stać się w przyszłości przedmiotem sporu i zapewne jest kwestią czasu, aż podmiot ten stanie przed koniecznością utworzenia rezerw na związane z tym ryzyka prawne.

Cezary Stypułkowski kreśli dwa wzajemnie się wykluczające profile typowego frankowicza

Na koniec zostawiliśmy sobie wypowiedź prezesa Stypułkowskiego z października 2024 roku, opublikowaną przez portal money.pl. W trakcie rozmowy z dziennikarzem portalu padły z ust prezesa Pekao zaskakujące słowa, które pozwalamy sobie zacytować:

„Bez napływu kapitału frankowego pokolenie mojego syna mieszkałoby u teściowej za szafą ”.

To jedno zdanie idealnie podsumowuje hipokryzję władz giełdowych banków. I nie chodzi nam nawet o kwestię tego „frankowego kapitału”, o której wspomnieliśmy kilka akapitów wcześniej. Prezes Stypułkowski w swojej wypowiedzi, jak sądzimy, daje do zrozumienia, że gdyby nie kredyty frankowe, to młodych ludzi (w czasach, gdy umowy te były dostępne na rynku) nie byłoby stać na zakup własnego lokum i musieliby mieszkać kątem u rodziców bądź teściów.

Gdybyśmy przeczytali tę wypowiedź komuś, kto o kredytach frankowych i o całej pseudowalutowej awanturze wie tyle, co nic, zapewne doszedłby do wniosku, że produkty te hojną ręką proponowane były osobom znajdującym się w nie najlepszej sytuacji finansowej, takim, których nie było stać ani na zakup mieszkania za gotówkę, ani na wzięcie kredytu w złotówce.

I właściwie moglibyśmy się pod tym zupełnie szczerze podpisać, bo tak właśnie było: banki nagminnie udzielały tych kredytów osobom młodym, „na dorobku”, rozpoczynającym dopiero swoją karierę zawodową i nieposiadającym wysokiego wkładu własnego ani solidnej zdolności kredytowej.

Problem w tym, że bankowcy… zaprzeczają, aby tak było! Po dziś dzień w rozmowach z mediami utrzymują, że kredyty frankowe były zaciągane przez ludzi dobrze sytuowanych czy wręcz zamożnych, a na podparcie tej tezy podają, że te produkty cechowały się przez lata ponadprzeciętnie dobrą spłacalnością.

Myślenie bankowca jest w tym przypadku zadziwiająco proste: skoro klient regularnie spłaca swój kredyt, choć waluta, w której go zaciągnął, w krótkim czasie podrożała o 100 procent, to znaczy, że go na to stać! Z pewnością nie zapożycza się u rodziny i znajomych, nie osusza konta z oszczędnościami przeznaczonymi na studia dziecka, nie pracuje od świtu do nocy na ratę kredytu, kosztem relacji rodzinnych i zdrowia psychicznego. To naprawdę takie proste: spłacasz kredyt zgodnie z harmonogramem? Jesteś osobą zamożną. Lepiej wyjdź i sprawdź, czy przed Twoją frankową posiadłością nie stoi przypadkiem nowiutkie Lamborghini.

Nie musimy daleko szukać wypowiedzi prezesa Stypułkowskiego, w których identyfikuje on frankowiczów jako ludzi w dobrej sytuacji finansowej. Wystarczy sięgnąć po artykuł opublikowany na portalu bank.pl dnia 27 października 2023 roku, podsumowujący wydarzenie pod nazwą „Wyzwania Bankowości”.

Tam Cezary Stypułkowski pozwolił sobie na następującą wypowiedź:

„nie należy zapominać, iż frankowicze to z reguły ludzie dobrze sytuowani, z odpowiednim wykształceniem i poziomem świadomości, także ekonomicznej”

To kim w końcu jest ten typowy frankowicz? Dochodzimy do wniosku, że bankowcy, mimo informacji statystycznych, do których z pewnością mają dostęp, wcale tego nie wiedzą. I nie chcą się tego dowiedzieć. Dla nich kredytobiorcy, którzy idą z bankami do sądów, to tylko liczby. Nie stoją za nimi konkretne historie. Liczy się wyłącznie zysk.

Bankowcy przypisują własne negatywne cechy swoim przeciwnikom procesowym

Tragedia bankowców polega na tym, że wszystkich mierzą swoją miarą: i swoich klientów, i prawników, którzy biorą tych klientów w obronę. Do głowy im nie przyjdzie, że ludzie, którzy kierują swoje roszczenia na drogę prawną, walczą po prostu o sprawiedliwość dla siebie i dla swoich rodzin. A ci, którzy świadczą im pomoc na tej drodze, robią to, bo rozumieją, kto w tym sporze jest oprawcą, a kto ofiarą. Owszem nie wykonują swojej pracy za darmo, dlaczego zresztą mieliby to robić?

Za dobrze wykonaną pracę należy się dobra zapłata, tak działa to w całym cywilizowanym świecie. Banki nie wykonały dobrej pracy na rzecz frankowiczów, przeciwnie, wprowadziły ich w błąd i naraziły na szereg ryzyk o nieograniczonej skali. I trudno oczekiwać, że wprowadzeni w błąd klienci będą chcieli im teraz za te kłamstwa i manipulacje dobrze płacić.

PODSUMOWANIE:

Kancelarie prawne wyspecjalizowane w pomocy kredytobiorcom stają się obiektem coraz silniejszych ataków ze strony środowiska bankowego. Bankowcy wyraźnie nie są w stanie utrzymać emocji na wodzy, co świadczy o tym, że kredytobiorcy są na dobrej drodze do udowodnienia swoich racji przed TSUE w sprawach dotyczących WIBORu i sankcji kredytu darmowego.

Nagonka na prokonsumenckich prawników jest wyrazem bezsilności przedstawicieli sektora, którzy wiedzą, że nie mogą już zrobić nic, by ustrzec kapitały banków przed zmaterializowaniem się ryzyka związanego z abuzywnymi umowami. Bankowcy zdają się zapominać, że stworzone przez nich umowy nie są unieważniane przez prawników, których atakują, a przez niezawisłe sądy, podejmujące decyzje w oparciu o prawo krajowe i unijne.

Nie ma w tym wszystkim żadnego spisku w wymiarze sprawiedliwości – jest po prostu oczywista wina po stronie sektora i jest kara, którą musi on ponieść. Po to, by sprawiedliwości stało się zadość, a także po to, by podobny proceder do frankowego nie miał miejsca w przyszłości.

FrankNews
FrankNews
FrankNews.pl składa się z ekspertów od spraw frankowych, prawników, dziennikarzy. Aktywnie śledzimy rozwój problematyki frankowej już od 2014 r, obserwujemy rozwój orzecznictwa oraz podmiotów oferujących pomoc prawną dla frankowiczów. Nasze artykuły regularnie publikowaliśmy w mediach oraz portalach internetowych. W 2020 r. postanowiliśmy stworzyć portal dzięki któremu każdy posiadacz kredytu frankowego znajdzie w jednym miejscu wszystkie niezbędne informacje. Tak powstał FrankNews.pl Materiały zamieszczone w serwisie Franknews.pl nie są substytutem dla profesjonalnych porad prawnych. Franknews.pl nie poleca ani nie popiera żadnych konkretnych procedur, opinii lub innych informacji zawartych w serwisie. Zamieszczone materiały są subiektywnymi wypowiedziami autorów.

Related Articles

Najnowsze