Od kiedy sądy zgodziły się z TSUE co do wadliwości umów frankowych, kredytobiorcy mający zobowiązanie w tej walucie nie próżnują: do tej pory zakwestionowano ponad 130 tys. takich umów. To więcej niż 1/3 aktywnych kontraktów w CHF. Na początku czerwca w sądach toczyło się ok. 116 tys. postępowań o franki. W niektórych przypadkach kredytobiorcy nie są jednak pewni tego, czy dobrze wybrali pełnomocnika prawnego do sprawy i rozważają jego zmianę. Czy jest to dobre rozwiązanie w sytuacji, gdy spór jest już w toku? A może lepiej zaufać pełnomocnikowi prawnemu, nawet gdy jego sposób działania wzbudza wątpliwości klienta? Jakie są czerwone flagi w kontakcie z kancelarią frankową, a które aspekty współpracy z nią nie powinny dziwić?
- Dobry pełnomocnik prawny to podstawa sukcesu w sprawie, którą kredytobiorca wytacza bankowi o stwierdzenie nieważności umowy i/lub o zapłatę
- Najlepsze kancelarie frankowe na rynku są oblegane, a zjawisko to nasiliło się po czerwcowych wyrokach TSUE. Może to powodować pewne problemy komunikacyjne i wpłynąć na wydłużenie czasu niezbędnego na otrzymanie wyceny czy też odpowiedzi na zadane pytania
- To, że kancelaria ma przejściowe problemy z komunikacją, nie oznacza, że nie jest godna zaufania. Przeciwnie – może to świadczyć o tym, że… pracuje pełną parą i koncentruje 100 procent swojej uwagi na konstruktywnym działaniu
- Sytuację na rynku dobrych kancelarii z pewnością wykorzystać spróbują szemrane podmioty zatrudniające profesjonalnych handlowców, za to niemające odpowiedniego zaplecza merytorycznego i stosownej praktyki w kwestionowaniu legalności kredytów pseudowalutowych.
Po wyrokach TSUE prawnicy frankowi są rozchwytywani przez klientów. Pracy jest więcej niż wynoszą moce przerobowe
Od dawna jasne było, że gdy TSUE ogłosi wyrok w sprawie C-520/21, kredytobiorcy frankowi przypuszczą prawdziwy szturm na kancelarie prawne celem sformułowania roszczeń pod adresem banków.
Mało kto jednak spodziewał się, że skala zjawiska będzie tak duża. Już w marcu, zaraz po opinii Rzecznika Generalnego TSUE, telefony w kancelariach rozdzwoniły się na niespotykaną dotąd skalę. Frankowicze, zachęceni stanowiskiem Anthony’ego Michaela Collinsa zapragnęli unieważnić swoje kredyty, gdyż dowiedzieli się, że bank najprawdopodobniej nie będzie mógł żądać od nich wynagrodzenia za korzystanie z kapitału.
W II połowie czerwca br. zjawisko to się nasiliło, i to mimo okresu przedwakacyjnego, w którym większość Polaków ma w głowie urlop, a nie sądzenie się z bankiem. Sprawa szybko stała się poważna, o czym informują w swoich raportach same banki – część z nich zauważa, że klienci wycofują się z ugód, których warunki już zaakceptowali. Jaki jest następny krok tych klientów, nietrudno się domyślić. Idą do kancelarii prawnej celem sformułowania przedsądowego wezwania do zapłaty, a następnie pozwu o stwierdzenie nieważności umowy.
Frankowicz, który szuka pełnomocnika, chce oczywiście znaleźć najlepszą ofertę. Najlepiej taką, która będzie tania, prosto sformułowana, a jednocześnie pełna obietnic wygranej. Chce, aby po przestąpieniu progu kancelarii ktoś zajął się nim z równą troską co w salonie Mercedesa czy w luksusowym SPA. I niestety, ale te wyobrażenia są dalekie od tego, co można zastać w dobrej i naprawdę rozchwytywanej kancelarii. Te przechodzą obecnie prawdziwe oblężenie, w wielu przypadkach wręcz muszą zwiększać obsadę sekretariatu, by przyśpieszyć sformułowanie odpowiedzi na zadane przez potencjalnych klientów pytania.
Laik może pomyśleć „co to za kancelaria, co każe czekać na maila po kilka dni? W firmie X dostałem odpowiedź jeszcze tego samego dnia”. Do głowy mu nie przyjdzie, że w tej pierwszej kancelarii pracuje zaledwie kilku, za to znakomicie wykwalifikowanych prawników, podczas gdy druga jest fabryką pozwów, zatrudniającą przede wszystkim dziesiątki, jeśli nie setki handlowców.
Prawnicy to w takim podmiocie kwestia drugorzędna – nie są eksponowani z imienia i nazwiska, często też przechodzą z firmy do firmy w poszukiwaniu lżejszej pracy i lepszych pieniędzy. Skutkuje to częstymi zmianami na stanowisku pełnomocnika prawnego, ale klient w momencie zawierania umowy z taką pseudokancelarią, kuszącą niską opłatą wstępną i pakietami korzyści, nie jest tego świadomy.
Świadomość, że kancelaria, z którą zawarto umowę, jest jednak daleka od ideału, przychodzi znacznie później. Np. wtedy gdy klient zdoła wczytać się w końcu w treść podpisanej umowy i dowie się, że w przypadku wygranej zapłaci kancelarii 25 proc. od kwoty zasądzonych korzyści. Lub w momencie gdy okaże się, że prawnik prowadzący sprawę to w rzeczywistości aplikant, którego wiedza z zakresu prawa bankowego i sporów o kredyty pseudowalutowe pochodzi głównie ze szkoleń, a nie z udokumentowanej praktyki.
Zmiana pełnomocnika prawnego w sprawie frankowej. Czy może być potrzebna?
Czy w opisanych powyżej przypadkach warto zmienić pełnomocnika prawnego? To niestety nie takie proste: wiele będzie zależało od detali, takich jak choćby sposób skonstruowania samej umowy z bieżącą kancelarią.
Podmioty działające nieetycznie mogą w różny sposób zabezpieczać się przed nagłym zerwaniem umowy. Dodatkowo mało który adwokat lub radca prawny chce przejmować sprawę po konkurencji.
Większość takich ekspertów wie po prostu, że skoro klient zdecydował się porzucić swojego dotychczasowego pełnomocnika prawnego, najprawdopodobniej w sprawie zostały popełnione poważne błędy. Takie, które mogą utrudnić wygranie sprawy, a nawet je uniemożliwić. W związku z wyższym ryzykiem przegranej kancelaria, która zdecyduje się przejąć sprawę, zapewne adekwatnie zwiększy opłatę startową.
Nie każdy klient jest na to gotów. Nie każdy też chce płacić prawnikowi na starcie kilkanaście tysięcy złotych, wiedząc, że tanie kancelarie w formie spółek z o.o. prowadzą takie sprawy za 0 zł, rozliczając się w 100 proc. prowizyjnie.
Uczciwie trzeba jednak wskazać, że niektóre obawy kredytobiorców co do profesjonalizmu czy też rzetelności kancelarii nie są zasadne. Problem leży w zrozumieniu tego, iż kancelaria prawna to zupełnie inny rodzaj podmiotu niż np. towarzystwo ubezpieczeniowe czy bank. Te dwie ostatnie firmy staną niemalże na głowie, by sprzedać klientowi swój produkt, bo tylko w ten sposób zarobią na nim pieniądze.
Z kolei prawnik lub radca prawny działa inaczej: na ogół nie zatrudnia handlowców, a jedynie obsadę sekretariatu, która ma zapewnić profesjonalną obsługę klientów i prawidłowy obieg dokumentów. Obsada ta w kancelarii jest zwykle kilkuosobowa, inaczej niż w popularnych „fabrykach pozwów”, mających handlowca niemal w każdym mieście powiatowym i potężną centralę, zlokalizowaną najczęściej w stolicy województwa.
Z różnic organizacyjnych pomiędzy kancelariami z prawdziwego zdarzenia a pseudokancelariami („molochami” w formie spółek kapitałowych) wynikają z reguły wątpliwości klienta w zakresie tego, czy warto pozostać przy obecnym pełnomocniku, czy jednak zmienić go na innego. Najczęstsze zarzuty frankowiczów pod adresem kancelarii to:
- długi czas reakcji na maile
- nieodbieranie telefonu przez adwokata w godzinach jego pracy
- szeroko pojęty utrudniony kontakt z pełnomocnikiem prawnym
- formalne podejście do klienta, nieokraszone marketingową otoczką.
Kredytobiorców, którzy czytając te podpunkty kiwają głową i czują się, jak gdyby pisano o ich pełnomocniku prawnym, pragniemy uspokoić. Nie są to prawdziwe czerwone flagi w kontakcie z adwokatem.
Znaki te świadczą raczej o tym, że ich pełnomocnik prawny jest… po prostu rozchwytywany, i koncentruje się na działaniu, dopełnieniu wszelkich formalności i terminów z nimi związanych.
To oczywiście przykre, że nie znajduje czasu na codzienne odpowiadanie na wiadomości od klienta, wysyłane przez maila czy Messenger. Trzeba jednak zrozumieć, że życie zawodowe prawnika frankowego toczy się przede wszystkim w sądzie… a tam telefon powinien pozostawać co najmniej wyciszony.
Nim więc kredytobiorca zacznie szukać sobie innego pełnomocnika, który zawsze znajdzie dla niego czas i będzie na każde skinięcie ręką, warto by odpowiedział sobie na pytanie: „czy w mojej sprawie sądowej dzieje się coś złego”? Jeśli toczy się ona swoim biegiem, a interesy kredytobiorcy w relacji z bankiem zostały zabezpieczone w odpowiedni sposób, nie ma powodów do obaw.
Czerwoną flagą świadczącą o braku profesjonalizmu kancelarii może być za to… nadmierne nadskakiwanie klientowi i oferowanie mu dodatkowych, oczywiście odpowiednio płatnych usług, takich jak gwarancje wygranej, pomoc psychologiczna czy dostęp do „ekskluzywnej” społeczności online, dyskutującej na tematy okołofrankowe. Profesjonalne podmioty prawne, tzn. kancelarie radcowskie i adwokackie nie zajmują się taką działalnością i koncentrują wyłącznie na swojej pracy – czyli przygotowaniu klienta do sporu z bankiem, dopełnieniu niezbędnych formalności od A do Z i… wygraniu sprawy. A następnie rozliczeniu klienta z kredytodawcą, tak aby mógł czerpać pełnię korzyści z unieważnienia swojego kontraktu.
Firmy, które próbują przekonać kredytobiorcę, że należy mu się „usługa premium” i niemalże całodobowa opieka ekspercka, starają się zwykle ukryć fakt, że nie są specjalistami na rynku prawnym i tuszują to przesadną troską o klienta. Troskę tę odbiją sobie z nawiązką, wystawiając mu na koniec współpracy rachunek, opiewający nierzadko na kilkadziesiąt albo i ponad sto tysięcy złotych. Kredytobiorca, który nawiązał współpracę z wykwalifikowanym prawnikiem, czyli „chłodnym technokratą”, zapłaci za obsługę prawną kilkanaście tysięcy złotych tytułem opłaty wstępnej oraz 3-5 proc. od wartości przedmiotu sporu.
Zachowa dla siebie setki tysięcy zaoszczędzone na unieważnieniu kredytu plus zwrot kosztów zastępstwa procesowego, zasądzony od przegranego banku. I szybko zapomni o tym, że jego prawnik nie odebrał telefonu w piątek po 15.00, a w sprawach błahych odsyłał klienta do swojej asystentki. Wówczas liczyć się będzie już tylko wynik sprawy, a nie otoczka marketingowa, na której skupiają się pseudokancelarie, niemające do zaoferowania nic innego prócz iluzji profesjonalizmu.
Subskrybuj nas także na Facebooku oraz Twitter i ZAWSZE otrzymuj jako pierwszy najważniejsze informacje!